Najwięcej biało-czerwonych flag sprzedaje się u nas przed świętami narodowymi: na początku listopada i w końcu kwietnia. W tym roku sezon – tragicznym zrządzeniem losu – zaczął się wcześniej.
Podczas żałoby po katastrofie pod Smoleńskiem wszystkie wytwórnie wyspecjalizowane w szyciu flag przez wiele dni pracowały na pełnych obrotach, czasem na trzy zmiany. Musiały zatrudnić doraźnie dodatkowych pracowników. A i tak flag brakowało.
Niektóre zakłady otrzymały wyjątkowe zamówienia, które oby nigdy się już nie powtórzyły.
– To my dostarczyliśmy proporzec, który okrywał trumnę prezydenta podczas uroczystości pogrzebowych. Szyliśmy także flagi na inne trumny przywożone z Moskwy – mówi Edyta Werbanowska, właścicielka firmy Ekon Studio w Pruszkowie.
[srodtytul]Uczucia i reklama[/srodtytul]
Założone przed sześciu laty Ekon Studio to jedna z 40 – 50 firm zajmujących się w Polsce szyciem flag i bander, wytwarzaniem proporczyków i flagietek na stoły obrad, produkcją stojaków i masztów flagowych. Firmy te mają w ofercie także np. paradne rękawice dla pocztów flagowych. Poza tym sprzedają wiele innych akcesoriów służących manifestowaniu narodowej wspólnoty , m.in. kapelusze, koszulki, breloki. Rzeczy te są sprowadzane głównie z Chin.
Popyt na flagi od kilkunastu lat systematycznie rośnie. To nie tylko efekt manifestowania uczuć patriotycznych i obywatelskich. Ważne są jeszcze dwa inne czynniki: reklama i współpraca międzynarodowa.
– Stały wzrost zainteresowania barwami narodowymi trwa od śmierci i pogrzebu papieża – ocenia Edyta Werbanowska. – Popyt na flagi firmowe i reklamowe rośnie jednak szybciej. W tej chwili stanowią one ok. 70 proc. naszej sprzedaży.
Większość producentów flag to małe firmy, zatrudniające kilka – kilkanaście osób. Jest to zatem typowy biznes rodzinny. Tylko nieliczne wytwórnie mają 20 – 50 pracowników.
Firmy te nie są jednak wcale podobne do tradycyjnych zakładów rzemieślniczych. To nowoczesne zakłady, połączenie szwalni z drukarnią. Większość z nich została założona lub zasadniczo zmodernizowana w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Przypominają bardziej firmy poligraficzne wykorzystujące najbardziej zaawansowane technologie druku cyfrowego niż warsztaty krawieckie.
Grażyna Gaj, właścicielka przedsiębiorstwa Gaja w Bolszewie na Pomorzu, zatrudnia obecnie na stałe tylko sześć szwaczek. W skład jej 25-osobowej załogi wchodzi coraz więcej drukarzy obeznanych z informatyką.
[srodtytul]Logo z komputera[/srodtytul]
Do wytwarzania flag narodowych, będących prostą kombinacją barwnych pasów, ciągle wystarcza maszyna do szycia. Stąd bierze się przeświadczenie, że flagi to łatwy, szybki zarobek niewymagający wielkich nakładów.
Rzeczywiście, nic prostszego, niż kupić materiał – zwłaszcza że fabryki włókiennicze produkują gotową biało-czerwoną flagówkę – przykroić go zgodnie z ustawowym wymiarem, obszyć i wszyć tunel do osadzenia drzewca. Potem można sprzedawać trzy – cztery razy drożej, niż wyniosły koszty materiału. Operacja taka może się jednak udać tylko kilka razy w roku.
Profesjonalny producent flag musi mieć urządzenia do drukowania na tkaninach. Na przykład flagi firmowe – stanowiące podstawę dochodów – muszą być drukowane. Podobnie jak większość chorągwi miejskich czy samorządowych.
– Nadruk konieczny jest też na flagach narodowych bardzo wielu krajów, np. na hiszpańskiej – wyjaśnia Edyta Werbanowska.
[srodtytul]Wyścig do nowoczesności[/srodtytul]
Jeszcze pięć – sześć lat temu w branży flagowej dominowała tradycyjna metoda sitodruku. Obecnie firma, która chce się liczyć na rynku, musi zainwestować w technologię cyfrową. Umożliwia ona druk bezpośrednio na materiale. Pozwala na odzwierciedlenie nawet najsubtelniejszych kombinacji kolorystycznych i wyszukanych wzorów, w tym m.in. na wierne powielanie fotografii.
Technologia ta wciąż jest jednak bardzo droga z punktu widzenia krajowych producentów. Najtańsza maszyna do drukowania flag metodą tzw. dyszowego druku cyfrowego (ink-jet) kosztuje 150 – 250 tys. zł. Typowe urządzenie ma sześć – osiem głowic z ponad 250 dyszami. Wprowadzając nowe wzory czy materiały, trzeba przygotować, znacznym nakładem kosztów, nowe programy sterujące owymi dyszami.
Sporym wydatkiem są także tonery. Tusz potrzebny do wykonania nadruku na 1 mkw. flagi kosztuje średnio 3 – 4 zł.
