Grzegorz W. Kołodko o wyborach: Jak wygrać przyszłość

To, co Polsce potrzebne, to jeszcze głębsze umiędzynarodowienie gospodarki i większa wstrzemięźliwość w dysponowaniu groszem publicznym.

Publikacja: 27.05.2025 05:06

Grzegorz W. Kołodko

Grzegorz W. Kołodko

Foto: Fotorzepa/ Piotr Guzik

W latach 80. Lech Wałęsa powiadał, że Polska może być „drugą Japonią”, o ile tylko zliberalizujemy swój system polityczny i ekonomiczny. Wskutek historycznego przełomu Okrągłego Stołu – uczestniczyłem w tamtych negocjacjach, przy okazji osobiście poznając Wałęsę – proces tejże liberalizacji fundamentalnie się zintensyfikował po 1989 roku. Pięć lat później, w grudniu 1994 roku, jako wicepremier towarzyszyłem Lechowi Wałęsie, wtedy już prezydentowi Rzeczpospolitej, w państwowej wizycie w Kraju Kwitnącej Wiśni. I oto teraz coraz częściej słyszymy, że już ponoć dogoniliśmy Japonię, bo dorównujemy jej pod względem dochodu. Tak, bo licząc zgodnie z parytetem siły nabywczej, PSN, w tym roku w obu tych krajach PKB na głowę oscyluje wokół 50 tysięcy dolarów.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Kim jest Karol Nawrocki? Czy PiS wiedział, kogo wysyła do Pałacu?

Pomijając kwestie metodologiczne związane z tym szacunkiem, który zakłada niedowartościowanie kursu polskiego złotego o około 55 proc. (według PSN w 2024 roku dolar wart był 1,79 złotego, podczas gdy średni kurs rynkowy wynosił 3,98) i japońskiego jena o 37 proc. (odpowiednio 95,7 i 151,45), już sam ten fakt jest wielce wymowny. Od czasu naszego pobytu w Tokio przed 30 laty polski PKB mierzony PSN zwiększył się 3,8-krotnie, podczas gdy japoński niespełna 1,4-krotnie. Na takie zróżnicowanie dynamiki wzrostu złożyło się ponadprzeciętne w skali światowej tempo w Polsce (4,3 proc. średnio rocznie) i mizerne w Japonii (0,8 proc.). To zaiste imponujące do tego stopnia, że opiniotwórczy tygodnik „The Economist” na okładce europejskiego wydania, które ukazało się tydzień przed wyborami prezydenta, umieścił wznoszące się i nabierające wyrazistości słowo POLAND, a wiodący artykuł zatytułował „Niesamowity rozkwit Polski” („The remarkable rise of Poland”).

Blaski i cienie

Ale taki sam dochód przecież nie oznacza równie wysokiego standardu życia, jak stwierdza „The Economist”, bo ten przecież jest nie tylko funkcją bieżącego strumienia dochodów, lecz również nagromadzonych w przeszłości zasobów majątku konsumpcyjnego. Pod tym względem do Japonii wciąż nam daleko. Wiele zależy też od tego, jak ten dochód jest dzielony, a w szczególności jaka jego część inwestowana jest w kapitał ludzki, zwłaszcza w edukację i ochronę zdrowia. Biorący pod uwagę te aspekty, szacowany przez ONZ wskaźnik kapitału społecznego (Human Development Index, HDI), wynoszący w 2023 roku 0,906 (na skali 0–1), dawał Polsce 35. miejsce, podczas gdy Japonia ze wskaźnikiem 0,925 znalazła się na pozycji 23. Pod tym względem wraz z Grecją i Estonią jesteśmy nie „drugą Japonią”, a „drugim Cyprem” albo „drugą Arabią Saudyjską”.

