Ze sporym zdziwieniem przeczytałem artykuł „Za co odpowiada medyk-przedsiębiorca” autorstwa Łukasza Wydry i Kamila Szmida opublikowany w dodatku „Rzeczpospolitej” „Prawo i Praktyka” z 24 stycznia 2012 r.
Główną tezą tego artykułu jest stwierdzenie, że przystawienie na recepcie przez lekarza pieczątki „Refundacja do decyzji NFZ” może wyczerpywać znamiona przestępstwa z art. 160 kodeksu karnego, czyli narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Teza ta jest absurdalna.
Nie ma bezpośredniości
Istotą przestępstwa z art. 160 k.k. jest pojawienie się takiego narażenia lub zwiększenie narażenia już istniejącego, co wynika jasno zarówno z doktryny, jak i orzecznictwa. Tyle tylko, że narażenie to musi być bezpośrednie, na co Ł. Wydra i K. Szmid zdają się nie zwracać już uwagi, choć przytaczają jedno z orzeczeń SN, gdzie to wyraźnie podkreślono. Bezpośredniość to prowadzenie wprost do skutku. A takiej bezpośredniości tutaj nie ma.
Jak powinna wyglądać i co zawierać prawidłowo wystawiona recepta, wynika z rozporządzenia ministra zdrowia z 23 grudnia 2011 r. (DzU z 2011 r. nr 294, poz. 1739) w sprawie recept lekarskich. W jego §6 wskazano, że recepta powinna zawierać m.in. rodzaj odpłatności (B, R, 30 proc., 50 proc., 100 proc.).
Stąd oczywiście brak takiego wpisu, a zamiast niego przystawienie pieczątki „Refundacja do decyzji NFZ”, powodował pewne niedogodności dla pacjentów, ale skuteczne protesty na tym właśnie polegają. Przypomnijmy sobie choćby manifestacje górników pod Sejmem. Gdyby lekarze w ramach protestu stemplowali na receptach np. „Minister jest be”, to zapewne nikt by na to nie zwrócił większej uwagi.
Czy jednak zastosowana forma protestu prowadziła do powstania lub zwiększenia niebezpieczeństwa dla pacjentów? Nie. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć dalej w rozporządzenie do jego § 15, gdzie wyraźnie wskazano, że „Jeżeli na recepcie nie wpisano danych, wpisano je w sposób (…) niezgodny z rozporządzeniem, osoba wydająca może ją zrealizować (…)” także jeżeli brak wpisu dotyczy odpłatności (punkt 1.h).
Innymi słowy, taka „protestacyjna” recepta – zgodnie z rozporządzeniem – powinna być zrealizowana przez farmaceutę. Tym samym nie ma bezpośredniości, gdyż normalnym następstwem takiego działania jest otrzymanie przez pacjenta leku w aptece. A niemożność otrzymania musiałaby być skutkiem wadliwego postępowania farmaceuty, niezgodnego z rozporządzeniem.
Naciągany przykład
Na tym mógłbym zakończyć polemikę, ale absurdalność tezy Ł. Wydry i K. Szmida tak mnie zniesmaczyła, że pozwolę sobie jeszcze na pewną uszczypliwość. Podawany przez Was przykład osób chorujących na cukrzycę typu pierwszego jest sam w sobie absurdalny, tym razem z medycznego punktu widzenia.
Osoby takie mają bowiem podwyższony poziom glukozy we krwi (z powodu choroby), a jego obniżenie będące faktycznie bardzo niebezpieczne zachodzi nie wskutek braku podania leku, lecz wskutek jego przedawkowania. Stąd Wasz przykład jest mocno naciągany i w praktyce nigdy nie może mieć miejsca.
Kończąc – już w formie żartu – choć absurdalność pomysłu ścigania lekarzy z art. 160 k.k. jest tego rodzaju, że może lepiej byłoby napisać – z ostrożności procesowej – można by rozważyć, czy w tym przypadku nie zachodzi może kontratyp stanu wyższej konieczności?
Otóż bowiem lekarz, wystawiając receptę z protestacyjną pieczątką, naraża pacjenta co najwyżej na być może większy wydatek, ale równocześnie chroni swój majątek osobisty. A w tej sytuacji przecież dobro poświęcane nie przedstawia wartości oczywiście wyższej od dobra chronionego.
—prof. dr hab. n. med. Jarosław Berent kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi