Piękne auta, którymi jeżdżą celebryci – to zawsze wdzięczny temat dla mediów. Podobnie zresztą jak „wpadki" tych gwiazd. I to przynajmniej od czasu, gdy Eugeniusz Bodo spowodował śmiertelny wypadek, prowadząc swojego chevroleta.
Teraz też można ogłosić sensację. Oto reżyser Patryk Vega traci luksusowy wóz, bo jego znajoma Amerykanka wcześniej sprowadziła go do Polski, oszukując skarbówkę. Wprawdzie nikt nie ginie, ale działa magia wielkich liczb. No bo jeśli ktoś kantuje państwo na 700 tysięcy złotych, to musi być grubszym oszustem, prawda?
Czytaj także: Orzeczenie dla Patryka Vegi może być mało zabawne - komentuje Piotr Paduszyński
Jednak w przypadku lamborghini, którym jeździł Vega pojawia się pewien istotny znak zapytania. Dlaczego akurat teraz wydobyto sprawę kryminalną dotyczącą – i to tylko pośrednio – reżysera, który akurat nakręcił film piętnujący nadużycia rządzących?
Już kilkanaście lat temu „mienie przesiedlenia" przestało być polem do nadużyć i przedmiotem wielu sporów sądowych obywateli z urzędami celnymi. W ten sposób omijano drakońskie cła, którymi były obłożone zagraniczne auta. Dziś nawet luksusowe samochody są w Polsce dostępne bez takich kombinacji.
Być może rzeczywiście nie wszystko było w porządku z dokumentami wyścigówki sprowadzonej przez znajomą znanego reżysera. O tym zdecyduje sąd. Podobnie jak o wielu innych, niekoniecznie nagłośnionych, sprawach oszustw na pojazdach.
Być może komuś zależy, by akurat sprawę tego konkretnego auta przedstawić w otoczce skandalu. No bo jak ktoś śmie kręcić filmy piętnujące grzechy rządzących, gdy sam ma coś za uszami? I nieważne, że rzekomego przestępstwa mógł się dopuścić ktoś inny, niż Vega. Przecież nie chodzi o prawo, tyko o swoistą recenzję przed premierą filmu „Pętla".
Wnuk Józefa Tuska też nie odpowiadał za przymusowe wcielenie dziadka do wrażej armii. A jednak tę sprawę nagłośniono tuż przed wyborami, w których ów wnuk startował.