Od nocy sylwestrowej, kiedy to z hukiem odpalane są race, o fajerwerkach nie słyszy się aż do końca maja. Wtedy rozkręca się sezon na ich publiczne pokazy.

W tym roku o sztucznych ogniach może się zrobić głośno wcześniej niż zwykle. Już w najbliższych tygodniach mają wejść w życie nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Wymagane będzie wydzielenie osobnych pomieszczeń do magazynowania materiałów pirotechnicznych nawet w najmniejszych sklepach.

– Zapowiada się trudne lato. Większość detalistów nie jest w stanie dostosować się do tych wymagań. Oceniamy, że może załamać się ponad połowa sieci sprzedaży – twierdzi Witold Podolak, wiceprezes Stowarzyszenia Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki (SIiDP) i prezes spółki Hestia, jednej z największych firm sprowadzających fajerwerki do kraju.

Pod koniec każdego roku w hipermarketach, galeriach handlowych, na bazarach, w sklepach papierniczych, chemicznych, sportowych pojawiają się stoiska z fajerwerkami. Po sylwestrze znikają bez śladu. Dla ludzi, którzy handlują detalicznie sztucznymi ogniami (łącznie w różny sposób zarabia na tym ok. 30 tys. osób, od sprzedawców po kierowców i księgowych), to z reguły tylko dodatkowe, choć niekiedy bardzo intratne zajęcie.

Branża pirotechniczna to jednak nie owe tłumy okazjonalnych sprzedawców, lecz kilkunastu dużych importerów i hurtowników, 100 – 150 sklepów specjalistycznych i tzw. podhurtowni oraz kilkadziesiąt firm specjalizujących się w pokazach sztucznych ogni. Ocenia się, że obrót fajerwerkami zapewnia w Polsce pracę 5 – 10 tys. osób, w tym dla 2 – 3 tys. stanowi główne lub jedyne źródło utrzymania.

[srodtytul]Oprawa wesel i imprez firmowych[/srodtytul]

Już w styczniu trzeba zacząć zapełniać opustoszałe magazyny. Zwłaszcza że fajerwerki – kilkanaście lat temu towar praktycznie na jedną noc – sprzedają się coraz lepiej przez cały rok.

Profesjonalne pokazy i konkursy sztucznych ogni to ceniona oprawa zjazdów rodzinnych, wesel, imienin, imprez firmowych, lokalnych festynów i uroczystości rocznicowych. W lecie urządza się je na plażach i deptakach w nadmorskich czy górskich kurortach. W ostatnich latach większość sprzedawanych w kraju fajerwerków używanych przez profesjonalistów podczas pokazów i ponad 10 proc. sztucznych ogni dla amatorów odpala się w okresie od wiosny do jesieni.

Pirotechnika, związana od zarania z wojskowością, to jedna z branż, które mogły się rozwinąć w Polsce dopiero po 1989 r. Nawet w PRL istniały jednak pojedyncze rzemieślnicze wytwórnie artykułów pirotechnicznych.

– Zaczynałem od produkcji kapiszonów i korków. Fajerwerki to była naturalna kontynuacja tej działalności – wyjaśnia Roman Zając, współwłaściciel poznańskiej firmy Dragon, zajmującej się importem i hurtowym handlem sztucznymi ogniami.

Dragon to jedno z 15 podobnych przedsiębiorstw działających w kraju. Są to z reguły firmy rodzinne, zatrudniające kilkunastu pracowników na stałe i kilkadziesiąt osób w szczycie sezonu. Formalnie zaliczają się do małych. Ich średnie obroty, wraz z eksportem, wynoszą 40 – 60 mln zł rocznie. Ich klienci – sklepy specjalistyczne i małe hurtownie, przez które trafia na rynek krajowy prawdopodobnie ok. połowy fajerwerków – sprzedają przeciętnie towar o wartości kilkuset tysięcy złotych rocznie.

Właściciele zarówno większych, jak i mniejszych przedsiębiorstw z tej branży, to często nie tylko ludzie biznesu, ale także pasjonaci pirotechniki. Kilka znanych firm (m.in. Dragon i dolnośląski Triplex) prowadzą małżeństwa. I panie w niczym nie ustępują mężom, jeśli chodzi o wiedzę o rakietach, petardach i tym podobnych rzeczach.

[srodtytul]Magazyny z trwałymi ścianami[/srodtytul]

Handel materiałami pirotechnicznymi, potencjalnie niebezpieczny, regulują przepisy dotyczące m.in. magazynów do przechowywania fajerwerków. Magazyny muszą mieć m.in. grubsze mury. Ich budowa jest w związku z tym o 20 – 30 proc. droższa niż zwykłych.

