Rozwój sztucznej inteligencji (AI) w horyzoncie dekady doprowadzi w Europie do pojawienia się technologicznego bezrobocia – z taką tezą nie zgodziło się blisko 60 proc. spośród uczestników naszego panelu ekonomistów, w tym pan. Czy sądzi pan, że dekada to zbyt krótki okres czasu, żeby AI miała tak silny wpływ na gospodarkę? Czy raczej ten wpływ w ogóle nie będzie tak silny, jak się dziś wielu osobom wydaje?
Raczej to drugie. Minęło 10 lat od publikacji głośnego artykułu (Carla Freya i Michaela Osborne’a – red.), którego autorzy twierdzili, że w horyzoncie dekady lub dwóch prawie 50 proc. miejsc pracy w USA będzie zagrożonych likwidacją z powodu rozwoju technologii. Nic takiego nie miało miejsca. Dzisiaj w USA stopa bezrobocia jest w pobliżu historycznych minimów. Nie ma też korelacji między zmianami zatrudnienia w poszczególnych zawodach a ekspozycją na nowe technologie, zwłaszcza w zawodach wymagających pracy umysłowej, które autorzy tamtego artykułu uznali za najbardziej zagrożone.
Strach przed społecznymi konsekwencjami rozwoju AI wynika z przekonania, że ta technologia różni się od poprzednich, których rozwój rzeczywiście bezrobocia nie powodował. Zwykle było tak, że postęp technologiczny przyspieszał wzrost gospodarczy, co ostatecznie prowadziło do wzrostu zatrudnienia.
Jestem sceptyczny co do tego, czy duże modele językowe (LLM), takie jak ChatGPT, to jest rzeczywiście ta sztuczna inteligencja, z którą ludzie wiążą duże nadzieje, a której jednocześnie się obawiają. LLM-y potrafią dobrze przewidzieć, jakie słowo i zdanie powinno się pojawić po wcześniejszym, ale to nie oznacza, że coś „rozumieją”. Ludzie przez stulecia potrafili przewidzieć, że słońce wzejdzie na wschodzie, ale nie przeszkadzało im to przyjmować błędnego, geocentrycznego modelu wszechświata. Bliska jest mi opinia Darona Acemoglu, że ci, którzy oczekują szybkiej rewolucji technologicznej, będą rozczarowani. AI zastąpi niektórych pracowników, a pracę innych usprawni. Ale to nie będą zmiany rewolucyjne, a ryzyko błędów i tzw. halucynacji będzie zbyt duże, żeby AI w całości oddać naprawdę ważne zadania.
Rozwój AI jest jednak błyskawiczny. Wspomnianą na początku sondę wśród uczestników panelu ekonomistów przeprowadziliśmy w połowie stycznia. Wkrótce potem firma OpenAI udostępniła model Sora, który pozwala tworzyć realistyczne filmy na podstawie tekstu. W branży filmowej czy reklamowej zapanował strach, że wielu pracowników stanie się zbędnych.
Z paru wiralowych filmików nie wynika jeszcze, że ludzie będą woleli oglądać filmy generowane przez AI od tych tradycyjnych. Na pewno niektóre branże czy zawody czekają turbulencje. Ale nie mam przekonania, że LLM-y staną się technologią powszechnego zastosowania, która pozwoli prawie wszystko robić szybciej. Jak dotąd automatyzacja nie doprowadziła do masowego bezrobocia i nie bardzo widać powody, aby tym razem miało być inaczej. Poza tym, technologie o szerokim zastosowaniu, które pomogłyby wykonywać czy wręcz częściowo zautomatyzować dużo więcej prac niż miało to miejsce dotychczas, byłyby sposobem na podtrzymanie wzrostu dochodów w warunkach malejącej podaży pracy. Polska i inne kraje Europy doświadczają szybkiego starzenia się ludności i pracowników będzie brakować przez lata. Technologie ograniczające pracochłonność są w tym momencie bardziej szansą niż zagrożeniem. Oczywiście, istnieje ryzyko strukturalnego niedopasowania na rynku pracy. Przez AI pracę może stracić część osób wykonujących pracę biurową albo pracujących w usługach wymagających średniego poziomu kwalifikacji. Równocześnie, w sektorach, w których zapotrzebowanie na pracę rośnie ze względu na starzenie się ludności, takich jak ochrona zdrowia czy opieka, będzie brakowało pracowników.
