Przypadek Katarzyny Kalaty, jedynej kandydatki na prezesa ZUS, która poległa wczoraj na ostatnim etapie rekrutacji to nie pierwszy przykład który mógł ostatnio wzbudzić wątpliwości.

Podobne zamieszanie było z obsadą stanowiska prezesa Urzędu Zamówień Publicznych. W październiku zeszłego roku udało się nawet rozstrzygnąć konkurs na najlepszego kandydata. Prezesem miała zostać Małgorzata Stręciwilk, osoba z ogromnym doświadczeniem w zamówieniach publicznych. Nie udało się, bo choć wygrała konkurs nie dostała nominacji na to stanowisko od Premier Ewy Kopacz. Wszystko odbyło się bez słowa komentarza. Nie wiadomo czy zostanie rozpisany kolejny konkurs i kiedy.

Zarówno ZUS jak i UZP nie grozi jednak paraliż. Funkcje prezesa z powodzeniem pełnią powołani dotychczasowi zastępcy odwołanych prezesów. Jest to jednak taktyka na przetrwanie tuż przed wyborami. Gdy nie wiadomo jaka opcja polityczna sformuje nowy rząd pod koniec roku, kandydaci z politycznym poparciem obecnej władzy nie garną się na stanowiska, które mogą szybko stracić w nowym rozdaniu. Z kolei kandydaci niezależni, gotowi podjąć takie ryzyko, są niewygodni dla władzy, bo nieprzewidywalni. Mogą  zaszkodzić w czasie kampanii wyborczej.

Problem z tym, że zarówno Zakład Ubezpieczeń Społecznych jak i Urząd Zamówień Publicznych stoją obecnie przed ogromnymi wyzwaniami i potrzebują liderów z prawdziwego zdarzenia.

ZUS z ponad 40 tysięczną armią urzędników jest bowiem obecnie panem życia i śmierci dla miliona przedsiębiorców, którzy każdego dnia mogą spodziewać się kontroli i domiaru składek. Zmieniające się w ostatnich latach interpretacje przepisów służą inspektorom ZUS do ściągania składek tam, gdzie do tej pory nikt nie spodziewał się

Reklama
Reklama

UZP jest zaś w przededniu wdrożenia nowych dyrektyw unijnych dotyczących zamówień publicznych. Przewidują one m.in. pełną elektronizację. Dochodzą do tego uchwalone ostatnio w Sejmie przepisy, które mają szansę zmienić los tysięcy pracowników zatrudnianych na umowach śmieciowych przy wykonywaniu zamówień publicznych. Od lat jedynym kryterium oceny ofert jest bowiem w administracji cena za usługę. A tą wykonawcy zbijają kosztem pracowników zatrudnionych za 6 zł za godzinę pracy na kontakcie bez ubezpieczenia, więc także prawa do świadczeń w razie wypadku, choroby, czy bezrobocia. Choć przepisy od ponad pół roku przewidują możliwość wymagania od wykonawców zatrudnienia pracowników na etatach, instytucje publiczne nie stosują tych możliwości. A UZP ciągle pracuje nad zbiorem dobrych praktyk, by objaśnić urzędnikom jak organizować przetargi by mogły wygrywać firmy z droższą ofertą bo zatrudniające pracowników na etach, a oni nie narażali się przy tym na podejrzenia o korupcję ze strony śledczych.

Być może kandydatura Kalaty przepadła w konkursie, bo miała odwagę powiedzieć, że ZUS nie przestrzega korzystnych dla firm i emerytów wyroków Sądu Najwyższego, czy Trybunału Konstytucyjnego. Może chodzi o to, że rząd nie chce otwarcia instytucji, która co roku pochłania prawie dwie trzecie budżetu państwa.

Tyle że takie trwanie, to zamiatanie problemów ZUS pod dywan. Coraz więcej osób jest przekonanych, że nie warto płacić składek, bo przecież ZUS i tak upadnie lub nie dożyją emerytury bo rząd podniesie jeszcze wyżej wiek emerytalny. Korzystają z tego przedsiębiorcy którzy coraz chętniej proponują pracownikom umowy śmieciowe, tylko po to by uniknąć płacenia do ZUS.

Mam tylko nadzieję, że za niepowodzeniem obu kandydatek nie stało to, że są kobietami. Było by to co najmniej niezręczne dla rządu kierowanego przez kobietę.