Politycy i naukowcy kreślą na mapach linie granic, które rzekomo wynikają z racjonalnych kryteriów, a w rzeczywistości dowolnie rozdzielają ludzi. Tak jak Rosjanie na Kaukazie, instrumentalizujący dla swoich celów chrześcijańskich Ormian przeciwko plemionom muzułmańskim, tak i Brytyjczycy na subkontynencie indyjskim od XIX wieku nastawiają przeciwko sobie różne narody i religie – zgodnie z rzymską zasadą divide et impera (dziel i rządź). W 1947 roku polityka Wielkiej Brytanii doprowadza do podziału: arbitralnego ustanowienia granicy („partycji” lub „rozbioru” – pod taką nazwą to wydarzenie przeszło do historii) pomiędzy Indiami a Pakistanem. (...)
Fala przemocy na Półwyspie Indyjskim
W Europie, kontynencie leżącym w gruzach po II wojnie światowej, wydarzeniom na Półwyspie Indyjskim poświęcono niewiele uwagi. Natomiast na subkontynencie początkowa radość z uzyskanej niepodległości szybko ustąpiła miejsca głębokiemu rozczarowaniu. Skutki wytyczenia granicy stały się widoczne po obu stronach – i odcisnęły się gwałtownie na losach milionów ludzi. Latem 1947 roku przez cały Półwysep przetoczyła się fala brutalnej przemocy. Około 14,5 miliona ludzi utraciło swoją ojczyznę, około miliona zginęło podczas zamieszek (riots), towarzyszących wypędzeniom w tych różnorodnych etnicznie i religijnie regionach. Wreszcie muzułmanie osiedlili się w Pakistanie (włącznie z Pakistanem Wschodnim, który w 1971 roku oddzielił się jako Bangladesz), a hinduiści w Indiach. W ówczesnej pakistańskiej stolicy Karaczi, gdzie co drugi mieszkaniec był imigrantem, jeszcze w 1955 roku 800 tysięcy ofiar podziału żyło pod gołym niebem. Podobnie sytuacja wyglądała po stronie indyjskiej. Na początku lat 50. wypędzeni stanowili 30 procent ludności stolicy Delhi i 43 procent ludności miasta Amritsar. Ośrodkiem hinduistów wypędzonych z Pakistanu Wschodniego stała się aglomeracja Kalkuty.
Czytaj więcej
Nieprzypadkowo pierwsza decyzja rządu Friedricha Merza dotyczyła ograniczenia nielegalnej imigrac...
Jednym z uczestników tych wydarzeń był muzułmanin Sa’adat Hasan Manto, który w 1948 roku musiał opuścić swoją ojczyznę w indyjskim Bombaju; zmarł w pakistańskim Lahore w 1955 roku. W jednym z opowiadań ten wybitny pisarz języka urdu wyraziście pokazuje absurdalność decyzji, która w ciągu jednej nocy uczyniła z dawnych sąsiadów i przyjaciół zaprzysięgłych wrogów. Głównym bohaterem noweli jest kapitan Rab Nawaz, niegdyś dumny żołnierz armii Brytyjskich Indii, który teraz służy w armii pakistańskiej i musi walczyć w Kaszmirze przeciwko swoim dawnym towarzyszom broni po stronie indyjskiej. Z jednej, jak i z drugiej strony strzelają karabiny pochodzące z magazynów brytyjsko-indyjskich. „Kapitan Rab Nawaz wiedział jedno: teraz walczyli o Kaszmir. Z jakiego powodu mieli teraz zdobywać Kaszmir, też było dla niego jasne; ponieważ przyłączenie tego kraju było konieczne dla dalszego istnienia Pakistanu. Kiedy jednak kierował lufę karabinu na wrogów, a w celowniku pojawiała się znajoma twarz, to ta świadomość gasła w nim na kilka mgnień oka, nagle zapominał, o co walczy, z jakim zamiarem załadował broń, i musiał wciąż na nowo przypominać sobie, że walczy teraz nie dla pieniędzy, nie dla działki ziemi ani nie dla orderu, tylko dla swojej ojczyzny. Zresztą już i wcześniej była tutaj jego ojczyzna. Pochodził z terenu, który teraz należał do Pakistanu. I teraz właśnie musiał walczyć przeciwko rodakowi, który jeszcze nie tak dawno temu był jego sąsiadem, i z którego rodziną od lat utrzymywano stosunki”.
Co się dzieje, kiedy rozpala się nacjonalistyczny zapał i sąsiedzi zaczynają się nawzajem wyrzynać – widzi to i przeżywa Balraj Bahri w miasteczku Malakwal w zachodniej części prowincji Pendżab. Tam od setek lat we względnym pokoju i wzajemnym szacunku żyją muzułmanie, sikhowie i hindusi. Jednak, kiedy w czerwcu 1947 roku pada zapowiedź podziału Indii, wszystko zmienia się w jednej chwili. Pewnego dnia Balraj Bahri słyszy w sąsiedztwie podniesione głosy, które zbliżają się i stają się coraz głośniejsze. „Chowaliśmy się w domach pod stołami i pod łóżkami, gasiliśmy światło i w drżeniu nasłuchiwaliśmy wrzasku tłumu, który wykrzykiwał i skandował hasła. »Pakistan zindabad! Pakistan zindabad!« – krzyczeli i wyciągali ręce w górę, dłonie zaciśnięte w pięści, oczy szeroko otwarte. Mężczyźni mieli ze sobą pochodnie i podpalali wszystko na drodze. Nigdy w życiu nie widzieliśmy czegoś takiego. Nie ma słów, by opisać tę atmosferę”.