Może płace w tych mało pociągających dzisiaj zawodach wzrosną z powodu deficytu pracowników, przyciągając tych, którzy będą tracili bardziej pożądaną dziś pracę biurową?
Płace w ochronie zdrowia i opiece powinny być wyższe, ale myślę, że jeszcze przez jakiś czas nie będą na tyle wysokie, żeby uczynić te miejsca pracy powszechnie atrakcyjnymi. Wzrost płac oznaczałby wzrost cen usług opiekuńczych, co może wykluczyć część osób starszych o niższych dochodach. Pozostaje też kwestia niedopasowania kompetencji. Osoby wykonujące prace, czy to biurowe czy w przemyśle, które stają się niepotrzebne, tracą pewien kapitał ludzki, muszą podjąć wysiłek dostosowania się. To nigdy nie jest łatwe, a im człowiek starszy, tym o to trudniej. Polityki publicznej w tym zakresie de facto nie mamy. Realokacja zasobów w gospodarce, która przechodzi jednocześnie zmiany technologiczne i demograficzne, będzie dużym wyzwaniem.
Nawet jeśli rozwój AI nie doprowadzi do wzrostu bezrobocia, to może mieć inne negatywne konsekwencje społeczne. Większość z ankietowanych przez nas ekonomistów uważa, że czeka nas wzrost nierówności dochodowych. Podziela pan te obawy?
Zgadzam się, że to jest największe ryzyko związane z AI. Niektórym pracownikom ta technologia pomoże mniej, innym bardziej, niektórym zaszkodzi. Możliwe jest scenariusz optymistyczny, promowany np. przez Davida Autora (ekonomistę z MIT). Być może AI będzie wyrównywała szanse, a dzięki niej osoby o niższych kompetencjach będą doganiały osoby o najwyższych kompetencjach. Są badania wskazujące na to, że ChatGPT bardziej pomaga przeciętnym studentom niż tym najlepszym, zmniejszając między nimi dystans. Ale możliwy jest też scenariusz pesymistyczny, w którym najbardziej wydajni i najlepiej opłacani pracownicy będą w stanie wykorzystywać AI lepiej, np. jako cyfrowego klona, który pozwala im zrobić dużo więcej w tym samym czasie. Zwłaszcza, że wykorzystywanie potencjału tej technologii jest na razie kosztowne. Być może największy skok produktywności odnotują więc największe firmy i najzamożniejsi pracownicy, których będzie stać na to, żeby w AI zainwestować. To prowadziłoby do wzrostu rozwarstwienia społecznego.
Czy Polska z racji struktury zatrudnienia jest szczególnie narażona na niekorzystny wpływ AI na rynek pracy? Co wynika z państwa niedawnych badań dotyczących potencjału do automatyzacji zadań w sektorze usług dla biznesu, który prężnie się w ostatnich latach w Polsce rozwijał?
Badania, które przeprowadziliśmy w IBS sugerują, że w tym sektorze bodźcem do automatyzacji często jest właśnie niedobór pracowników. Jego rozwój, podobnie jak innych pracochłonnych sektorów gospodarki, do niedawna odbywał się w warunkach dużej dostępności pracowników i płac znacznie niższych niż w Europie Zachodniej. To się zmieniło, stąd rosnąca potrzeba obniżania pracochłonności. Ale skutkiem nie jest – i raczej nie będzie – spadek zatrudnienia w sektorze usług dla biznesu. Raczej trudności z dalszym zwiększaniem zatrudnienia sprawiają, że rozwój tego sektora wymagać będzie większej automatyzacji. Największy jej potencjał występuje tam, gdzie dominują powtarzalne, ustrukturyzowane zadania.
