W pierwszym półroczu 2009 r. w Polsce zanotowano 290 upadłości, podczas gdy w I połowie 2008 r. było ich 195, a wśród klientów sądów upadłościowych przybywa firm większych. Okazuje się, że zwiększa się procentowy udział upadłości spółek z o.o. – 70 proc., oraz akcyjnych – 10 proc. (szerzej w ramce).

[srodtytul]Duży też zagrożony [/srodtytul]

– Duże firmy tracą grunt pod nogami zdecydowanie szybciej niż w latach ubiegłych – wskazuje Tomasz Starus, główny analityk w Euler Hermes. Ta firma przygotowała raport analizujący liczbę upadłości w Polsce w kontekście kryzysu czy też – jak wolą inni – dekoniunktury. Wielkość przedsiębiorstwa i skala działalności nie chronią już przed upadłością tak skutecznie jak niegdyś.

– Ich model działalności zakłada wsparcie finansowe z zewnątrz, w minionych latach stosunkowo łatwo dostępne. Teraz oprócz problemów z bieżącą płynnością duże firmy mają mniejszą zdolność do szybkich zmian, a czasami nie są one możliwe z powodu skali działalności – wskazują analitycy Euler Hermes.

W czasach niezłej koniunktury firmy powiązane kapitałowo czy właścicielsko mogą liczyć na siebie, gdy jedna z nich potrzebuje wsparcia.

Reklama
Reklama

W czasie dekoniunktury każdy działa na własną rękę. Ujawnia się skłonność do upadłości, zwłaszcza w spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością. Ta forma działalności jest z jednej strony najbezpieczniejsza dla właścicieli, gdyż odpowiadają za długi jedynie do wysokości wkładu, z drugiej zaś ich zarządy zobligowane są do szybkiego zgłoszenia wniosku o upadłość.

[srodtytul]Rygory dla prezesów [/srodtytul]

Rygory są bowiem groźne. Chodzi o szczególny rodzaj odpowiedzialności majątkowej, która dotyczy członków zarządów spółek z o.o. Odpowiadają oni wobec wierzycieli spółki za jej długi, jeżeli egzekucja komornicza przeciwko spółce okaże się bezskuteczna (art. 299 [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=047AFC9DCA3F7ECD2C44A07023414D78?id=133014]kodeksu spółek handlowych[/link]). Członek zarządu może się zwolnić z tej odpowiedzialności jedynie wtedy, gdy wykaże, że we właściwym czasie zarząd bądź on sam zgłosił wniosek o upadłość, czyli najpóźniej w ciągu dwóch tygodni od zaistnienia przesłanek upadłościowych, zaprzestania płacenia długów.

Egzekwowanie wierzytelności od członków zarządu jest skuteczne. O ile więc jeszcze kilka lat temu takie sprawy należały do rzadkości, o tyle obecnie wierzyciele nie rezygnują z tej ścieżki ściągnięcia długu. Potwierdza to sędzia Arkadiusz Zagrobelny z warszawskiego sądu upadłościowego (największego w Polsce).

– Zauważam lepsze przygotowanie wniosków o upadłość, która zresztą nie musi się kończyć likwidacją przedsiębiorstwa, jak to było jeszcze dwa, trzy lata temu. Znacznie się też skrócił okres od zaistnienia przesłanek upadłościowych do zgłoszenia wniosku. Kiedyś trafiał do sądu zwykle wtedy, gdy przedsiębiorca był już zupełnym bankrutem. Można zatem powiedzieć, że dziś padają większe firmy, o lepszej kondycji.

[srodtytul]Czas testu [/srodtytul]

– Byłbym ostrożny w łączeniu tej czy innej formy prawnej przedsiębiorstwa z łatwością doprowadzania do upadłości – wskazuje prof. Feliks Zedler, specjalista od prawa upadłościowego. – Czas dekoniunktury naturalnie skutkuje większą liczbą upadłości, wiele firm świadomie wycofuje się w ten sposób z mniej opłacalnych dziedzin działalności, wreszcie padają najsłabsi bądź ci, którzy w biznesie po prostu się nie odnajdują.

Najlepszą formą wycofania się z działalności gospodarczej jest likwidacja firmy i pełne spłacenie wszystkich wierzycieli, ale nie zawsze jest to możliwe. Upadłości są konieczne. Zwłaszcza w kryzysie.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=m.domagalski@rp.pl]m.domagalski@rp.pl[/mail][/i]