Czytaj więcej

„The Economist”: Polska jest sercem Europy. Przez Nawrockiego może stracić wpływy

Oczywiście, przywódca Solidarności miał coś więcej na myśli niż tylko dochody. Marzyło mu się, że Polska będzie – podobnie jak Japonia wtedy – silnie konkurencyjna na arenie międzynarodowej, z kwitnącą gospodarką, z nowoczesnymi gałęziami gospodarki, z rewolucjonizującymi produkcję wysoko zaawansowanym technologiami. Pod względem konkurencyjności Polska ze wskaźnikiem 61,43 (maksimum to 100) plasowana jest na 41. miejscu na świecie. To już blisko Japonii, która, osiągnąwszy 64,96 pkt, jest 38. Jednakże w odróżnieniu od niej konkurencyjność polskiej gospodarki jest w zasadniczym stopniu rezultatem wdrażania technologii sprowadzanych z zagranicy, a nie własnej myśli technicznej. Zapewne i pod tym względem Polska mogłaby już być „drugą Japonią”, gdyby więcej przeznaczała na badania i rozwój, a nie wlokła się w ogonie państw członkowskich OECD, alokując na ten cel marne 1,5 proc. PKB, podczas gdy w Japonii jest to aż 3,5 proc.

Przedwyborczy panegiryk

Szkoda, że „The Economist” tak wyeksponował Polskę jedynie w europejskim wydaniu, w azjatyckim lansując inny kraj sukcesu gospodarczego – Wietnam – a w amerykańsko-afrykańsko-bliskowschodnim utyskując na osłabianie amerykańskiej nauki przez fatalne posunięcia administracji Trumpa 2.0. Chociaż wspomniany artykuł to panegiryk chwalący przesadnie osiągnięcia Polski, to nie zaszkodziłoby, gdyby sławił nas na całym świecie. Mając co nieco wspólnego z gospodarczymi osiągnięciami Polski jako były czterokrotny wicepremier i minister finansów koordynujący całokształt polityki reform instytucjonalnych i rozwoju społeczno-gospodarczego w latach 1994–1997 i 2002–2003, świadom jestem także pewnych naszych niepowodzeń i zapóźnień rozwojowych, które „The Economist” tendencyjnie przemilcza.

To fakt, że Polska jest gwiazdą wzrostu gospodarczego wśród krajów przechodzących transformację posocjalistyczną, ale w profesjonalnych analizach nie wolno zawężać pola obserwacji i sprowadzać oceny wyników gospodarczych do ilościowego wzrostu dochodów. Swoją drogą i pod tym względem mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby nie błędy polityki gospodarczej, zwłaszcza te popełniane w początkowym i końcowym okresie dekady lat 90.

Problem w tym, że nie tylko musimy na bieżąco płacić odsetki od rosnącego zadłużenia, lecz nieustannie zaciągać nowe pożyczki, aby spłacać stare

Niestety, pod wieloma względami polska gospodarka wyróżnia się również od gorszej strony. W tym roku deficyt fiskalny zbliża się do 7 proc. PKB (drugi co do wielkości w UE; gorzej jest tylko w Rumunii), a koszty jego obsługi wynoszą ponad 80 miliardów złotych, 2,2 proc. PKB, co jest trudne do utrzymania w dłuższej perspektywie. Tym bardziej że stopa procentowa (dziesięcioletnie obligacje rządowe) wynosi 5,5 proc., dwukrotnie więcej niż w strefie euro (2,7 proc.) i prawie czterokrotnie więcej niż w Japonii (1,5).

Problem w tym, że nie tylko musimy na bieżąco płacić odsetki od rosnącego zadłużenia, lecz nieustannie zaciągać nowe pożyczki, aby spłacać stare. Z tego powodu w tym roku musimy pożyczyć już ponad 500 miliardów złotych! I mała pociecha w tym, że pod względem relacji długu publicznego wynoszącego według danych OECD około 59 proc. PKB to my o epokę całą wyprzedzamy Japonię z jej długiem równym około 243 proc. PKB. Takiej „drugiej Japonii” trzeba się zdecydowanie wystrzegać.

