„Rzeczpospolita” jako pierwsza poznała najnowsze dane Krajowego Rejestru Długów na temat sytuacji w sektorze przemysłu.

Pokazują one, że zadłużenie firm przemysłowych wynosi obecnie już 1,19 mld zł i dotyczy 23,2 tys. przedsiębiorców. Średnie zadłużenie przypadające na jeden podmiot to 51,4 tys. zł. Ale dużym problemem branży są też zatory płatnicze. Producenci muszą odzyskać od niesolidnych klientów niemal 370 mln zł, czyli jedną trzecią kwoty, którą sami zalegają swoim wierzycielom.

Foto: Paweł Krupecki

Również aktualna analiza wiarygodności płatniczej sektora przemysłowego przeprowadzona przez KRD pokazuje spadek jego kondycji.

Długi i zaległe płatności ciążą przemysłowi

– W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy odsetek firm z najwyższą kategorią A wzrósł zaledwie o 1,6 proc. Natomiast tych z najniższą oceną H zwiększył się o 2,4 proc. Świadczy to o pogorszeniu się kondycji finansowej przedsiębiorstw przemysłowych. Kolejnym etapem może być dla nich zadłużenie i utrata płynności finansowej, a w skrajnych przypadkach złożenie w sądzie wniosku o upadłość – mówi Adam Łącki, prezes Zarządu Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej.

KRD zauważa, że obecnie największą bolączką polskich firm przemysłowych jest słaby popyt i rosnące koszty, w tym koszty pracy, które stanowią istotną barierę dla ich działalności. Nie pomaga im także spadek eksportu, ściśle związany z dwoma najpoważniejszymi problemami w europejskiej gospodarce. Pierwszym z nich jest kryzys na rynku mieszkaniowym, który ogranicza zapotrzebowanie na dobra trwałe, takie jak meble i sprzęt AGD. Drugi to słabnąca pozycja europejskiego sektora motoryzacyjnego, który tracąc przewagę konkurencyjną na rzecz Chin, zmaga się jednocześnie z presją spełnienia wymogów polityki klimatycznej. Krajowa Izba Gospodarcza ocenia, że eksport w 2024 r. może zmniejszyć się do 333,2 mld euro, tj. o 0,7 proc. wobec zeszłego roku.

Czytaj więcej

Produkcja przemysłowa mocno rośnie, dane GUS zaskoczyły. Donald Tusk triumfuje

Tymczasem jednak na początku tygodnia Główny Urząd Statystyczny podał, że produkcja przemysłowa w Polsce w październiku 2024 r. wzrosła o 4,7 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem zeszłego roku. To wyraźnie więcej od prognoz, rynek spodziewał się bowiem wzrostu o nieco ponad 1,5 proc. To też znacznie więcej niż we wrześniu, gdy produkcja w ujęciu rocznym spadła o 0,4 proc. Ale to jeszcze nic, bo w ujęciu miesięcznym produkcja w październiku wzrosła aż o 10 proc. Takich wzrostów nie tłumaczą czynniki kalendarzowe i sezonowe. Więc co?

Poczekajmy na kolejne dane

– Trudno wskazać powody tak gwałtownego wzrostu wśród typowych determinant produkcji przemysłowej. Zwłaszcza jeśli spojrzymy na sytuację za granicą – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.

Czytaj więcej

Badanie NBP: imigranci z Ukrainy bardzo aktywni na polskim rynku pracy

Tłumaczy, że jeśli popatrzymy na badania koniunktury, wskaźniki PMI, to tam nie widać jakiejkolwiek nadziei na szybkie odbicie na naszych głównych rynkach zbytu, w strefie euro czy – węziej patrząc – w Niemczech. – Poziom zamówień, utrzymujący się spadek produkcji, oceny dotyczące spodziewanego poziomu produkcji, nie widać w tym optymizmu. Jeśli więc spojrzeć na otoczenie zewnętrzne, nie ma podstaw, by sądzić, że odbicie w polskim przemyśle jest trwałe – mówi Jakub Borowski. – Jeśli spojrzymy na otoczenie wewnętrzne, to mamy spowolnienie konsumpcji, a popyt inwestycyjny jest wciąż niski, co widać w danych o produkcji budowlano-montażowej i w danych o inwestycjach przedsiębiorstw. Dlatego dane GUS o produkcji za październik traktujemy jako przejściowe – dodaje.

Jego zdaniem, jeśliby się okazało, że w kolejnym miesiącu utrzymamy ten poziom produkcji, to to by oznaczało, że jednak dzieje się coś takiego, co sprawia, że nasz przemysł radzi sobie lepiej na rynkach niż nasze otoczenie, że nasze firmy zaczynają się trochę wyrywać z modelu kooperanta, poddostawcy. Albo niezwykle szybko zdobywają nowe rynki. – My jednak monitorujemy te rynki, patrzymy, czy następuje zmiana strumieni handlu, badamy, czy polscy przedsiębiorcy wobec słabości naszych głównych partnerów, Niemiec i szerzej UE, przekierowują tam swoje moce. Nie widzimy tego. A patrzymy na Grupę Wyszehradzką, Wielką Brytanię, Amerykę, Afrykę, Azję – mówi główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. – Dlatego z pewnym dystansem podchodzę do danych GUS i czekam na ich potwierdzenie w kolejnych miesiącach – dodaje.

Czytaj więcej

Słabość niemieckiej gospodarki topi polski eksport

– Po 20 latach obserwowania tych danych jedna rzecz jest dla mnie pewna: nie możemy się dać ani ponieść optymizmowi, ani pesymizmowi po pojedynczym odczycie. Musimy poczekać na kolejne dwa–trzy odczyty, bo to nam pokaże, czy to nie był jednorazowy wyskok – komentuje Marcin Mrowiec, główny ekonomista firmy doradczej Grant Thornton. 

Marcin Mrowiec jest dość sceptyczny do danych, przynajmniej na tym etapie. – Zakładam dosyć mocny wzrost produkcji w przyszłym roku, oparty na wykorzystaniu pieniędzy z KPO i funduszy unijnych. Opieram się też na spodziewanym cyklicznym ożywieniu gospodarki w Europie Zachodniej. Napływające stamtąd dane jednak na razie nie napawają optymizmem – zauważa główny ekonomista Grant Thornton.

Jego zdaniem mimo to przedsiębiorcy liczą się z potencjalny wzrostem popytu w przyszłym roku. Przygotowują się na to, m.in. zgłaszając większe zapotrzebowanie na pracowników. – Wydaje się jednak, że dane GUS o produkcji w październiku to za mało, by dać się ponieść optymizmowi. Myślę, że przyszły rok będzie lepszy, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni – mówi Marcin Mrowiec.