Rz: Zegar odliczający czas do Euro 2012 nieubłaganie tyka. Coraz częściej słychać pytanie: czy zdążymy? Coraz częściej też pojawiają się głosy, że główną przeszkodą mogą być zbyt sztywne przepisy o przetargach, dlatego należy je uprościć. Co można zmienić?
Tomasz Czajkowski: Niewiele, by nie powiedzieć, że prawie nic. Z prostego powodu - ze zmianami w przepisach poszliśmy już na tyle daleko, na ile pozwalają nam dyrektywy unijne. Ostatnie dwie nowelizacje prawa zamówień publicznych, ubiegłoroczna i z tego roku, radykalnie je odbiurokratyzowały. W kluczowych kwestiach, takich jak terminy czy procedury, nie możemy już posunąć się nawet o krok, aby nie narazić się na zarzut niezgodności z prawem europejskim. Miasta, które będą organizować mistrzostwa, zgłaszają jednak wiele propozycji zmian w prawie.
To prawda, tyle że bardzo niewiele z nich jest możliwych do wprowadzenia. Powołany przy Ministerstwie Rozwoju Regionalnego zespół roboczy analizował te propozycje i spośród ok. 70 tylko kilkanaście proponuje skierować do dalszych prac. Większość już na wstępie została uznana za niezgodne z prawem europejskim. Jakie to były propozycje?
Często bardzo egzotyczne. Jedno z miast zaproponowało np., aby przy inwestycjach dotyczących Euro 2012 wyłączyć obowiązek żądania dokumentów dla potwierdzania przez wykonawców, że spełniają warunki udziału w przetargu. To nic innego jak klasyczny strzał w kolano. Przecież nie o to chodzi, żeby kontentować się wyłącznie oświadczeniem, że ktoś jest piękny, młody, mądry i zdrowy, a do tego bardzo bogaty. To będą wyjątkowo drogie i bardzo trudne w realizacji inwestycje, które powinny być zlecane tylko sprawdzonym i rzeczywiście przygotowanym do tego firmom.
Ktoś inny proponuje z kolei, żeby przy budowach związanych z Euro 2012 nie stosować pełnej dokumentacji projektowej, tylko dokumentację "uproszczoną". A cóż to takiego? Co w dokumentacji projektowej np. stadionu czy hotelu można "uprościć"? Przypomina mi się tu Bułhakow i jesiotr drugiej świeżości. Tak jak nie ma ryby drugiej świeżości, tak samo nie może być dokumentacji "uproszczonych". Najczęściej powtarzały się propozycje skracania terminów, np. na złożenie oferty. I znów mówimy o czymś, czego nie można zrobić ze względu na prawo europejskie. Nawet jednak gdyby ono nie stawiało w tym zakresie ograniczeń, to i tak uważam, że byłoby to wbrew interesom zamawiającego. Jeśli chcę mieć dobry projekt stadionu, oczywiste jest, że muszę dać czas na jego przygotowanie. Nie sztuka zrobić coś szybko - w ostatecznym rozrachunku liczy się to, czy jest to zrobione dobrze. Skoro przepisy nie są barierą, to gdzie szukać przyczyny tego, że niektóre przetargi ciągną się miesiącami i nierzadko muszą być powtarzane, często kilkakrotnie?
Wszystko w rękach ludzi odpowiadających za przeprowadzanie przetargu, a zwłaszcza za przygotowanie specyfikacji istotnych warunków zamówienia. Jeśli jest ona sporządzona profesjonalnie, przetarg powinien iść sprawnie. Znam jednak takie specyfikacje, do których wykonawcy zgłaszają ponad 100, a czasami blisko 200 pytań. Świadczy to o tym, że zamawiający, przygotowując dokumentację przetargową, nie dołożył należytych starań. Urzędnicy zazwyczaj mówią w takich sytuacjach o pieniactwie przedsiębiorców, którzy - żeby uprzykrzyć im życie - mnożą wątpliwości, a potem składają protesty, odwołania i skargi.