Dotychczas obowiązek posiadania specjalistycznych magazynów nie obejmował mniejszych sprzedawców. Mogli oni przechowywać fajerwerki, zawierające łącznie do 1000 kg mieszaniny pirotechnicznej net- to, w sklepie lub na stoisku. I dodatkowo 1000 kg w zwykłym pomieszczeniu magazynowym. Podobnie jest w całej Europie.

Nowe [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=8BFF1FF14251CE925DEEC6E9F452D56F?id=181684]rozporządzenie w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów[/link], przygotowane przez ministra spraw wewnętrznych i administracji, nakłada obowiązek składowania nawet najmniejszych ilości materiałów pirotechnicznych w wydzielonych pomieszczeniach; ich ściany muszą wytrzymać działanie ognia przez co najmniej godzinę.

Jak alarmuje Stowarzyszenie Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki, najwyżej 40 proc. sprzedawców detalicznych będzie chciało i mogło podporządkować się tym przepisom. Wykruszenie się z rynku pozostałych musi pociągnąć za sobą poważne kłopoty, a nawet bankructwa podhurtowni, hurtowni i importerów.

Przedsiębiorcy podkreślają, że w ciągu ponad 20 lat obrotu fajerwerkami nie zdarzyły się żadne wypadki podpalenia sklepu, wybuchu magazynu, podpalenia artykułów pirotechnicznych w środku sklepu czy magazynu.

– W setkach sklepów obrót fajerwerkami nie przekracza 1 – 2 tys. zł rocznie. Poza tym wiele z nich ma zbyt małe pomieszczenia, by urządzać osobne magazyny – wyjaśnia Witold Podolak. I ostrzega, że część sprzedawców wcale nie wycofa się z handlu fajerwerkami. Nie będzie po prostu przechowywać ich w sklepie, lecz np. w piwnicy, garażu czy nawet w mieszkaniu.

W rezultacie zagrożenie pożarami nie zmaleje, lecz wzrośnie.

[srodtytul]Na zakupy do ojczyzny prochu[/srodtytul]

Firmy zajmujące się importem artykułów pirotechnicznych muszą mieć pojemne, specjalistyczne magazyny. To warunek ich rozwoju i największy wydatek inwestycyjny.

Kosztowne są również samochody do transportu takich materiałów. Powinny mieć wzmocnioną konstrukcję. W przypadku samochodu dostawczego odpowiednia przeróbka oznacza wydatek 3 – 4 tys. zł. Firmy pirotechniczne coraz częściej zlecają jednak transport wyspecjalizowanym przewoźnikom. Mniejsze ilości fajerwerków, do 300 kg prochu (regulują to bardzo szczegółowe przepisy), wolno przewozić zwykłymi samochodami na podstawie specjalnych zezwoleń.

Handel sztucznymi ogniami wymaga także – w związku z sezonowością sprzedaży i koniecznością gromadzenia zapasów – znacznego kapitału obrotowego. Zwłaszcza że fajerwerków nie produkuje się ani w Polsce, ani w Europie.

Niemal wszystkie fajerwerki trafiające na światowe rynki, z wyjątkiem nielicznych produktów dla zawodowców, pochodzą z Chin. Chińczycy, którzy wynaleźli proch i mają w wytwarzaniu sztucznych ogni wielkie doświadczenie, cieszą się sławą mistrzów w tym fachu. Oczywiście produkują także tanie fajerwerki dające nikłe efekty. To towar, który przed świętami zapełnia półki w hipermarketach i lady na przydrożnych straganach.

[srodtytul]Polska fantazja[/srodtytul]

Chińskie fabryki praktycznie zmonopolizowały produkcję sztucznych ogni, natomiast polskie firmy zaliczają się w tej branży do potentatów handlowych. W ostatnich latach to właśnie one sprowadzają do Europy najwięcej fajerwerków.

Jak twierdzą eksperci Unii Europejskiej, łączna wartość unijnego rynku fajerwerków wynosi (w cenach detalicznych) 1,4 mld euro. Polskie firmy sprzedają w kraju artykuły pirotechniczne za ok. 800 mln zł i eksportują do krajów europejskich za niewiele mniejszą sumę. Oznacza to, że nasz udział w unijnym rynku sięga 20 – 25 proc.

Ten sukces polscy przedsiębiorcy zawdzięczają m.in. wielkiej aktywności w Chinach. Handlowanie bezpośrednio z Chińczykami jest warunkiem opłacalności importu. Tylko wtedy można oferować konkurencyjne ceny.