Strukturalne niedopasowanie popytu na kwalifikacje pracowników i ich podaży jest kluczowym zagrożeniem związanym z postępem technologicznym. Możliwe, że częściowo automatyzowana zostanie praca biurowa, która utrzymuje dziś klasę średnią. Nie każdy z białych kołnierzyków będzie chciał zająć się opieką nad osobami starszymi albo czesaniem psów.
Piotr Lewandowski, prezes IBS
Z tego, co pan mówi, wynika, że rozwój AI nastąpił w korzystnym dla nas momencie, bo może niwelować negatywne skutki starzenia się ludności i pogłębiającego się deficytu pracowników. Dostrzegam jednak ryzyko, że ta technologia będzie prowadziła do likwidacji tych miejsc pracy, które cieszą się dużym zainteresowaniem pracowników: dobrze płatnych, wymagających pewnej kreatywności, mało rutynowych. Ludzie, którzy mają do tego kwalifikacje, nie będą chcieli podejmować pracy fizycznej, której się nie da zautomatyzować. Czy należy się liczyć ze wzrostem nie tyle skali bezrobocia, co bierności zawodowej?
Z bierności ciężko żyć. Proszę zauważyć, że w Polsce nie ma praktycznie biernych zawodowo mężczyzn w wieku 35-50 lat. Ale zgadzam się, że strukturalne niedopasowanie popytu na kwalifikacje i ich podaży jest kluczowym zagrożeniem związanym z postępem technologicznym. Możliwe, że częściowo automatyzowana zostanie praca biurowa, która utrzymuje dziś klasę średnią. Będą rozwijały się różnego rodzaju usługi, ale nie każdy z białych kołnierzyków będzie chciał zająć się opieką nad osobami starszymi albo czesaniem psów. Równocześnie, z powodów demograficznych na rynek pracy będzie wpływało coraz mniej osób. W takich warunkach firmy będą musiały lepiej wykorzystywać tych coraz mniej dostępnych pracowników, automatyzując ich dotychczasowe miejsca pracy i tworząc nowe, bardziej produktywne. To byłby w gruncie rzeczy pozytywny scenariusz dla polskiej gospodarki, sprzyjający konwergencji produktywności i płac do najwyżej rozwiniętych gospodarek.
Gdybyśmy chcieli dzisiaj skrócić tydzień pracy do czterech dni, to musielibyśmy od razu zadecydować, które szpitale zamykamy, które połączenia autobusowe czy kolejowe likwidujemy, jak skracamy czas pracy lotnisk. Znalezienie z dnia na dzień 25 proc. więcej pielęgniarek, maszynistów czy kontrolerów lotów jest nierealne.
Piotr Lewandowski, prezes IBS
Jeśli dobrze rozumiem, to nie ma dużych szans na to, że AI doprowadzi w przewidywalnej przyszłości do skrócenia tygodnia pracy przeciętnego pracownika do czterech dni w tygodniu?
Czas pracy będzie się stopniowo skracał, tak jak było przez ostatnich 30 lat po transformacji i jak dzieje się na całym świecie wraz ze wzrostem dochodów. Ale nie widzę powodów, aby w Polsce następowało to szczególnie szybko ani argumentów, żeby do tego celowo dążyć, np. ustawowo skracając tydzień pracy. Po pierwsze, to mrzonka, że ludzie mogliby pracować mniej za tę samą płacę. W wielu zawodach nie da się łatwo zwiększyć produktywności o 25 proc., żeby pracownicy mogli wykonać swoje zadania w cztery dni zamiast pięciu. Firmy musiałyby zwiększyć o 25 proc. zatrudnienie. W obecnej sytuacji demograficznej to niemożliwe. Już teraz problemem polskich firm jest niedobór pracowników, a nie nadmiar, a to jest dopiero preludium tego, co czeka je w najbliższych latach. Gdybyśmy chcieli dzisiaj skrócić tydzień pracy do czterech dni, to musielibyśmy od razu zadecydować, które szpitale zamykamy, które połączenia autobusowe czy kolejowe likwidujemy, jak skracamy czas pracy lotnisk. Znalezienie z dnia na dzień 25 proc. więcej pielęgniarek, maszynistów czy kontrolerów lotów jest nierealne. W niektórych branżach usługowych, w których pracuje dużo imigrantów, mielibyśmy zaś do czynienia z masowym nieprzestrzeganiem prawa. Gros migrantów ekonomicznych w Polsce to osoby traktujące pobyt u nas czasowo, zdeterminowane, żeby zarobić i gotowe w tym celu pracować nawet 50 a nie 32 godziny w tygodniu.
