W polskim prawie nie ma dziś przepisów, które regulowałyby strukturę i zasady działania spółki cichej. W efekcie ta forma działalności gospodarczej jest na ogół uznawana za umowę nienazwaną. Ale nie zawsze tak było.

Przepisy o spółce cichej znajdowały się w nieobowiązującym już dziś kodeksie handlowym z 1934 r. (DzU z 1934 r. nr 57, poz. 502). Dość szybko jednak z niego zniknęły. Po wojnie regulacje dotyczące spółki cichej zostały uchylone przez przepisy wprowadzające kodeks cywilny z 1964 r. (DzU z 1964 r. nr 16, poz. 94). Do dziś nie wróciły do polskiego prawa.

Przede wszystkim ustalmy, co mamy na myśli, posługując się pojęciem spółki cichej. Skoro nie ma definicji, to istnieje ryzyko, że każdy będzie ją tworzył po swojemu. A to jest zdecydowanie niewskazane.

Dlatego zawężamy te rozważania do wspomnianych już przepisów kodeksu handlowego. W jego rozumieniu spółka cicha polegała na tym, że jeden ze wspólników (zwany cichym) wspierał jakieś przedsiębiorstwo - w zamian za udział w zyskach - swoim wkładem, ale nikt oprócz wspólników o tym nie wiedział.

Sytuacja jest o tyle nietypowa, że jako przyszli wspólnicy musielibyście włączyć te przepisy do treści umowy spółki cichej, którą właśnie zawieracie. Moglibyście np. wpisać klauzulę, że "strony zawierają umowę spółki cichej w rozumieniu art. 682 - 695 kodeksu handlowego z 1934 r.". W ten sposób przepisy te między wami zaczną obowiązywać - tyle że nie jako normy prawa powszechnie obowiązującego, ale jako postanowienia umowne. Chodzi tu m.in. o przepisy dotyczące wkładu, wypłacania wspólnikowi zysku, okresu wypowiedzenia itp. Nie możecie natomiast reaktywować przepisów, które regulowały obowiązki sądów czy innych podmiotów.

Oczywiście nie ma obowiązku korzystania z nieobowiązujących już przepisów kodeksu handlowego o spółce cichej. Dlatego możecie sami obmyślić strukturę wspólnej działalności gospodarczej i nazwać ją spółką cichą. Tyle tylko, że potem może się okazać, iż kodeks cywilny uznaje tę konstrukcję za jakąś inną umowę.

Skoro nie ma przepisów poświęconych tylko spółce cichej, to trzeba się zastanowić, czy nie spełnia ona przesłanek, by uznać ją za jedną z umów nazwanych prawa cywilnego. Nazwanych, czyli opisanych w kodeksie cywilnym albo w jakiejś innej ustawie.

W grę wchodzić może np. umowa pożyczki. Zawierając ją, dający pożyczkę zobowiązuje się przenieść na własność biorącego określoną ilość pieniędzy albo rzeczy oznaczonych tylko co do gatunku, a biorący zobowiązuje się zwrócić tę samą ilość pieniędzy albo tę samą ilość rzeczy tego samego gatunku i tej samej jakości (art. 720 k.c.). Wspólnicy spółki cichej również rozliczają się w gotówce.

Można też szukać analogii do umowy sprzedaży, najmu, dzierżawy itp.

Często spółkę cichą próbuje się też wtłoczyć w przepisy o innych spółkach: cywilnej, komandytowej itp. Wspólnik cichy zobowiązuje się przecież do wniesienia wkładu - dokładnie tak samo jak w innych spółkach. Mimo to wydaje się, że nie sposób na tej podstawie uznać spółki cichej za spółkę cywilną. W tej pierwszej do osiągnięcia celu dąży w zasadzie tylko przedsiębiorca, a i on nie czyni tego z mocy umowy. Umowa spółki cichej zobowiązuje go jedynie do dzielenia się zyskiem. To, jak prowadzi biznes, to jego sprawa. Poza tym wspólnik cichy - inaczej niż wspólnik w spółce cywilnej - nie odpowiada za zobowiązania spółki. Zupełnie inna jest też sytuacja prawna wkładu wniesionego do spółki. W spółce cywilnej prawa do niego przysługują łącznie wszystkim wspólnikom, podczas gdy w spółce cichej uznaje się na ogół, że prawo do wkładu przysługuje w gruncie rzeczy samemu tylko kupcowi.

Pewne cechy różnią też spółkę cichą od spółki komandytowej. Jedną z cech tej pierwszej jest przecież zachowanie w tajemnicy tożsamości wspólnika cichego. Natomiast w spółce komandytowej każdy może ustalić tożsamość wspólników, zaglądając do rejestru przedsiębiorców. Umowa spółki komandytowej wymaga formy aktu notarialnego, podczas gdy w spółce cichej nie jest to wymagane. Podobne są jednak zasady odpowiedzialności wspólników.