– Ja mam swoje AfD – odpowiedział Donald Tusk, gdy 8 maja spytałem go, czy nie powinien z większym zrozumieniem podejść do decyzji Friedricha Merza o wzmocnieniu kontroli na granicach zewnętrznych Niemiec, w tym tej z Polską. Kanclerz, który tego dnia rozpoczął swoje urzędowanie od odwiedzenia Paryża i Warszawy, stara się powstrzymać spektakularny wzrost poparcia skrajnej prawicy, która przynajmniej w sondażach wybiła się na pierwszą siłę polityczną RFN.
We wtorek polski premier spełnił groźbę sprzed blisko dwóch miesięcy. On też polecił przywrócić kontrole na granicy z Niemcami (i Litwą), bo w sondażach ugrupowania populistyczne i nacjonalistyczne także nad Wisłą są zdecydowanie na fali.
Innego powodu działania obu polityków trudno się doszukać. Jak podaje Frontex, nie tylko nie ma dziś kryzysu migracyjnego w zjednoczonej Europie, ale w zeszłym roku liczba nielegalnych imigrantów, którzy dostali się do Unii, spadła o spektakularne 38 proc. wobec 2023 roku. Także Niemcy nie odsyłają dziś większej liczby osób na granicy z naszym krajem, niż to było w 2024 roku, kiedy nikt nie mówił o przywróceniu tu kontroli na granicach.
Schengen, czyli największa strefa swobodnych podróży na świecie na naszych oczach ginie
Ale Tusk i Merz specjalnie się w Europie nie wyróżniają. Przeciwnie, wpisują się w smutną normę naszych czasów. Spośród 29 państw, które tworzą porozumienie Schengen, już tylko 13 nie przywróciło kontroli na swoich granicach. Największa strefa swobodnych podróży świata, która teoretycznie obejmuje 450 milionów osób, na naszych oczach zamiera. Czołowy obok euro symbol integracji europejskiej ginie.