A jakieś inne zmiany w szeroko rozumianej polityce społecznej są w związku z postępem technologicznym potrzebne? Dość popularny jest pogląd, że rozwój AI i widmo zastępowania przez nią ludzi to argumenty na rzecz wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego. Nawet jeśli ostatecznie nie dojdzie do spadku zatrudnienia i nie pojawi się bezrobocie technologiczne, to takie świadczenie dawałoby ludziom środki, żeby mogli się przekwalifikować.
Potrzebę dostosowania widzę przede wszystkim w polityce edukacyjnej i kształcenia dorosłych. Jeśli chcemy, żeby AI nam pomagała, a nie szkodziła, to musimy umieć te narzędzia wykorzystać. Należy dążyć do tego, żeby AI miała zastosowanie w rozmaitych sektorach i zawodach, a nie tylko w największych korporacjach i branży IT. To wymaga upowszechnienia kompetencji cyfrowych. Nasze szkolnictwo nie powinno być nastawione na kształcenie nielicznych wybitnych programistów, tylko na zapoznanie z nowymi technologiami możliwie szerokiego grona przyszłych pracowników. Drugą sprawą jest łagodzenie problemu realokacji pracowników, o którym mówiliśmy. Ale to też nie jest zadanie dla polityki społecznej, tylko dla polityki rynku pracy. Potrzebne są programy ułatwiające przekwalifikowanie się, których de facto nie ma. Gdyby rozwój AI potęgował nierówności dochodowe, to dodatkowo trzeba będzie pomyśleć nad zwiększeniem progresji podatkowej. Niestety, mam obawy, że nasze państwo nie sprosta tym zadaniom.
Dlaczego?
Bo nasza klasa polityczna wychodzi z założenia, że wszystkie problemy można rozwiązać transferami. Tak oczywiście nie jest. Transfery są niezbędne, ale jeśli mają wspierać popyt na jakieś usługi, to sprawdzają się tam, gdzie rynek jest wystarczająco duży by na ten bodziec zareagować. Przykładowo, zasiłki ułatwiające zakup usług opiekuńczych bardziej pomogą starszym osobom w dużych miastach, gdzie rozwinie się odpowiedni rynek, niż mieszkańcom małych miejscowości, gdzie rynku takich usług może nie być jeszcze długo. Jednocześnie, koncentrując się na transferach, zaniedbujemy usługi publiczne. Przykładowo, od wejścia do UE mamy liczne programy szkoleń dla dorosłych, finansowane z unijnych funduszy. Ale są głównie adresowane do osób bezrobotnych, których jest coraz mniej, podczas gdy polityki kierowanych do osób pracujących, które chciałyby się przekwalifikować, praktycznie nie ma. Powstał Krajowy Fundusz Szkoleniowy, ale jego wydatki w przeliczeniu na pracownika wynoszą niecałe 15 złotych rocznie. Brak odpowiedniej oferty szkoleniowej sprawia, że odsetek pracowników uczestniczących w szkoleniach należy do najniższych w UE. Ale ponieważ to jest problem wymagający współpracy wielu resortów, partnerów społecznych, ministerstw i samorządu, to nie jest optymistą, że uda się to zmienić.