Serwis internetowy można powołać do życia na różne sposoby. Dotyczy to zarówno formy prawnej, w jakiej będzie prowadzony, jak i uprawnień twórców witryny. Co do kwestii prawnych, to właściciele serwisu mają do wyboru dokładnie te same możliwości co każdy, kto myśli o założeniu firmy. Wolno im prowadzić działalność w formie spółki, założyć fundację, spółdzielnię, stowarzyszenie itp. Forma prawna to jednak nie wszystko. Duże znaczenie ma również to, jak będzie wyglądać kwestia praw autorskich do witryny.
Strona internetowa może być utworem chronionym przez przepisy ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (upapp). Wszystko zależy od tego, czy spełnia kilka ustawowych kryteriów. Z regulacji prawa autorskiego wynika, że utworem jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci. W praktyce największa trudność to właśnie określenie, czy mamy do czynienia z indywidualnym wkładem.
Co ważne, witryna jest chroniona prawnie bez względu na to, czy jest już kompletna, czy prace nad nią jeszcze trwają. Znane nam są przecież z praktyki sytuacje, gdy po wybraniu interesującego nas odnośnika na stronie głównej serwisu trafiamy na zajmujący pół strony napis „Strona w przygotowaniu”. Dla objęcia takiego serwisu prawem autorskim nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli pozostała część spełnia kryteria uznania za utwór, to ochrona prawnoautorska wchodzi w grę.
Jeśli nad witryną pracuje kilka osób, będą jej współtwórcami. Musi jednak chodzić o pracę nad samą stroną, a nie nad rozumianym ogólnie projektem internetowym. Jeśli np. jedna osoba tworzy układ strony, a druga wypełnia ją treścią, to obie są współtwórcami w rozumieniu ustawy o prawie autorskim. Jeżeli jednak jedna osoba tworzy stronę, a druga zobowiązuje się pozyskiwać reklamodawców, twórcą jest tylko ta pierwsza. Każdy ze współtwórców może wykonywać prawo autorskie do swojej części utworu mającej samodzielne znaczenie bez uszczerbku dla praw pozostałych współtwórców. Każdy z nich może też dochodzić roszczeń z tytułu naruszenia prawa autorskiego do całości utworu. Nawet jednak jeśli uda mu się coś odzyskać, uzyskane świadczenia i tak przypadają wszystkim współtwórcom stosownie do wielkości ich udziałów.
Firma nie zapłaciła za reklamy zamieszczone na stronie internetowej stworzonej wspólnie przez dwie osoby. Jeden z współtwórców wystąpił na drogę sądową, a potem do komornika – i wyegzekwował całą należność. Mimo to pieniędzmi będzie się musiał podzielić z kolegą, który żadnej aktywności w ich dochodzeniu nie przejawiał.
Natomiast do wykonywania prawa autorskiego do całości utworu potrzebna jest zgoda wszystkich współtwórców. Wiadomo, że współpraca nie zawsze się układa. Przepisy przewidują taką ewentualność. W razie braku zgody między współtwórcami każdy z nich może żądać rozstrzygnięcia przez sąd, który orzeka, uwzględniając interesy wszystkich współtwórców. Poza tym gdy twórców jest kilku, znajdują odpowiednie zastosowanie przepisy o współwłasności (art. 9 ust. 5 upapp).
Przepisy o współwłasności znajdują się w kodeksie cywilnym. Jest ich sporo i wszystkich tu nie opiszemy. Warto jednak pamiętać przynajmniej o kilku. Chodzi np. o kwestie związane z rozporządzaniem prawami do serwisu. Zasadą jest, że każdy ze współwłaścicieli może rozporządzać swoimi udziałami w rzeczy wspólnej bez zgody pozostałych. Jeśli zatem serwis odniesie sukces i któryś ze współtwórców zechce sprzedać swój udział funduszowi inwestującemu w perspektywiczne projekty internetowe, będzie mógł to uczynić. To samo dotyczy sytuacji, w której twórcy nie będą w stanie dojść do porozumienia co do ścieżki rozwoju wspólnego przedsięwzięcia i jeden z nich postanowi pozbyć się kłopotu. Nie ma przeszkód, ażeby jeden ze współwłaścicieli zbył swój udział innemu.
