Przewoźnicy domagają się łagodniejszego traktowania kierowców i firm transportowych za niewielkie naruszanie przepisów dotyczących czasu spędzanego za kierownicą.
Chcą, żeby regulacje były bardziej elastyczne, a o nałożeniu kary lub jej zaniechaniu decydowały sądy. Uważają, że zmiany są niezbędne zarówno w polskiej ustawie, jak i w unijnym rozporządzeniu.
Unijne przepisy o czasie prowadzenia, obowiązkowych przerwach i odpoczynku obowiązują w Polsce i w całej Unii Europejskiej, a także w niektórych krajach spoza Wspólnoty. Określają one bardzo dokładnie czas prowadzenia dużych pojazdów. Chodzi o ciężarówki powyżej 3,5 t dopuszczalnej masy całkowitej i autobusy zabierające więcej niż dziewięć osób łącznie z kierowcą. Takim pojazdem kierowca może jechać bez przerwy nie dłużej niż 4,5 godziny, potem obowiązkowo musi mieć przerwę, i to odpowiednio długą (45 minut). Może ją podzielić tylko na dwie krótsze. Minimalny czas każdej z tych przerw też jest dokładnie określony. W podobnie sztywny sposób ustalana jest długość odpoczynku w ciągu doby (pierwsza przerwa musi trwać minimum trzy godziny, druga natomiast – minimum dziewięć) i w ciągu tygodnia.
Te regulacje mają odzwierciedlenie w systemie kar (w Polsce określa je załącznik do ustawy o transporcie drogowym). Każde przewinienie jest przeliczane na złote: kierowca może się spodziewać 500 lub nawet 1000 zł mandatu, a przewoźnik dodatkowo kary pieniężnej. Równie sztywny jak unijne przepisy jest polski system karania. Kierowca dostanie karę, gdy tylko o 15 minut przekroczy czas prowadzenia pojazdu lub o dwie minuty skróci przerwę.
Jeżeli inspektorzy transportu drogowego stwierdzą choćby niewielkie naruszenie, to nie mogą odstąpić od wymierzenia kary. Nie dość tego – jeśli zauważą jedno drobne przewinienie, to muszą sprawdzić już wszystko. Ich obowiązkiem jest bowiem wypełnienie sążnistego protokołu pokontrolnego. Wszystkie zawarte w nim rubryki mają być wypełnione.
Ustawa o transporcie mówi, że przedsiębiorca może odwołać się od kary do wojewódzkiego inspektora transportu drogowego. Szansę na jej uchylenie ma tylko wtedy, gdy naruszenie przepisów nastąpiło wskutek zdarzeń lub okoliczności, których nie można było przewidzieć. Unijne przepisy zastrzegają, że może chodzić wyłącznie o sprawy związane z bezpieczeństwem ładunku i osób.
– Ale kara i tak jest nakładana i trzeba ją zapłacić – wyjaśnia Janusz Łacny, właściciel firmy transportowej z Gdańska.Odwołania są często nieskuteczne, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, wojewódzki inspektor niechętnie zmienia decyzje swoich podwładnych, po drugie, kierowcom trudniej wyjaśnić okoliczności naruszenia na piśmie niż od razu na szosie.
– Kiedyś zapłaciłem karę, bo inspektorzy zatrzymali mojego kierowcę 15 km od jego domu, gdzie bezpiecznie mógł stanąć wyładowanym pojazdem – mówi Janusz Łacny. – Przekroczył przepisy o czasie prowadzenia zaledwie o kilkanaście minut, a na kontrolę stracił blisko cztery godziny.
Przewoźnicy twierdzą, że znacznie lepiej by im się pracowało, gdyby mieli większą swobodę w decydowaniu o tym, kiedy i jak długą muszą mieć przerwę.
– Kierowca mojej ciężarówki prawie tydzień jeździł na południu Europy. Potem musiał spędzić dwa dni na parkingu oddalonym niewiele ponad 100 km od bazy pojazdu – mówi przedsiębiorca z Podkarpacia. – Na tym odcinku często zdarzają się kontrole, nie zaryzykował więc naruszenia przepisów. Wątpię, by po takim weekendzie ruszył do pracy bardziej wypoczęty, niż gdyby przekroczył czas prowadzenia o półtorej godziny, ale za to dwie noce przespał u siebie w domu.
Przewoźnicy i kierowcy uciekają się czasem do nielegalnych metod obchodzenia przepisów.
Coraz częściej stosują tzw. wyłączniki tachografów. W ten sposób kierowca jedzie wiele godzin bez odpoczynku, ale urządzenie tego nie rejestruje. Wprawdzie gdy kontroler znajdzie w szoferce takie urządzenie, to i kierowca zapłaci mandat, i przedsiębiorca 15 tys. zł kary. Kierowcy jednak, widząc kontrolera, ostrzegają się telefonicznie. – Podłączanie takich urządzeń stwarza duże zagrożenie wypadkami na drodze. Znacznie większe niż incydentalne naruszenie przepisów dotyczących czasu prowadzenia, a wynikających np. z niespodziewanego korka czy objazdu – mówi Janusz Łacny.
Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: z.jozwiak@rp.pl
Tadeusz Wilk - Zrzeszenie Międz. Przewoźników Drogowych
Regulacje unijne są tak sztywno określone, że trudno nie łamać przepisów. Planu dnia dla kierowcy jadącego w trasę nie da się ustalić tak precyzyjnie, jak dla pracownika za biurkiem. Uniemożliwiają to chociażby korki, objazdy czy kolejki na granicach. Do tego dochodzi zły stan polskich dróg i niewielka liczba odpowiednio wyposażonych parkingów. Trudno sobie wyobrazić, żeby kierowca wiozący cenny ładunek nagle stawał w polu czy w lesie tylko z tego powodu, żeby nie przekroczyć o kilkanaście minut czasu prowadzenia. Dlatego rząd powinien dyskutować z Brukselą nad złagodzeniem tych przepisów. Warto też zastanowić się nad krajowymi regulacjami. Inspektorzy na drodze bezwzględnie egzekwują przepisy i wyznaczają kary. Gdyby sprawy dotyczące nakładania kar rozpatrywały sądy grodzkie, to mogłyby brać pod uwagę nie tylko sam fakt, że przekroczenie nastąpiło, ale także okoliczności wykroczenia.