W efekcie wspomnianego skromnego poziomu wydatków na badania i rozwój, jednego z najniższych w stosunku do PKB w UE, coraz trudniej przyjdzie nam radzić sobie w rywalizacji z innymi gospodarkami. Szczególnie źle rokuje na przyszłość stopa inwestycji wynosząca zaledwie 17,5 proc. PKB, co także stawia nas na końcowych pozycjach zarówno w UE, jak i w OECD. Przy takich parametrach nie da się utrzymać wysokiego, ponadprzeciętnego w skali światowej tempa wzrostu produkcji. „The Economist” głosi, że możemy szczycić się „najwyższym budynkiem w Europie poza Rosją”, ale dużo lepiej by było, gdybyśmy mieli szanse na najwyższy wskaźnik dynamiki produkcji.

Obowiązkiem prezydenta jest troska o szeroko pojętą równowagę polityczną, społeczną i ekonomiczną, stąd też w ferworze walki wyborczej dobrze byłoby usłyszeć, że głowa państwa dbać o to będzie, blokując zagrażające tej równowadze ustawy

Gruszki na wierzbie

Nie zanosi się na to, także ze względu na szkody, jakie polityce gospodarczej przynieść może prezydencka kampania wyborcza i jej konsekwencje. Gałęzie aż uginają się od ciężaru gruszek na wierzbie, których naobiecywano nam co nie miara. Podczas gdy od aspirujących do prezydentury polityków należałoby oczekiwać odpowiedzialności, także w odniesieniu do kwestii ekonomicznych, licytują się oni swoją deklaratywną dobrocią, który da więcej publicznych pieniędzy na rozmaite słuszne, a jakże!, cele i zarazem mniej ściągnie od gospodarstw domowych i przedsiębiorców w formie podatków i innych opłat fiskalnych. I oczywiście ani słowa o tym, w jaki sposób powinien być redukowany groźny już swymi rozmiarami deficyt budżetowy. Krzyżują się i nakładają postulaty populistyczne z libertariańskimi, natomiast troski o równowagę gospodarczą dostrzec nie sposób.

To fakt, że konstytucyjne prerogatywy prezydenta RP w odniesieniu do polityki gospodarczej są wielce ograniczone, ale przecież jest jego obowiązkiem troska o szeroko pojętą równowagę polityczną, społeczną i ekonomiczną, stąd też w ferworze walki wyborczej dobrze byłoby usłyszeć, że głowa państwa dbać o to będzie, blokując zagrażające tej równowadze ustawy i domagać się będzie przedkładania do podpisu uchwalonego przez parlament na wniosek rządu w miarę zrównoważonego budżetu.

Tymczasem dowiadujemy się, że z wielką determinacją kandydaci popierają obciążanie i tak już głęboko niezrównoważonego budżetu dalszym wzrostem wydatków zbrojeniowych, że nie zgodzą się na jakiekolwiek podnoszenie wieku emerytalnego (co przecież jest imperatywem, zważywszy na obiektywne tendencje demograficzne), że nic rozsądnego nie mają do zaproponowania w kwestii głębokiej przebudowy niewydolnego i niesprawiedliwego systemu podatkowego, że pomimo nasilającego się kryzysu demograficznego nie będą sprzyjać przyciąganiu imigrantów na rynek siły roboczej, że nie będą działać na rzecz przystąpienia Polski do obszaru walutowego euro (co w przyszłości obniżyłoby koszty obsługi długu i kredytów), że usuwając usterki tzw. zielonego ładu, są skłonni przy sposobności przekreślić jego w pełni racjonalne elementy, że wspierać będą megalomańską inwestycję CPK z jej nieopłacalnym portem lotniczym.