Inaczej natomiast wygląda sytuacja, gdy w grę wejść miałaby sprzedaż całego serwisu. Taką decyzję współtwórcy (albo raczej współuprawnieni, jeśli któryś ze współtwórców sprzedałby swój udział) musieliby podjąć wspólnie. Warto jednak pamiętać, że gdyby porozumienia w tej sprawie nie udało się osiągnąć, istniałaby jeszcze możliwość skorzystania ze swoistego planu awaryjnego. W razie braku zgody współwłaściciele, których udziały wynoszą co najmniej połowę, mogą bowiem żądać rozstrzygnięcia przez sąd, który orzeknie, mając na względzie cel zamierzonej czynności oraz interesy wszystkich współwłaścicieli (art. 199 k.c.).
Bywa i tak, że jedna osoba pracuje nad stroną nieco więcej niż druga. Albo jedna przygotowuje koncepcję całego serwisu, a druga – znająca się akurat na technice – zamienia jej pomysły na kolejne linijki programu komputerowego. Albo w ogóle nad witryną pracuje cały zespół ludzi. Czy w takiej sytuacji wszyscy mają prawa do strony? A jeśli tak, to jak rozkładają się one między współtwórców?
Napisaliśmy, że jeśli współtwórcy nie są w stanie dojść do porozumienia, któryś z nich może się z prowadzenia serwisu wycofać. Bywa jednak i tak – zwłaszcza gdy witryna odniesie sukces i zacznie przynosić spore dochody – że żaden z właścicieli nie chce ustąpić. Co wtedy? Ustawodawca przewidział możliwość zastosowania przymusu. Otóż każdy ze współwłaścicieli może wystąpić do sądu o wyznaczenie zarządcy, jeżeli nie można uzyskać zgody większości współwłaścicieli w istotnych sprawach dotyczących zwykłego zarządu albo jeżeli większość współwłaścicieli narusza zasady prawidłowego zarządu lub krzywdzi mniejszość (art. 203 k.c.). Przy małych serwisach będzie to pewnie rzadkością, ale im większa witryna, tym bardziej prawdopodobne, że współtwórcom będzie zależało na konsekwentnej realizacji wszystkich praw, jakie im przysługują.
Choćby dlatego niezwykle ważna jest wiedza o wielkości udziałów poszczególnych twórców we wspólnym przedsięwzięciu. Nie tylko jednak. Wielkość udziałów decyduje o tym, jakie profity współtwórcy będą ze swojego serwisu czerpać. Pożytki i inne przychody z rzeczy wspólnej przypadają bowiem współwłaścicielom w stosunku do wielkości udziałów. Jak zwykle jednak jest też druga strona medalu. W tej samej proporcji co w zyskach współwłaściciele uczestniczą też w wydatkach i ciężarach związanych z rzeczą wspólną (art. 207 k.c.).
Na szczęście przepisy precyzyjnie rozstrzygają kwestię wielkości udziałów. Przede wszystkim obowiązuje domniemanie ich równości. Nie jest to jednak domniemanie niewzruszalne. Jeśli któryś ze współtwórców jest w stanie wykazać, że relacje między wielkością udziałów są inne, to należy temu dać pierwszeństwo. Poza tym każdy ze współtwórców może żądać określenia wielkości udziałów przez sąd na podstawie wkładu pracy twórczej (art. 9 ust. 1 upapp).
Może się zdarzyć, że współtwórców serwisu wiąże jakaś inna umowa. Taki kontrakt wpływa czasem na to, komu przysługują prawa do witryny. W szczególności dotyczy to umowy o pracę. Jeśli dwie osoby tworzą serwis internetowy wspólnie, ale jedna jest pracownikiem drugiej, o uprawnieniach do efektów tej współpracy przesądzić może prawo, a nie zainteresowani. Jeżeli bowiem ustawa lub umowa o pracę nie stanowią inaczej, pracodawca, którego pracownik stworzył utwór w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy, nabywa z chwilą przyjęcia utworu autorskie prawa majątkowe w granicach wynikających z celu umowy o pracę i zgodnego zamiaru stron (art. 12 upapp). Czasem jest to jednak proces odwracalny. Otóż jeżeli pracodawca w ciągu dwóch lat od daty przyjęcia utworu nie przystąpi do rozpowszechniania utworu przeznaczonego w umowie o pracę do rozpowszechnienia, twórca może wyznaczyć pracodawcy na piśmie odpowiedni termin na zrobienie tego. Po jego bezskutecznym upływie prawa uzyskane przez pracodawcę wraz z własnością przedmiotu, na którym utwór utrwalono, powracają do twórcy, chyba że umowa stanowi inaczej. Co ważne, strony mogą określić inny niż dwa lata termin na przystąpienie do rozpowszechniania utworu.