– Jestem w Chinach przynajmniej kilka razy w roku. Składam zamówienia, odbieram dostawy i sprawdzam jakość poprzez próbne odpalenia – wyjaśnia Dariusz Osiński, wiceprezes spółki Super Power z Michałowic pod Warszawą.

Polscy przedsiębiorcy wykazują się przy tym o wiele większą kreatywnością niż zachodni konkurenci. Z reguły zamawiają w Chinach własne, opracowane przez krajowych fachowców wzory, dostosowane do gustów i możliwości klientów, a także zmieniającej się mody.

– Dzięki naszej inwencji i polskiej ułańskiej fantazji możemy za podobną cenę zaoferować znacznie atrakcyjniejsze fajerwerki niż np. importerzy niemieccy, dające ciekawsze efekty – podkreśla Aneta Siwarga, współwłaścicielka dolnośląskiej firmy Triplex.

Szanująca się hurtownia powinna mieć w katalogu ok. 500 różnych produktów pirotechnicznych. To poważne obciążenie i bariera finansowa utrudniająca start w tej branży. Trzeba uwzględnić to, że od dostarczenia wzorów i złożenia zamówień w Chinach do chwili, gdy fajerwerki trafią w ręce klientów, upływa przeciętnie ok. półtora roku.

Dzięki wieloletnim kontaktom z Chińczykami polscy importerzy mogą kupować na kredyt. Ale oni z kolei muszą kredytować swoich odbiorców, czyli mniejsze hurtownie i sklepy.

[srodtytul]Ogień i muzyka[/srodtytul]

Większość dużych firm handlowych oraz specjalistycznych sklepów ma w ofercie pokazy sztucznych ogni. Zapotrzebowanie na takie spektakle szybko rośnie. Coraz częściej orga-nizują je wyspecjalizowane przedsiębiorstwa. Wiele z nich nie trudni się w ogóle handlem fajerwerkami. Są to agencje związane z branżą eventową, zajmujące się dostarczaniem atrakcji na festynach i imprezach firmowych.

Pokazy publiczne mogą prze- prowadzać jedynie specjaliści, pirotechnicy widowiskowi, po przeszkoleniu i egzaminie w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia w Zielonce. Kurs trwający kilka dni kosztuje ponad 2 tys. zł. Podstawą jest jednak praktyka i talenty artystyczne połączone z wiedzą inżynierską.

Pirotechników widowiskowych z uprawnieniami jest obecnie w Polsce ok. 200, ale systematycznie ich przybywa. To intratne, atrakcyjne zajęcie dla osób kreatywnych i odpowiedzialnych. I z dużą przyszłością. Na zachodzie Europy, np. w Niemczech, regularnie odbywają się festiwale ogni sztucznych. Przyciągają po kilkanaście tysięcy widzów, którzy płacą za bilety. Podobnie będzie prawdopodobnie u nas. Już teraz pokazy w renomowanych firmach często trzeba zamawiać z półrocznym wyprzedzeniem.

Największe wzięcie mają przedsiębiorstwa, które zainwestowały – co najmniej kilkadziesiąt, czasem kilkaset tysięcy złotych – w sterowany komputerowo system odpalania fajerwerków. System taki pozwala na tworzenie widowisk, podczas których sztucznym ogniom towarzyszy muzyka. Taki spektakl ogniowo-muzyczny to niekiedy prawdziwe dzieło sztuki w formie programu komputerowego.

W drogich, profesjonalnych sztucznych ogniach wykorzystuje się znacznie więcej materiałów pirotechnicznych niż w amatorskich. Paruminutowy pokaz na weselu kosztuje co najmniej 3 – 4 tys. zł. Za tę cenę goście powinni obejrzeć około 200 efektów świetlnych w ciągu minuty.

Podczas dużych pokazów publicznych liczba efektów przekracza w kulminacyjnych momentach 1000, a średnica kul świetlnych sięga 300 metrów. To rekordy krajowe. Na świecie organizuje się pokazy za miliony dolarów. Największa kula ogniowa odpalona w Chinach miała 700 metrów średnicy.

[srodtytul]Spadające marże[/srodtytul]

Po 1989 r. handel sztucznymi ogniami należał przez ponad dziesięć lat do najbardziej dochodowych i dynamicznych branż. Jeszcze niedawno jej obroty wzrastały nawet o ok. 10 proc. rocznie.

Obecnie większość przedsiębiorców mówi o stabilizacji, a część o stagnacji. Na rynku, podzielonym między największe przedsiębiorstwa, od dawna nie przybywa poważnych importerów i dużych hurtowni. Coraz trudniejsza jest sytuacja sklepów specjalistycznych, które muszą konkurować z hipermarketami i przydrożnymi sprzedawcami handlującymi z reguły takim samym towarem.

