Ponad rok temu opłata sądowa od skargi wzrosła z 3 tys. zł do 5 proc. wartości zamówienia, przy czym w przeciwieństwie do spraw gospodarczych górny próg wynosi nie 100 tys. zł, ale aż 5 mln zł. Jak można się było spodziewać, mało kto zaryzykuje utratę tak wielkich kwot.
Liczby bezwzględne, chociaż pokazują, że skarg jest coraz mniej, nie oddają skali tej tendencji. Po wyodrębnieniu skarg, których dotyczyła nowa, podwyższona opłata, okazuje się, że było ich zaledwie 79, co oznacza, że dotyczyły zaledwie 4 proc. wyroków Krajowej Izby Odwoławczej. We wcześniejszych latach odsetek ten wynosił od 20 proc. do 25 proc.
Co więcej, nie wiadomo, ile tych skarg zakończyło się wyrokiem. Niektórzy, kierując je do sądu, wnioskują jednocześnie o zwolnienie z kosztów, a jeśli sąd nie zgodzi się na to, nie pokrywają wpisu, a to oznacza rezygnację ze sprawy.
– Tak naprawdę druga instancja jest więc fikcją. [b]Ostateczny wyrok, najczęściej w składzie jednoosobowym, wydaje KIO. Można więc powiedzieć, że jedna osoba przesądza losy przetargu.[/b] Co z tego, że teoretycznie i zamawiający, i wykonawca mają prawo do skargi, skoro opłata od niej jest tak horrendalnie wysoka, że prawie nikt nie odważy się zaryzykować jej utraty – mówi Artur Wawryło z Centrum Obsługi Zamówień Publicznych.
Podobnie uważa Grzegorz Lang, sekretarz Rady Infrastruktury przy PKPP Lewiatan.
– Wprowadzenie opłaty o bezprecedensowej wysokości oraz rozpoznawanie sprawy przez sąd już po zawarciu umowy świadczą o tym, że uprawnienie do skargi jest iluzoryczne. Na dodatek praktycznie niemożliwe jest uzyskanie odszkodowania, nawet gdyby przedsiębiorca wygrał przed sądem – przekonuje.
Jeśli strona, która wniosła skargę, przegra przed sądem, to pieniądze wydane na wpis przepadają. Nie chodzi tu tylko o przedsiębiorców. Również zamawiający mają teoretycznie prawo do wnoszenia skarg, jeśli wyrok KIO jest dla nich niekorzystny. Tyle że rzadko który wójt czy prezydent wypłaci z kasy urzędu setki tysięcy złotych po to, by dochodzić swych racji przed sądem.
Rząd, wprowadzając podwyższone opłaty, nie ukrywał, że chodzi o zniechęcenie do składania skarg. Miało to przyspieszyć procedury przetargowe. Tyle że sprawy sądowe nie blokują przetargów. Po korzystnym dla siebie wyroku KIO zamawiający może podpisać umowę. Tymczasem zdarza się, że rozprawa przed sądem mogłaby uratować trwający wiele miesięcy przetarg lub też pozwolić na wybór tańszej oferty.
Jedynym wyjściem, z którego czasem korzystają strony, jest złożenie wraz ze skargą wniosku o zwolnienie z kosztów sądowych. Rzadko kiedy sądy godzą się na to w stosunku do przedsiębiorców. W nieco lepszej sytuacji są zamawiający. Przykładowo szpital może się powołać na interes publiczny i argumentować, że pokrycie opłaty narazi na niebezpieczeństwo zdrowie pacjentów.
[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora
[mail=s.wikariak@rp.pl]s.wikariak@rp.pl[/mail][/i]