Sprawa uprawnień do adresu internetowego na ogół nie będzie miała nic wspólnego z prawami autorskimi. Po pierwsze, czym innym jest treść strony WWW, a czym innym jej adres. Prawo autorskie będzie z reguły obejmowało jedynie tę pierwszą. Po drugie, adresy są zazwyczaj stosunkowo krótkie i trudno mówić, by podlegały prawu autorskiemu. To może się zdarzyć w wypadku nazw charakterystycznych, będzie jednak wyjątkiem, a nie regułą.
Wybierając nazwę swojego serwisu, warto sprawdzić, czy nie jest ona już wykorzystywana przez jakąś firmę w charakterze znaku towarowego. Obecnie jest to dość mało prawdopodobne, bo duże firmy na ogół zadbały o uruchomienie swoich stron internetowych i nie ma technicznej możliwości użycia takich nazw. Poza tym to, że nazwa naszego serwisu wykorzystywana jest przez kogoś w charakterze znaku towarowego, wcale nie oznacza, że nasze prawo do domeny jest zagrożone. Do pomyślenia jest sytuacja, w której nasza domena i znak są podobne. To jeszcze nic złego. Utrata prawa do domeny grozi nam dopiero wtedy, gdy zarejestrowaliśmy ją w złej wierze. Wtedy podmiot, któremu zajęliśmy nazwę, może wystąpić do jednego z sądów polubownych zajmujących się rozstrzyganiem takich sporów.
Wiadomo, że jeśli serwis tworzy kilka osób, każda jest w czymś lepsza, a w czymś gorsza. Nie wszyscy muszą się znać na zarządzaniu projektami internetowymi. Prawo pozwala współtwórcom tak ułożyć bieżącą pracę, żeby zarządzaniem serwisem zajmowali się tylko ci, którzy mają do tego smykałkę. Warto jednak pamiętać o prowadzeniu odpowiedniej sprawozdawczości. Każdemu ze współwłaścicieli niesprawujących zarządu rzeczą wspólną wolno bowiem żądać w odpowiednich terminach rachunku z zarządu (art. 208 k.c.). Pamiętajmy też, że menedżer nie jest współtwórcą serwisu w rozumieniu prawnoautorskim.
Współtwórcy nie muszą być ze sobą do końca życia. Jeśli żaden nie chce się ze wspólnego projektu wycofać, a z jakichś powodów wolą darować sobie opisane wcześniej wystąpienie o ustanowienie zarządcy dla serwisu, mają jeszcze jedno wyjście. Otóż każdy ze współwłaścicieli może żądać zniesienia współwłasności. Uprawnienie to może być wyłączone przez czynność prawną na czas nie dłuższy niż lat pięć. Jednakże w ostatnim roku przed upływem zastrzeżonego terminu dopuszczalne jest jego przedłużenie na dalsze pięć lat; przedłużenie można ponowić (art. 210 k.c.).
Serwisy internetowe oczywiście różnią się od siebie pod względem zawartości.
Niektóre z nich są bazami danych. Te podlegają ochronie niezależnie od przepisów prawa autorskiego.Czym jest baza danych? Odpowiedzi na to pytanie udziela ustawa o ochronie baz danych (DzU z 2001 r. nr 128, poz. 1402 ze zm.). W jej rozumieniu pojęcie to oznacza zbiór danych lub jakichkolwiek innych materiałów i elementów zgromadzonych według określonej systematyki lub metody, indywidualnie dostępnych w jakikolwiek sposób, w tym środkami elektronicznymi, wymagający istotnego co do jakości lub ilości nakładu inwestycyjnego w celu sporządzenia, weryfikacji lub prezentacji jego zawartości. Definicja ta jest na tyle szeroka, że do objęcia nią kwalifikuje się wiele stron WWW.
Warto pamiętać, że ochrona wynikająca z przepisów o bazach danych jest równoległa do tej przewidzianej w prawie autorskim. Jeśli zatem nasza witryna jest i bazą danych, i utworem, to będzie podlegała regulacjom obu ustaw.