Podatek od nieruchomości budowlanych jest dziś de facto podatkiem katastralnym, bo oblicza się go od ich wartości. Dwa procent – bo taka jest jego stawka – może oznaczać zabójcze kwoty do zapłacenia. Dość powiedzieć, że od wartego ponad 850 mln zł stadionu miejskiego we Wrocławiu trzeba rocznie odprowadzać 17 mln zł podatku. Nie każdy klub sportowy – nawet użytkujący mniej wartościowe stadiony – może sobie na to pozwolić.

Nawet bogaci inwestorzy, choć będą w stanie zapłacić, nie unikną problemów. Szczególnie wyraźnie widać to w energetyce, szykującej się do potężnych inwestycji po wielu latach zastoju. Nowy blok elektrowni Kozienice ma kosztować ok. 5,5 mld zł, co może oznaczać ponad 100 mln zł podatku rocznie od budowli, które wejdą w jego skład.

– Podatek od budowli jest rzeczywiście wysoki, ale nie chcielibyśmy pozbawiać gmin tego znaczącego źródła przychodów – powiedziała „Rz" Justyna Przekopiak, dyrektor Departamentu Podatków Lokalnych w Ministerstwie Finansów. Przypomina ona, że kwota zapłaconego podatku od nieruchomości może być kosztem uzyskania przychodu dla celów podatku dochodowego.

Właścicielom różnych budowli sen z powiek spędza przede wszystkim niejasna ich definicja. Ustawa o podatkach lokalnych tylko częściowo je określa, odsyłając do prawa budowlanego. Ale i ono tego nie wyjaśnia. W rezultacie da się stwierdzić, że chodzi o „urządzenie budowlane związane z obiektem budowlanym, które zapewnia możliwość użytkowania obiektu zgodnie z przeznaczeniem". I tu otwiera się pole do dowolnych interpretacji fiskusa.

– Spotkałam się już z opodatkowaniem piorunochronów i daszków z pleksiglasu nad wejściem do budynku, a także szlabanów wjazdowych na parking

– wylicza Stella Brzeszczyńska, doradca podatkowy, specjalizująca się w podatku od nieruchomości. – Nie zdziwię się, kiedy zostaną opodatkowane klamki.

Na problem niejasnej definicji budowli zwracały już uwagę sądy administracyjne, a ostatnio także konfederacja pracodawców Lewiatan. Umieściła ten problem na swojej „Czarnej liście barier dla biznesu".

– Zdaję sobie sprawę, że dziś definicja budowli dla celów podatku od nieruchomości może stwarzać problemy, co wynika z dużego zróżnicowania charakteru obiektów, które mogą być kwalifikowane jako budowle – przyznaje Justyna Przekopiak. – Jesteśmy jednak otwarci na propozycje co do nowego brzmienia tego przepisu, pod warunkiem że nie zmieni ona zasadniczo zakresu opodatkowania – zapewnia.

Próby zdefiniowania budowli na nowo okazują się niełatwe. Konfederacja Lewiatan w ostatnich latach dwukrotnie składała swoje propozycje. W jednej z nich – odrzuconej przez MF – proponowała, by za budowle uznać określoną grupę ściśle zdefiniowanych urządzeń z powszechnie stosowanej klasyfikacji środków trwałych. W drugiej zapisała m.in., że budowlą miałby być obiekt inny niż budowla i urządzenie techniczne. Ale ta koncepcja też nie doczekała się uznania. Wygląda na to, że kłopoty z opodatkowaniem budowli się nie skończą.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: p.rochowicz@rp.pl

Krzysztof Sachs - doradca podatkowy partner w firmie Ernst & Young

Dzisiejsza definicja budowli nastręcza wielu problemów interpretacyjnych. Odwołanie do prawa budowlanego stworzonego do zupełnie innych celów niż podatki spowodowało bardzo liczne kontrowersje na gruncie podatkowym, chociażby w odniesieniu do obiektów energetycznych, telekomunikacyjnych, kopalni, a nawet obiektów sportowych. Odrębnym problemem jest wysokość stawki podatku – 2 proc. wartości budowli oznacza odprowadzenie do fiskusa w ciągu 50 lat kwoty równej wartości inwestycji. Można by ją zainwestować np. w kolejne bloki energetyczne, gdy inwestorem jest elektrownia. Zamiast tego efektem będzie podwyższona cena prądu, co stworzy oczywisty impuls inflacyjny.