Ktoś powie, że przecież nie sposób wygrać wybory, zachowując się odpowiedzialnie i zdroworozsądkowo miarkując składane obietnice. Jak to kiedyś sugestywnie rzekł przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, wtedy jeszcze premier Luksemburga: „Wszyscy wiemy, co czynić, ale nie wiemy, jak zostać ponownie wybranymi potem, jak już to zrobimy”.

Otóż nie wszyscy wiedzą, a już na pewno nie zawsze ci, którzy chcą tymi wybrańcami być po raz pierwszy. Na szczęście to nie te czasy, kiedy Winston Churchill w 1940 roku obiecywał „Krew, trud, łzy i pot”. Fakt, że powiedział to w parlamentarnym wystąpieniu dopiero po wyborze na premiera, ale przedtem też bynajmniej nie przyrzekał spokojnej krainy mlekiem i miodem płynącej. Już bliżej naszych czasów kandydujący na drugą prezydencką turę we Francji Emmanuel Macron zapowiedział podniesienie wieku emerytalnego i wygrał wybory, spełniając później swój zamiar.

Prawda popłaca

Jakże szkodliwe dla polskiej sprawy w trakcie wyborczego ferworu jest ściganie się na populistyczne argumenty duopolu PO–PiS! Inni zresztą też powściągliwością nie grzeszyli. To, co popłaca, to prawdomówność i odwaga, rzeczowość i konsekwencja, znaczący bowiem odłam społeczeństwa szczególnie ceni sobie akurat te cechy, a zarazem jest podatny na racjonalne argumenty polityczne i ekonomiczne. Sądzę, że nie mniejsze, a wręcz większe byłyby szanse Rafała Trzaskowskiego na zwycięstwo, gdyby popierający go premier Donald Tusk nie ogłaszał „nowoczesnego gospodarczego nacjonalizmu” i nie konkurował z opozycją co do hojności na koszt kasy państwowej.

To, co Polsce potrzebne, to jeszcze głębsze umiędzynarodowienie gospodarki i większa wstrzemięźliwość w dysponowaniu groszem publicznym. Sądzę, że Trzaskowski także wygrałby, głosząc więcej poglądów realistycznych i pragmatycznych, wskazując na pot i trud, które są niezbędne do poniesienia w dążeniu do osiągania ambitnych, pożądanych celów, a zarazem bardziej zdecydowanie dystansując się od populizmu.

Kiedyś tak właśnie było. Co prawda w latach 1994–1995 podziały na scenie politycznej były mniej skomplikowane i nie tak wściekle antagonistyczne jak obecnie, ale jako wicepremier do spraw gospodarczych pilnowałem wówczas, aby nie głoszono populistycznych mrzonek przy okazji kampanii w wyborach prezydenckich i jednak Aleksander Kwaśniewski je wygrał. Dzięki temu nie musiał potem wycofywać się z nieziszczalnych obietnic, bo ich nie składał, a teraz będzie to jeszcze jedną zmorą ciążącą nad polityką, gdyż musi ona powrócić na racjonalny grunt. Ponownie koordynując politykę ekonomiczną, również pilnowałem, aby w konfrontacji z nacjonalizmem i populizmem nie obiecywać niedorzeczności w trakcie debaty publicznej poprzedzającej referendum narodowe w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej. I wygraliśmy to historyczne referendum. Teraz też można wygrać.

O autorze

Prof. Grzegorz W. Kołodko

wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego, były wicepremier i minister finansów w latach 1994–1997 i 2002–2003.

Opinie Ekonomiczne
Michał Szułdrzyński: Dbajmy o ludzi, nie duśmy innowacji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: AI wywróci do góry nogami rynek reklamowy
Opinie Ekonomiczne
Nie ma darmowej energii. Każda megawatogodzina ma przyrodniczą cenę
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: A więc wojna. Donald Trump zadaje cios Europie
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Wojtyna: Uważajmy! Nowy prezydent wskaże nowego prezesa NBP
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont