„Obawiam się, że przez nadmierną regulację coraz więcej obszarów w Polsce nie zależy od rynku, tylko trendów regulacyjnych i politycznych. Ciekawe kiedy ktoś się zacznie nad tym zastanawiać.”

Co słychać w polskiej gospodarce? Idziemy w dobrą stronę?

Jacek Chwedoruk: Po liczbach widać, że jest stagnacja, ale liczy się perspektywa. Często zadaję swoim rozmówcom pytanie, w którym roku znów będziemy mieli 5-proc. wzrost gospodarczy i 2-proc. inflację. Dziś nikt nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Czasami pada rok 2027. A przecież taką sytuację jeszcze 5-10 lat temu uważaliśmy za normalną i oczywistą w kraju, który ma ambicję gonić Europę. Jak poznamy tę datę, to perspektywa się poprawi. Dzisiaj dane kwartalne i przewidywania inflacji są kiepskie. Oczywiście Polska nie jest samotna. Podobne nastroje panują w całej Unii Europejskiej. Kilkuprocentowa inflacja będzie nam towarzyszyła nieco dłużej. Generalnie nasz kontynent nie należy już do wzrostowych. W Stanach Zjednoczonych aktywność jest lepsza, na co wskazują wyniki tamtejszych, globalnych firm. Z reguły biznes idzie lepiej w USA niż Europie. My, jako Polska, jesteśmy w bloku gospodarczym, któremu wiedzie się teraz trochę gorzej.

Trwa wojna w Ukrainie i związany z tym kryzys energetyczny. Jak pan ocenia wpływ tych czynników?

Z punktu widzenia ogólnoeuropejskiej koniunktury wojna w Ukrainie jest czynnikiem potencjalnego zagrożenia, ale nie spędza snu z powiek europejskim firmom. Ceny nośników energetycznych podlegają bardziej cykliczności niż trendom wojennym. Być może kraje, które są słabo zaopatrzone, które mają ograniczone drogi dostaw surowców, to mają większe kłopoty. Ale w Europie, gdzie przechodzimy na źródła odnawialne, poruszamy się w megatrendach. Akurat Europa w zakresie energii, dodając potencjał nuklearny, wygląda znacznie lepiej niż wiele innych miejsc świata. USA są trochę zapóźnione z energią odnawialną. Podsumowując, nie przewiduję wielkiego problemu związanego z czynnikami energetycznymi. Na przykład średnia przewidywań dla ropy zakłada spadek jej ceny (zarówno brent jak i WTI) przez następnych kilka lat.

Na niedawnym Forum gospodarczym w Karpaczu, jak co roku, spotkaliście się z przedstawicielami polskiego przemysłu, od sektora chemicznego po produkcję materiałów budowlanych. Jakie panowały nastroje?

Staramy się rozmawiać z firmami z różnych branż. Rok wcześniej szefowie firm mówili mniej więcej tak: „ceny surowców energetycznych szaleją, ale nie daliśmy się oszukać, nie kupiliśmy energii na górce, mamy długoterminowe kontrakty, więc wyniki się poprawiły”. W tym roku jednak słychać narzekania na Europę, którą zalewają tanie towary z Chin i Rosji (dostarczane przez pośrednie kraje), z którymi nie sposób konkurować. Popyt zaś znacząco osłabł. Perspektywa przemysłu na ten rok i część przyszłego nie jest dobra.

Przez 30 lat mieliśmy szybki wzrost gospodarczy w Polsce. Teraz zwolniliśmy i nie wiadomo kiedy będzie odbicie. Biznes jest świadomy długoterminowej stagflacji? To jest groźne?

Nasz biznes pamięta gorsze czasy. Lata 90-te były bardzo trudne. Przemysł akurat jest cykliczny, więc jest przyzwyczajony, że raz idzie dobrze, raz źle. Poza tym jest szereg sektorów, którym idzie bardzo dobrze. Np. usługi, szczególnie związane z IT, w ogóle nie widzą zastoju, tylko wzrost. Podobnie wygląda sektor energii. Wszystkie formaty odnawialnych źródeł, poczynając od energii wiatrowej, poprzez fotowoltaikę po magazyny ciepła, tu wszyscy widzą rozwój. Częściowo wynika to z zastępowania brudnej energii.

Są też sektory stabilne, konsumenckie. Widać to w sieciach sklepów i u dostawców żywności. Wartościowo mają wzrost, który wynika z inflacji, ale widzą osłabienie popytu. To taka stabilność stagnacyjna, ale wielu przedsiębiorców sobie z tym radzi. Wymyśla produkty i formaty, które idą dobrze.

W polskim biznesie obserwujemy też trend, na którym nam, jako bankowi inwestycyjnemu bardzo zależy. Chodzi o wychodzenie firm na świat. Świat z naszego punktu widzenia to Europa i Stany Zjednoczone. Reszta jest mniej istotna. Powstaje nowa kategoria „polska firma globalna”.

Możemy pomagać klientom na świecie, bo mamy tam sieć i znajomości, biura w ponad 40 krajach. Są firmy, które mają 20 proc. sprzedaży w Polsce, a 80 proc. w Europie. A firmy, które polegają na formatach internetowych, gdzie nie ma geograficznych granic, często od samego początku sprzedają w różnych krajach. Dla nich Polska to nie bieżąca koniunktura, ale bardziej kwestia stabilności przepisów, bezpiecznej siedziby. Są i globalne firmy, które mają fabryki na wszystkich kontynentach, ale siedzibę np. w Krakowie. Nawet akcjonariusze mieszkają poza Europą. Dla nich ceny głównych surowców zależą od cen światowych. Ceny sprzedaży zależą od globalnych klientów. Ale rozwiązania podatkowe i prawne zależą od miejsca siedziby i mechanizmów na naszym rynku kapitałowym, jeżeli są notowane na giełdzie.

Przeszkadza coś tym firmom, jeśli chodzi o kwestie regulacyjne i bariery prawne w Polsce?

Jakość prawa i jego niestabilność. Jeżeli prowadzi się biznes w jednym kraju, to trzeba się przygotować, że jest jak jest. A jeżeli prowadzi się biznes w kilkudziesięciu krajach, i w każdym się coś dzieje, to w sposób naturalny ten biznes dąży do kraju, gdzie jest bezpiecznie. Chyba nie jest w naszym interesie utrata biznesów, które ciągle są zakotwiczone w Polsce, notowane na GPW, albo mające tu siedzibę. Wiele krajów robi dużo, żeby przyciągnąć, przede wszystkim swoich ludzi. Przyciąganie amerykańskiego kapitału do polski jest trudniejsze, niż utrzymywanie polskiego w Polsce. Brak stabilności i jakość tworzonego prawa to straszliwa bolączka.

Jak w tym obszarze wypadamy na tle naszych sąsiadów?

Ostatnio słyszałem od radcy prawnego międzynarodowej firmy, jakie akty zmieniają się w danym roku. Średnia z ostatnich paru lat? Zmienia się 70 proc. aktów w Polsce. W zeszłym roku – 98 proc., tych dotyczących danej firmy. Nigdzie na świecie nie ma takiego wyniku, więc się wyróżniamy. Zmiany prawa są wszędzie, ale nie tak, żeby wszystko się zmieniło niemal w jednej chwili. To zdecydowanie za dużo.

A są jakieś dobre aspekty?

Są. Fundacja rodzinna, która była długo omawiana i promowana jest bardzo dobrze oceniana. Z kim nie rozmawiam, przedsiębiorcami rodzinnymi, to zakładają fundacje rodzinne. To powinno dawać stabilność na wiele pokoleń, więc może wiele poprawić. Te rozwiązania są oceniane jako znacznie lepsze, niż schematy podatkowe z użyciem 2-3 krajów.

Jednak dochodzi u nas do nadmiernej komplikacji prawa przy próbach załatwienia bieżących problemów. Natomiast problemy są tu i teraz, a prawo jest na dłuższy okres. Analiza skutków prawnych i stabilność prawa jest wartością samą w sobie, a nie tylko rozwiązaniem bieżącego problemu, które może być krótkotrwałe.