Rosnąca konkurencja przy umiarkowanym na razie popycie to jedna z przyczyn stopniowego obniżania się marż handlowych. Druga przyczyna, znacznie ważniejsza, to wzrost cen w chińskich fabrykach. Fajerwerki wytwarza się w dużej części ręcznie, a koszty pracy w Chinach zaczynają rosnąć.

W rezultacie przeciętna marża importerów i wielkich hurtowników wynosi poniżej 10 proc., a sklepów specjalistycznych i małych hurtowni ok. 15 proc. Jedynie sprzedawcy sezonowi mogą zarobić jak dawniej 100 – 150 proc. Ale gdy towar im zostanie, tracą duże pieniądze.

[ramka][b]Dwukrotne przebicie tylko przed sylwestrem[/b]

- Magazyny na artykuły pirotechniczne to najkosztowniejsza inwestycja dla firm zajmujących się sprzedażą hurtową. Muszą mieć konstrukcję odporną na ogień, instalację elektryczną o podwyższonym poziomie zabezpieczeń, wydajny system hydrantów i gładkie powierzchnie wewnętrzne pomalowane farbą antyelektrostatyczną.

- Dotychczas przepisy odnoszące się do magazynów nie dotyczyły mniejszych firm, np. detalistów. Mogli oni przechowywać w sklepie fajerwerki zawierające 1000 kg mieszaniny pirotechnicznej. Taką samą ilość można było mieć w magazynie. Projekt nowego rozporządzenia przeciwpożarowego przewiduje obowiązek wydzielenia oddzielnych pomieszczeń nawet na niewielkie zapasy sztucznych ogni. Ich ściany muszą wytrzymać działanie ognia przez 60 minut, a drzwi przez 30 minut.

- Polscy importerzy kupują fajerwerki w Chinach po cenach obowiązujących w porcie, gdzie dokonywany jest załadunek. Opłacają transport do Europy. Przewóz drogą morską kontenera z materiałami pirotechnicznymi kosztuje ok. 10 tys. dolarów, czyli ponad 2 – 3 razy drożej w porównaniu ze zwykłym ładunkiem. Transport drogą lądową na terenie Europy też jest droższy (ok. 2,5 razy).

- Przeciętna cena detaliczna najczęściej sprzedawanego obecnie produktu – baterii podobnej do wielolufowego moździerza, wystrzeliwującej samoczynnie 15 – 20 fajerwerków – wynosi od 50 do 90 zł. Najtańsze baterie oferowane są już od 15 zł. Najdroższe, z kilkuset ładunkami, mogą kosztować nawet ponad 1000 zł. Spada popularność tradycyjnych rakiet, których cena wynosi średnio 5 – 6 zł, oraz petard po 3 – 5 zł za 100 sztuk.

- Marże handlowe dużych importerów i hurtowników spadły ostatnio poniżej 10 proc., małych hurtowni i sklepów specjalistycznych do 15 – 20 proc. Przy sprzedaży sezonowej, przed sylwestrem, nadal można liczyć na dwukrotne przebicie.

- Większość firm hurtowych i dużych sklepów z pirotechniką podejmuje się organizacji pokazów pirotechnicznych. Minuta pokazu, zależnie od liczby efektów, kosztuje od 800 – 1000 zł do ok. 10 tys. zł. W praktyce w Polsce za najdroższe pokazy płaci się ok. 50 tys. zł.[/ramka]

[ramka][b]Ile potrzeba na start (w zł)[/b]

- wynajem sklepu (miesięcznie) 3500

- urządzenie sklepu 20 000

- wynajem magazynu (miesięcznie) 1000

- przystosowanie magazynu do przepisów przeciwpożarowych 15 000

- zapasy fajerwerków 200 000

- razem: 239 500 [/ramka]

[ramka][b]Dobre pomysły, atrakcyjne zyski[/b]

[b]Aneta Siwarga współwłaścicielka firmy Triplex w Mienicach pod Wrocławiem[/b]

Kiedyś fajerwerkami zajmowaliśmy się z mężem tylko dodatkowo i sezonowo. Mieliśmy firmę elektroniczną i sporą, nieźle prosperującą hurtownię spożywczą we Wrocławiu. Ale w 1997 roku Odra zalała setki sklepów i wielu naszych klientów zaprzestało działalności.

Przez trzy lata szarpaliśmy się, nie bardzo wiedząc, co dalej. W końcu przed sylwestrem w 2000 r. zdecydowaliśmy się na sztuczne ognie.

