Tysiące mieszkańców protestują przeciwko sąsiedztwu centrów danych. Fala niezadowolenia przetacza się m.in. przez Stany Zjednoczone – jak piszą media za oceanem „to nowa linia konfliktu między cyfrową przyszłością a wartościami lokalnych społeczności”. Gra idzie o przestrzeń, ciszę i prawo do decydowania o swoim otoczeniu.
Dlaczego mieszkańcy walczą z centrami danych?
Początkowo Wirginia stała się symbolem boomu na gigantyczne serwerownie, dostarczając infrastrukturę IT na globalną skalę (znajduje się tam prawie 600 obiektów tego typu). Dziś to tam rośnie największy sprzeciw społeczności lokalnych wobec tych inwestycji. Ale setki hal z serwerami obsługującymi sztuczną inteligencję czy chmurę wyrastają w pobliżu domów, szkół i parków od Indiany po Georgię.
Czytaj więcej
Giganci technologiczni chcą budowy reaktorów jądrowych, aby zasilać swoje centra danych i sztuczn...
To uciążliwe sąsiedztwo: ciągły szum przemysłowych wentylatorów, skokowe zużycie energii, istotne obciążenie lokalnych zasobów wody, ale też pogorszenie jakości powietrza czy wreszcie spadek wartości nieruchomości. W ciągu ostatnich dwóch lat z powodu protestów tylko w USA zblokowano i opóźniano inwestycje o łącznej wartości aż 64 mld dol. Za oporem stoją dziesiątki organizacji społecznych i ekologicznych. Lokalne społeczności boją się wzrostu lokalnych rachunków za prąd. Infrastruktura IT zużywa bowiem nieproporcjonalnie dużo energii, a to może wymuszać podniesienie taryf w określonych regionach.
Jak pisze serwis NPR, wyzwaniem stają się też wyczerpywanie i możliwe skażenie wód gruntowych (używanych do chłodzenia serwerowni), degradacja zieleni oraz zamiana terenów rekreacyjnych w strefy przemysłowe. Amerykańskie władze, które początkowo entuzjastycznie przyjmowały inwestycje big techów, licząc na wzrost wpływów z podatków oraz dodatkowe miejsca pracy, zaczęły dochodzić do wniosku, iż długofalowe korzyści są znacznie mniejsze, a obciążenia – wyraźnie większe. Pod presją obywateli niektóre samorządy żądają twardszych regulacji ekologicznych.