Jest też ważna kwestia, czy Polska jest gospodarką rynkową. Takie pytanie stawiano głównie w kontekście Chin, które zostały w którymś momencie uznane za gospodarkę rynkową, zaakceptowane w gremiach międzynarodowych, ale okazuje się, że kurs waluty politycznie ustala bank centralny a przedsiębiorcy działają na rozkaz państwa. Obawiam się, że przez nadmierną regulację coraz więcej obszarów w Polsce nie zależy od rynku, tylko trendów regulacyjnych i politycznych. Ciekawe kiedy ktoś się zacznie nad tym zastanawiać.

Z jednej strony mamy nadregulacje w Polsce, ale też nie zapominajmy o UE, która dokłada swoją cegiełkę.

Regulacje europejskie dbają o utrzymanie wolnego rynku. Tu jest różnica. Większość regulacji europejskich jest po to, żeby uniemożliwić odgradzanie rynków w poszczególnych krajach. Jest też silne ustawodawstwo antytrustowe.

Ciężko dzisiaj zawrzeć transakcję między dużymi firmami, która by nie miała istotnego aspektu antymonopolowego i nie była badana przez regulatora.

To źle czy dobrze?

Jeśli cenimy gospodarkę rynkową i konkurencję, to musimy o nie dbać. Monopol prywatny jest tak samo zły jak państwowy. Większość regulacji europejskich powinna nas bronić przed jakimkolwiek monopolem. To nie jest zawsze po myśli przedsiębiorców.

W Polsce zbliżają się wybory. Na świecie cena ropy rośnie, dolar drożeje, a ceny na stacjach paliw w Polsce… spadają.

We Francji jest wprowadzona regulacja, żeby uniemożliwić taką sytuację przez okres dłuższy niż parę miesięcy. Zdarza się tak w zoligopolizowanych sektorach, ale tworzy się regulacje, żeby to ograniczyć. Takie zjawisko nie jest normalne.

Dla biznesu najbliższe wybory są ważne czy po prostu, kolejne?

Wszystkie są ważne. Mamy 30 lat wolności gospodarczej i każde wybory są okazją, żeby bronić wolności gospodarczej. Nie możemy sobie pozwolić, żeby to stracić, czyli, żeby do głosu doszły antyrynkowe trendy. Wydaje mi się, że nie jesteśmy na etapie zagrożenia gospodarki rynkowej. Ale jesteśmy na etapie zagrożenia naszej pełnej integracji z UE, co jest niedobre dla biznesu. Dla nas europejski rynek jest kluczowy, chcemy mieć do niego dostęp.

Specjalizujecie się w rynku fuzji i przejęć. Jak sytuacja geopolityczna i gospodarcza przekłada się na tego typu transakcje? Będzie ich więcej czy mniej?

Lata 2021-22 były rekordowe w zakresie fuzji i przejęć. W tym roku globalnie notujemy 20-30 proc. spadek. Do tego rynek fuzji i przejęć jest przyzwyczajony, bo jest cykliczny.

Jak to wytłumaczyć?

Cyklem makroekonomicznym. W naszym przypadku ten cykl jest łagodzony, bo zajmujemy się też finansowaniem, które w trudniejszych czasach jest bardziej popularne. W Polsce uczestniczymy co roku w kilkunastu dużych transakcjach fuzji i przejęć, zwykle powyżej 100 mln euro, i w podobną ilość jesteśmy zaangażowani w 15 krajach naszego regionu. Tu jest bardziej stabilnie, ale się z tego nie cieszę, bo powinno rosnąć. Nie mamy cech rynku wzrostowego w fuzjach i przejęciach. On jest tak samo cykliczny. Rynek jest dosyć mały. Nasi koledzy w Niemczech robią kilkadziesiąt transakcji, we Francji jeszcze więcej. Jest to dla nas wystarczająca liczba do działania. Nie widzimy problemów. Cały czas pojawiają się duże transakcje, szczególnie w megatrendach, czyli w OZE, wszystkim co wiąże się z transformacją energetyczną. Jest też drugi trend związany z usługami IT, oprogramowaniem.

