Ciągle, nieustannie i długo za długo trwają prace nad ustawą wprowadzającą obowiązkowe rachunki powiernicze dla deweloperów. A sytuacja na rynku sprzyja dziś wyjątkowo wprowadzeniu takiego rozwiązania. Sami deweloperzy przyznają, że stagnacja w branży pogrzebie wiele najsłabszych firm. Przetrwają najsilniejsi, z zapleczem finansowym. Jednak deweloperzy wcale nie są chętni do posiadania zaplecza w postaci kredytów bankowych oraz do wprowadzenia obowiązkowych rachunków powierniczych. I to bez względu na formę: otwartą (w skrócie: dostają pieniądze klientów po kontroli banku, że dany etap budowy wykonali) ani zamkniętą (gotówka od kupujących wpływa na ich konta dopiero po przekazaniu lokalu).
Wprowadzenie rachunków ustawowo oznaczałoby bowiem poddanie się przez firmy wielu bankowym reżimom, czasem może rzeczywiście zbyt rygorystycznym – co podkreślają deweloperzy, i trudno tu z nimi polemizować. Mówią też, że bank za prowadzenie rachunku powierniczego każe sobie zapłacić, a oni po prostu doliczą ten „luksus” do ceny mieszkania.
Pewnie tak będzie, ale jednocześnie nie należy przesadnie straszyć kosztami rachunków powierniczych. Konkurencja wśród banków i deweloperów rynek wyreguluje. A jeśli mieszkania w zbliżonej lokalizacji będą w podobnej cenie u dewelopera z rachunkiem powierniczym oraz u takiego, który go nie oferuje, to którą opcję wybierze klient? Nietrudno zgadnąć. Jeśli bowiem ktoś pożycza od banku 200, 300 czy więcej tysięcy złotych, a w wielu przypadkach spłacać je będzie do emerytury, to gotów jest ponieść dodatkowe koszty bezpieczeństwa, aby wiedzieć, że pieniądze nie przepadną, a inwestycja zostanie ukończona.
I nie posądzam tu deweloperów o celowe rozgrzebywanie budów czy przekazywanie pieniędzy na inne cele. Coraz częściej jednak początkowe kalkulacje dotyczące danej inwestycji mają niewiele wspólnego z dzisiejszymi wyzwaniami rynku.