Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego pokazują, że większość mieszkańców UE postawiła na centroprawicę. Stało się tak już po raz trzeci z rzędu, ale tym razem zwycięstwo jest wyraźne.
W nowym PE chadecy z Europejskiej Partii Ludowej (w tym PO i PSL), liberałowie oraz Europejscy Konserwatyści (w tym PiS) mają ponad połowę miejsc.
Lewica, obejmująca socjalistów, Zielonych i komunistów – zaledwie 33 proc.
Pozostałe mandaty przypadły partiom, które nie zadeklarowały jeszcze, do jakich europejskich grup chcą przystąpić. W kończącej się kadencji podział sił był bardziej wyrównany: 45 proc. dla centroprawicy i 47 proc. dla lewicy.
[srodtytul]Chadecy zapanowali[/srodtytul]
– Gdy spojrzy się na mapę wyników, to wygląda, jakby chadecy zapanowali w Europie – mówi „Rz” Milene Elsinger z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej w Berlinie (DGAP).
Dla samych chadeków ich zwycięstwo to dowód, że socjalistyczna recepta na walkę z kryzysem gospodarczym, polegająca na wstrzykiwaniu miliardów euro publicznych pieniędzy, została odrzucona.
– Nasi przeciwnicy zostali ukarani za krytykanctwo. Ludzie odrzucili argument polskiego hydraulika – stwierdził Joseph Daul, szef Europejskiej Partii Ludowej. Nawiązał do słynnej dyrektywy usługowej, którą lewica straszyła mieszkańców Unii, a która miała jakoby doprowadzić do inwazji tanich pracowników z Europy Środkowej i Wschodniej.
– Silniejsza obecność prawicy jest pozytywna z punktu widzenia polityki wobec Rosji i wobec partnerów wschodnich – uważa Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych PE.
Jego zdaniem również w polityce energetycznej będzie większa szansa na promowanie otwartego, ale twardego stanowiska wobec Rosji, bo to prawica zawsze bardziej realnie oceniała stosunki z Moskwą.
Co prawda w Niemczech zarówno socjaliści, jak i chadecy popierają energetyczne związki z Rosją, ale to ci pierwsi mają swojego byłego lidera Gerharda Schrödera w radzie nadzorczej spółki budującej gazociąg północny.
Zieloni, co ważne dla relacji z Rosją, są bardzo wyczuleni na punkcie przestrzegania praw człowieka i zasad demokracji.
Nowy europarlament będzie bardziej rynkowy w decydowaniu o metodach walki z kryzysem. – Będzie kładł nacisk na regulacje na rynku finansowym, a nie na zwiększanie deficytów budżetowych – uważa Milene Elsinger.
To zgodne z punktem widzenia polskiego rządu, który niezwykle ostrożnie odpowiada na apele o zwiększanie długu publicznego.
[srodtytul]Co z funduszami i rolnictwem[/srodtytul]
Jednak to oszczędnościowe podejście prawicy może być dla Polski niekorzystne w innej dziedzinie: unijnych funduszy pomocowych.
Jeśli wejdzie w życie traktat lizboński, to PE będzie miał więcej do powiedzenia w dyskusji o nowej perspektywie finansowej po 2013 roku. Już teraz bogatsze państwa poddają w wątpliwość sens utrzymywania polityki spójności (wspierania biedniejszych regionów UE) w takim rozmiarze – ponad połowy wspólnego budżetu.
– Akurat w tej dziedzinie sprzymierzeńcami nowych państw UE była zawsze lewica – zauważa Saryusz-Wolski.
Dodatkowo zwolennicy cięć budżetowych będą mogli używać argumentu kryzysu gospodarczego i konieczności większego finansowania krajowych gospodarek z budżetów narodowych.
Choć, jak mówi Milene Elsinger, sama zasada solidarności między biedniejszymi a bogatymi na pewno dalej będzie popierana.
Niejasna jest także przyszłość wspólnej polityki rolnej. Tutaj, jak zauważa Saryusz-Wolski, poglądy rozkładają się często według barw narodowych, a nie politycznych.
I tak za utrzymaniem tego niewątpliwie antyrynkowego systemu wspierania wsi są partie centroprawicy w takich krajach, jak Polska czy Francja. A przeciwna jest lewica w krajach, w których rolnictwo nie odgrywa roli, jak w Wielkiej Brytanii czy w Szwecji.