Nawet najbardziej uciążliwy przedsiębiorca nie zgłasza kilkudziesięciu pytań tylko po to, aby dokuczyć zamawiającemu. Jeszcze jakiś czas temu rzeczywiście można było mówić o pieniactwie niektórych wykonawców. Dzisiaj to margines. Nie dam się przekonać, że skoro wszyscy wykonawcy startujący w przetargu składają protesty i w każdym z nich jest po kilkanaście zarzutów, to wszyscy są pieniaczami, a do tego pozostają w zmowie. Nie oszukujmy się - przyczyn niepowodzenia należy wówczas szukać po drugiej stronie. Skoro jesteśmy przy przedsiębiorcach i ich prawach - ostatnie nowelizacje przepisów drastycznie je ograniczyły. Przy przetargach samorządowych do prawie miliona złotych firmy nie mogą składać odwołań i skarg do sądów. Do "Rzeczpospolitej" wciąż dzwonią wykonawcy z pytaniem, co mają robić, gdy wiedzą, że przetarg jest prowadzony wbrew przepisom, a zamawiający ignoruje ich protesty?
Przede wszystkim zachęcam do informowania o tym Urzędu Zamówień Publicznych. Jeśli będziemy wiedzieć, że coś jest nie tak, na pewno nie pozostawimy tego bez reakcji. I UZP, i inne instytucje nie potrafią jednak skontrolować nawet ułamka wszystkich przetargów. Czy nie lepiej, aby to wykonawcy sami patrzyli na ręce urzędnikom?
Trudno oceniać funkcjonowanie nowego systemu po kilku miesiącach. Proszę mi jednak wierzyć, że bacznie przyglądamy się temu, co się dzieje na rynku zamówień. Jeśli się okaże, że potrzeba wzmocnić wykonawców, będziemy szukać sposobu, jak to zrobić. Można np. zastanowić się nad uproszczonymi procedurami odwoławczymi, które zmierzałyby do polubownego rozstrzygania sporów. Przykładowo - zamiast angażować cały zespół orzekający Krajowej Izby Odwoławczej, sprawę rozstrzygałby jeden jej członek, kierując się bardzo uproszczoną procedurą, prowadzącą do zawarcia ugody. Tym bardziej zachęcam wykonawców do informowania nas o ewentualnych nieprawidłowościach. Dzięki takim sygnałom będziemy wiedzieć, czy zmiany w tym zakresie są potrzebne czy też nie. Dlaczego UZP zdecydował się na zmianę sposobu rozstrzygania sporów przetargowych?
Zmiany te należy postrzegać jako kolejny krok w doskonaleniu systemu środków ochrony prawnej. Trwają one zresztą od wielu lat. Od 2001 r. arbitrzy nie mogą być pełnomocnikami stron, co wcześniej było nagminne i bez wątpienia patologiczne. Kolejnym krokiem była zmiana sposobu wskazywania arbitrów rozstrzygających odwołanie. Wcześniej to strony według własnego uznania decydowały, który arbiter będzie orzekał w ich sprawie. Obecnie skład orzekający wyłaniany jest w drodze odbywającego się publicznie losowania. Następnym etapem było przeprowadzenie nowego naboru na arbitrów i okrojenie listy nazwisk o ponad połowę. Mimo tych zmian orzekaniem przez cały czas zajmowali się arbitrzy tzw. społeczni, czyli osoby na co dzień pracujące we własnych zawodach i dojeżdżające na rozprawy. Teraz zastąpią ich zatrudnieni na stałe profesjonaliści, którzy będą mogli się zajmować tylko orzekaniem. Czy oznacza to, że dotychczasowi arbitrzy się nie sprawdzili?
Choć zapewne są i tacy, zmiany dotyczą samego sposobu orzekania. Członkowie KIO będą mieli czas na dokładne przygotowanie się do rozpraw. Przykro mi to mówić, ale zdarzało się, że dotychczasowi arbitrzy wydawali wyroki pod dyktando rozkładu jazdy pociągów. Musieli bowiem wracać do swoich miast, często na drugi koniec Polski. Mam nadzieję, że wprowadzone zmiany pozwolą ujednolicić orzecznictwo, czego brak był jednym z najistotniejszych mankamentów dotychczasowego systemu. Zamawiający i wykonawcy muszą wiedzieć, czego się spodziewać. Nie może być tak, że przy tym samym stanie faktycznym zapadają odmienne wyroki. O jakości orzecznictwa zdecydują ludzie, którzy trafią do KIO. Czy warunki, jakie się im proponuje, będą w stanie przyciągnąć tych najlepszych?
Myślę, że tak. Będą zarabiać tyle co sędziowie sądów administracyjnych, a w nich przecież nie ma problemów z obsadzaniem etatów. Dodatkowy plus tej pracy to jej stałość - pomijając wyjątkowe sytuacje określone w ustawie, członkowie KIO będą nieodwołalni. Mam też nadzieję, że wiele osób skusi samo wyzwanie. Będą przecież tworzyć od podstaw coś zupełnie nowego.