Sztuczną inteligencję też już widać w transakcjach?

AI nie sprzedaje się oddzielnie. Z reguły jest częścią ulepszonych algorytmów we wszystkich możliwych produktach. Są firmy na etapie start-upów, bez przychodów, ale z własnością intelektualną. Są rozchwytywane przez różnych producentów oprogramowania, bo chcą dodać ich wiedzę. Te rynki idą dobrze, ciągle rosną. Widać to też po ofertach publicznych. Najwięcej mówi się o ofercie brytyjskiej ARM produkującej półprzewodniki. Do tej pory największą, publiczną ofertą w pierwszym półroczu w Europie była rumuńska firma Hidroelectrica.

A co z warszawską giełdą? Rynkiem IPO?

Tu też życzyłbym sobie takich ofert i takich firm.

Widzi pan na horyzoncie światełko w tunelu?

Wiele firm, które dwa lata temu (gdy zaczął się cykl podwyżek stóp procentowych) przerwały prace nad ofertami publicznymi, teraz je wznawia. Pod koniec tego roku będziemy mieli kilka średniej wielkości ofert publicznych. Jeżeli ten trend się utrzyma i będzie widać spadek stóp procentowych w Europie i Polsce, to wzmocni się rynek giełdowy i będziemy mieli większe oferty. Potrzebujemy inwestorów międzynarodowych, którzy na razie boją się inwestować. W bardziej sprzyjających okolicznościach makro wrócą.

Nieudane IPO Dr Ireny Eris podcięło skrzydła rynkowi pierwotnemu. Wiele sobie obiecywano po sukcesie tej ofercie.

Na koniec dnia trzeba przełknąć, że ta oferta została odwołana w trakcie. Jednak zwróciłbym uwagę na równolegle udaną transakcję typu ABB akcji Atalu. Nie kierujmy się jedną nieudaną sytuacją. Mamy dobre podstawy dla ofert publicznych na przełomie listopada i grudnia.

W przypadku pozytywnego scenariusza na Ukrainie, polskie firmy powinny patrzeć w tamtą stronę, jeśli chodzi o swoją działalność, może przejęcia?

Tak już jest. Wszystkie firmy biorą pod uwagę jakiś swój udział w ukraińskich kontraktach. Nie znam natomiast firm, które bezpośrednio szykowałyby się do znaczących działań, czy przejęć na Ukrainie. To wymaga rozjaśnienia sytuacji militarnej i kierunku Ukrainy po wojnie.

Teraz sytuacja jest nieprzewidywalna. Kiedy to się dobrze skończy na placu boju będą tylko zachodnie firmy? Polskie są w stanie z nimi konkurować w odbudowie Ukrainy?

Jest wiele obszarów, gdzie mamy przewagę. To towary, których nie wozi się na duże odległości, jak materiały budowlane. Ich produkcja na Ukrainie nie będzie łatwa do wdrożenia. Tam, gdzie Ukraina będzie musiała kupować bezpośrednio technologie, których u nas nie ma, to możemy wystąpić w roli podwykonawcy. Np. system energetyczny Ukrainy. Nie wiem czy jesteśmy w stanie dostarczać cokolwiek do ich elektrowni atomowych czy nawet konwencjonalnych. Ale nasze firmy mogą je budować i nimi zarządzać.

Na koniec, gdzie i jakie największe ryzyka, takich czarnych łabędzi, widziałby Pan w najbliższych latach?

Czarne łabędzie mają to do siebie, że mało kto je przewidzi. Jestem w stanie sobie jednak wyobrazić ryzyko nowej, globalnej pandemii i wirusa przenoszonego przez wiatr i powietrze. Nagły wzrost poziomu wód w morzach i oceanach mógłby unieruchomić porty i cały, światowy transport morski. I w końcu ryzykiem byłoby rozszerzenie konfliktu w Ukrainie chociaż NATO robi wiele żeby się tak nie stało.