Dziś żałuję, że nie zabraliśmy się do tego wcześniej. To był bardzo trudny i pracowity okres. Zaczynaliśmy tylko we dwoje. Mąż sam woził fajerwerki samochodem. Ale potem zdarzały się lata, gdy obroty się podwajały.

Kupiliśmy działkę pod miastem. Zbudowaliśmy nowoczesny magazyn. Nasza firma należy do największych w kraju i liczy się w Europie. Eksportujemy do kilkunastu krajów prawie dwie trzecie sprowadzanych artykułów pirotechnicznych. Zamawiamy je w Chinach. Sami precyzujemy, jakie mają być efekty, kolory, a nawet, jakie opakowania i etykiety.

Sądzę, że właśnie pomysłowość w tej dziedzinie zapewnia nam przewagę konkurencyjną nad przedsiębiorstwami z zachodniej Europy.Około 40 proc. sprzedaży to pirotechnika dla profesjonalistów, która trafia do naszych magazynów w pierwszej połowie roku. Od lipca gromadzimy fajerwerki amatorskie na sylwestra.

Nasza branża obawia się obecnie nowych przepisów dotyczących obrotu materiałami pirotechnicznymi. Mogą one w najbliższym czasie hamować sprzedaż. Ale w dłuższej perspektywie rynek sztucznych ogni ma u nas wciąż duże możliwości rozwoju. Jesteśmy w tej dziedzinie jeszcze daleko za krajami zachodniej Europy i będziemy ten dystans stopniowo odrabiać.

Fajerwerki to dla mnie nie tylko atrakcyjny biznes, ale także rodzaj pasji.

Zawsze lubiłam to, co piękne. Mąż z kolei przepada za silnymi efektami, na przykład wybuchami.

Zajmujemy się między innymi organizowaniem pokazów sztucznych ogni. Mam wielką satysfakcję, kiedy widzę podczas nich uszczęśliwione dziecięce buzie.[/ramka]

[ramka][b]Sklep przegrywa ze straganami[/b]

[b]Leszek Kulesza właściciel sklepu i hurtowni Kometa w Radzyminie[/b]

Mam specjalistyczny sklep i niewielką hurtownię z ok. 100 rodzajami sztucznych ogni w stałej sprzedaży. Kiedy zakładałem firmę 15 lat temu, odpalanie fajerwerków zaczynało się już w listopadzie. W sylwestra kanonada trwała od samego rana. Jeszcze przez parę dni po Nowym Roku wystrzeliwano zapasy. Dziś nawet na godzinę przed północą panuje cisza.

Moje obroty w porównaniu z tamtym okresem spadły kilkakrotnie. Znacznie niższe są także marże handlowe. Kiedyś często przekraczały 100 proc. Ostatnio mogę liczyć tylko na 12 – 20 proc.

To efekt wzrostu konkurencji i zmian w systemie dystrybucji. Dziś chyba większość materiałów pirotechnicznych kupuje się na straganach przy drogach i w hipermarketach, zaopatrujących się bezpośrednio u importerów.

Na razie jeszcze tragedii nie ma między innymi dlatego, że wciąż mogę polegać na grupie stałych klientów. Od wiosny do jesieni zarabiam ponadto na pokazach fajerwerków. I tu jednak, choć mam kilkanaście lat doświadczenia i nowoczesny sprzęt komputerowy, zdarza się, że przegrywam z konkurencją.

W Polsce pokazy oferuje już, jak oceniam, kilkaset osób. Niektórzy podejmują się ich organizacji w miejscach niedozwolonych z punktu widzenia odpowiedzialnego fachowca ze względu na bezpieczeństwo. I oczywiście zaniżają ceny. Z kolei klienci, od kiedy zaczęto mówić o kryzysie, z reguły wybierają skromne pokazy.

Z zawodu jestem biologiem. Miałem otwarty przewód doktorski z fizjologii roślin. Ale w latach 80. dostałem mieszkanie w stanie surowym, którego nie byłem w stanie wykończyć z pensji asystenta na uczelni. Zostałem więc robotnikiem w betoniarni, przy produkcji krawężników i płyt chodnikowych.

Potem byłem dyrektorem w firmie polonijnej i w ten sposób trafiłem do branży pirotechnicznej. Wybudowałem dom. Stać mnie na zagraniczne podróże.

Jako naukowiec mógłbym tylko o tym marzyć.

Obawiam się jednak, że fajerwerki nie mają w Polsce wielkiej przyszłości. Na szczęście coraz mniej mnie to obchodzi. Niedługo przechodzę na emeryturę.[/ramka]