Zatrudnionym na umowę o pracę na czas nieokreślony niektóre banki są gotowe udzielić kredytu już po 3 przepracowanych miesiącach. Średnio wymagają pół roku stażu. Aby wziąć pożyczkę na mieszkanie, dłużej muszą pracować zatrudnieni na zlecenie bądź umowę o dzieło. W tym przypadku banki wymagają zazwyczaj 12 przepracowanych miesięcy, choć bywa, że rozpatrują wniosek kredytobiorcy z 6-miesięcznym stażem. W przypadku samozatrudnionych, wymagania są wyższe.

Sporo banków chce, aby przedsiębiorca prowadził działalność gospodarczą bez przerwy przez minimum 1,5–2 lata. – Samozatrudnieni cieszą się najmniejszym zaufaniem banków. Kredytodawcy coraz częściej uwzględniają w obliczeniach zdolności kredytowej dochody z PIT z dwóch lat podatkowych i ostatnich miesięcy – przyznaje Halina Kochalska, analityk firmy doradczej Open Finance.

W dodatku, od tego roku część banków zaostrzyła wymogi kredytowe dla tej grupy klientów. Wyższą poprzeczkę samozatrudnionym postawił m.in. Bank Pocztowy (min. staż 12 miesięcy zamienił na 24 miesiące). – Zauważyliśmy, że klienci prowadzący działalność poniżej 2 lat nie mają często wystarczająco ugruntowanej pozycji na rynku i dlatego są dla banku bardziej ryzykowni – tłumaczy Bartosz Trzciński z biura komunikacji Banku Pocztowego.

Na gorszych warunkach

Firmy z krótszym stażem mają szansę na kredyt, ale wtedy wymogi stają się jeszcze ostrzejsze. Bank bardziej dogłębnie prześwietla zdolność kredytową, warunki cenowe kredytu mogą być też mniej korzystne. Często też na ostatnim etapie analizy wniosku kredytowego bank składa przedsiębiorcy ofertę nie do odrzucenia – trzeba wyłożyć kasę na wkład własny.

Banki mają też swoją „czarną listę" branż. Przedsiębiorca działający w budownictwie, handlu czy branży transportowej może mieć większy problem z zaciągnięciem kredytu. Credit Agricole, w przypadku branż podwyższonego ryzyka wymaga nawet 5 lat stażu. Bardziej restrykcyjne wymogi dla przedsiębiorców w niektórych branżach ma też Getin Noble Bank.

O to, aby banki uwzględniając sytuację na rynku pracy, przychylniej patrzyły na osoby zatrudnione na innych formach niż etat, apelowała niegdyś Komisja Nadzoru Finansowego. Polityka kredytodawców wobec samozatrudnionych wciąż jednak jest restrykcyjna. – Obawiam się, że to się nie zmieni. Zawsze ta grupa będzie dyskryminowana, ponieważ dla banku często ważniejsza jest stabilność dochodów niż ich wysokość – mówi Jarosław Sadowski, analityk Expandera.

Ulubieńcy banków

Są jednak profesje, które cieszą się większym zaufaniem banków. To tzw. wolne zawody, czyli np. lekarze czy prawnicy. – Na prostszych zasadach kredyty udzielane są lekarzom, stomatologom, weterynarzom, farmaceutom czy pracującym w zawodach prawniczych. Często na potwierdzenie dochodu, wystarczy dokument uprawniający nas do wykonywania danego zawodu – podkreśla Marta Postek z operatora bankowego Fines. – Ma to związek z wyższymi od przeciętnych dochodami w tych zawodach, wysoką stabilnością i mniejszym zagrożeniem negatywnymi skutkami kryzysu, czyli zwolnieniami i bezrobociem – wyjaśnia.

Lubiani przez banki są też taksówkarze, którzy najczęściej rozliczają się z fiskusem w najprostszy sposób, czyli za pomocą tzw. karty podatkowej. – W ich przypadku akceptujemy oświadczenia o dochodach, nawet na duże pożyczki wynoszące np. 200 tys. złotych – mówi Marta Postek.

Polityka banków wobec samozatrudnionych jest wypadkową tego, jak są spłacane kredyty. Oficjalnych statystyk nie ma, ale dyrektorzy departamentów hipotecznych w bankach przyznają, że w tej grupie kredytobiorców pożyczki spłacają się najgorzej, gorzej niż wśród zatrudnionych na zlecenie czy umowę o dzieło. Najbardziej wiarygodni dla banków są etatowcy.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki, a.kaminska@rp.pl