Co by się stało, gdyby okazało się, że sir Izaak Newton kompletnie się mylił, a wydumana przez niego grawitacja była naukową hipotezą, która okazała się fałszywa? Nie byłby to pierwszy przypadek takiego błędu. Ptolemeusz sądził, że Słońce obraca się wokół Ziemi, dopóki Kopernik nie stwierdził, że jest odwrotnie. Włoski astronom Schiaparelli przekonał wszystkich, że na Marsie widać wykopane przez tamtejszych inteligentnych tubylców kanały, co jednak okazało się tylko iluzją optyczną. Przez wieki uważano, że za choroby odpowiada gromadząca się w człowieku zła krew (upuszczając ją lekarze wyprawili na tamten świat miliony osób) i dopiero w czasach Pasteura winą za to obciążono złośliwe bakterie i wirusy.
O ile wiem, działania grawitacji nikt jeszcze nie podważa (w Internecie szybciej szerzą się tezy, że Ziemia jest płaska, szczepionki zatruwają organizm, a smugi kondensacyjne zostawiane przez odrzutowce to ślady rozpylanych chemikaliów, które mają wyrządzić jakąś bliżej nieznaną szkodę). W dziedzinie ekonomii mamy jednak do czynienia z wieloma równie rewolucyjnymi tezami, burzącymi staroświeckie i niesłuszne przekonania, że np. wartość bierze się z zaangażowania pracy i kapitału, nadmierne zadłużanie się jest szkodliwe, inflacja ma jakiś związek z tym, ile jest wydrukowanych pieniędzy, handel międzynarodowy przynosi ludziom korzyści, a obciążenie kosztami wojny spowalnia rozwój gospodarczy.
Jedna z tych teorii (jak się wydaje, bardzo popularna wśród młodzieży), mówi, że gwarancją stania się szybko milionerem jest inwestowanie w kryptowaluty. Wystarczy popatrzeć na dane: dekadę temu bitcoin wart był 300 dol., dziś 112 tys. dol., a do kupowania go zachęca sam prezydent Stanów Zjednoczonych. A sugestie, że za bitcoinem nie stoi żadna zabezpieczająca go realna wartość, a tylko czyste zaufanie – i jeśli to zaufanie zniknie, jego cena może spaść nawet do zera – to stare przesądy.
Ten sam prezydent Trump mówi, że świat mylił się (od kilku tysięcy lat!) sądząc, że handel między narodami przynosi korzyści. Korzyści przynoszą wyłącznie cła, które powodują, że zagranica płaci i płacze, a chroniony przez cła szczęśliwy kraj kwitnie. A to, że koszty protekcjonizmu ponoszą na dłuższą metę konsumenci, zarabia na nim grupa sprytnych przedsiębiorców, drożej sprzedających im swoje produkty, a rozwój gospodarczy całego świata spowalnia, to tylko jakieś nieuzasadnione krytykanctwo.
Podobnie bzdurne są twierdzenia, jakoby Rosja traciła coś na wywołanej przez siebie wojnie. Przecież od zawsze było tak, że wojenne łupy (czyli „trofiejne”) pokrywały z nadwyżką wszelkie koszty wojen (z trupami własnych żołnierzy włącznie), a radość dumnego narodu ze swojego zwycięskiego przywódcy jest bezcenna. A co z coraz bardziej kulejącą rosyjską gospodarką, spadającym poziomem życia, inflacją i rosnącymi podatkami? To po prostu złośliwa propaganda tych sił, które zazdroszczą Rosji jej bogactwa i sukcesów.