Projekt ustawy o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych, forsowany przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii, przewiduje wprowadzenie w obieg dokumentu, który pomóc ma zweryfikować firmę realizującą dane zlecenie i usprawnić przeprowadzanie samego postępowania.
Brak obowiązku
Zdaniem resortu zaproponowane zmiany ułatwią życie zarówno wykonawcom, jak i zamawiającym: skrócą czas przygotowania oferty, sprawią, że proces weryfikacji tych pierwszych będzie szybszy i transparentny, a do systemu zamówień publicznych wprowadzą standaryzację.
Posiadanie przyznawanego na trzy lata certyfikatu nie będzie obowiązkowe, ale informacje o tych już wydanych zgromadzone zostaną w bazie. Dostępne będą dwa jego rodzaje – potwierdzający, że podmiot nie podlega wykluczeniu, oraz potwierdzający jego zdolność do wykonania zamówienia.
Radca prawny Piotr Trębicki z kancelarii Trębicki Hołowińska samo podjęcie próby certyfikacji ocenia pozytywnie, ale na razie jako niezbyt efektywne. – Uważam, że ma ona ograniczone zastosowanie, ale szersze w przypadku tego rodzaju certyfikatu, który potwierdza brak przesłanek negatywnych do startu w postępowaniu. Czyli daje pewność, że firma nie zalega z płatnością składek ZUS, podatków, a członkowie jej zarządu nie byli np. karani – tłumaczy.
Czytaj więcej:
Negatywnie ocenia on szanse szerokiego zastosowania drugiego rodzaju certyfikatu. – Wydany zostanie on na podstawie rzetelnego wykonywania zamówień w przeszłości, o czym poświadczą przede wszystkim referencje potwierdzające np. przeprowadzenie podobnej inwestycji – tłumaczy. – Jednak referencji na rynku budowlanym jest tak wiele, że trudno będzie ująć to w ramach certyfikacji. A to tych postępowań przeprowadza się najwięcej i są one najdroższe – zwraca uwagę radca prawny.
Mniej dokumentów?
Standaryzacja ma jego zdaniem większy sens przy dostawach masowych, obejmujących np. wyposażenie biur i szkół czy jednorazowe wyroby medyczne. – Takie firmy realizują mniejsze i częstsze przetargi, nawet po kilka razy dziennie – przypomina.
Do eksperta nie przemawia argument o ograniczeniu liczby papierów.
– Nawet dziś, prowadząc choćby spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, przekazuje się zwykle do kilkunastu dokumentów, ale i tak już tylko drogą elektroniczną. Czy dla składającego ofertę to ważne, czy załączy on w PDF-ie pięć osobnych plików czy jeden certyfikat? Do tego sprowadzone zostaną te zmiany – precyzuje. I dodaje: – Byłyby one większą ulgą przed kilkoma laty, gdy oferty były przygotowywane w formie papierowej.
Etap legislacyjny: skierowano do opiniowania
Opinia dla „Rzeczpospolitej”
Aldona Kowalczyk, radca prawny, partner w Dentons, prezes Stowarzyszenia Prawa Zamówień Publicznych
Bez wątpienia system certyfikacji wykonawców z założenia ma usprawnić proces udzielania zamówień publicznych. Jednak diabeł tkwi w szczegółach i nie myślę tu tylko o poszczególnych rozwiązaniach przyjętych w projekcie ustawy, ale i o tym, iż nie będą one funkcjonować w próżni, lecz jako element systemu zamówień publicznych, na który trzeba patrzeć całościowo.
W przestrzeni publicznej zapowiadano przegląd przepisów obecnej ustawy pzp po dwóch latach jej obowiązywania. Za rewizją tych rozwiązań opowiadało się też Stowarzyszenie Prawa Zamówień Publicznych, zgłaszając konkretne postulaty legislacyjne, w tym w zakresie przesłanek wykluczenia wykonawców. Zmiany pzp i wprowadzenie nowych przepisów o certyfikacji powinny być, moim zdaniem, ze sobą skorelowane. Przykładem są choćby regulacje dotyczące tak zwanego samooczyszczenia wykonawcy, które w projekcie ustawy certyfikacyjnej przytoczone są z budzącego kontrowersje art. 110 ust. 2 obecnego pzp.