Wytwórcy flag obliczają, że łączne nakłady na druk cyfrowy, wraz z amortyzacją maszyn, sięgają 25 zł na metr kwadratowy. Dlatego druk taki jest opłacalny jedynie przy małych zamówieniach, nieprzekraczających 20 – 30 mkw.
Wiele zakładów wciąż wykorzystuje więc obok ink-jetu sitodruk. Jego wadą jest pracochłonne przygotowywanie druku. Ale ma też niebagatelne zalety. Umożliwia uzyskanie żywszych i trwalszych kolorów. Przede wszystkim zaś przy większych zamówieniach jest o ponad połowę tańszy.
– W naszej branży trwa rewolucja technologiczna. Jasne jest, że zakończy się zwycięstwem druku cyfrowego. Już teraz trwa wyścig, kto kupi nowocześniejszą i bardziej wydajną maszynę. Jednocześnie spadają koszty używania tej technologii. W ciągu paru lat obniżyły się o ok. 10 zł na 1 mkw. – wyjaśnia Piotr Radzikowski, właściciel firmy Seritex z podwarszawskiej Wiązowny.
Według najnowszych wyliczeń specjalistów z Europy Zachodniej druk cyfrowy kosztuje już tylko 15 zł na mkw. Przy wysokich kosztach pracy w krajach zachodnich oznacza to, że staje się bardziej opłacalny niż sitodruk, gdy klient zamawia 400 – 500 mkw. flag.
[srodtytul]Atłasowa oznaka prestiżu[/srodtytul]
Podstawowym produktem branży jest biało-czerwona flaga o wymiarach 110 na 70 cm, mocowana do drzewca. Nie szyje się jej już jak niegdyś z naturalnych materiałów, lecz – podobnie jak inne flagi – ze specjalnej dzianiny. Dzięki temu mniej się brudzi i ładniej łopocze.
Tkaninę tę – jako jeden z niewielu wyrobów włókienniczych – producenci kupują wyłącznie w polskich fabrykach. Wykonana jest z włókien poliestrowych. Jest stosunkowo niedroga. Metr kwadratowy najbardziej typowej, o gramaturze 115 – 120 g na mkw., kosztuje niespełna 4 zł.
Flagi wytwarza się z tkaniny w wersji oszczędnej, o luźnym splocie ażurowym. Ale są też wersje luksusowe: z atłasu, z ozdobnym wykończeniem. Te ostatnie kupują najchętniej właściciele podmiejskich rezydencji.
W czasach PRL biało-czerwona flaga była najczęściej rekwizytem uroczystości partyjno-państwowych, niebudzącym specjalnej sympatii. Ale towarzyszyła również Polakom w dramatycznych chwilach strajków i manifestacji oraz w odświętnych dniach kolejnych pielgrzymek Jana Pawła II.
[srodtytul]Barwy partnerów biznesowych[/srodtytul]
Właśnie papieskie wizyty, a zwłaszcza śmierć i pogrzeb papieża, najbardziej zachęciły ludzi do wywieszania mniejszych lub większych flag narodowych przed domami, w oknach i na balkonach bloków. A jeśli już ktoś ma flagę, na ogół robi z niej użytek np. podczas lokalnych świąt czy zawodów sportowych.
W ten sposób flagi narodowe, podobnie jak w krajach Europy Zachodniej, stają się u nas elementem wystroju nie tylko w czasie uroczystości i dramatycznych wydarzeń, ale także na co dzień. Owa prywatyzacja barw narodowych (wcale nie musi się to łączyć z pogłębieniem patriotyzmu) sprawia, że mimo nieuniknionej sezonowości i wahań popyt na flagi systematycznie rośnie. Większość przedsiębiorców ocenia, że tendencja ta się utrzyma.
Biało-czerwonym barwom coraz częściej towarzyszy też gwiaździsta flaga Unii Europejskiej. Choć popyt na nią jest znacznie mniejszy niż w rekordowym 2004 r., gdy wstępowaliśmy do UE, wytwórnie i sklepy branżowe wciąż mają ją w stałej ofercie. Podobnie jak flagi wszystkich ważniejszych krajów europejskich i Stanów Zjednoczonych.
Niektóre firmy od ręki są w stanie sprzedać barwy 180 krajów. Popyt na flagi nawet odległych państw wynika z rozwoju kontaktów z zagranicą i przejmowania obowiązujących tam zwyczajów. Żadna wizyta zagraniczna – partnerów biznesowych, urzędników państwowych czy samorządowych, przedstawicieli nauki, sztuki, organizacji pozarządowych – i żadna konferencja nie może się dziś obyć bez flag obu stron.
Maszty flagowe stawia się w ostatnich latach nie tylko przed centrami kongresowymi, lecz także przed większymi pensjonatami i siedzibami małych przedsiębiorstw. Jeśli nie podejmuje się gości z zagranicy, służą reklamie i podnoszą prestiż firmy.
[srodtytul]Reklama potrzebuje przez cały rok[/srodtytul]
Flagi firmowe i reklamowe stanowią na ogół 85 – 90 proc. sprzedaży i są podstawą bytu branży. Jest tak między innymi dlatego, że są stale używane (w przeciwieństwie do flag narodowych), także jesienią i zimą. Wymagają więc systematycznej wymiany.
Z reguły trzeba to robić nie rzadziej niż raz na pół roku i to pod warunkiem, że są regularnie prane. Te, które powiewają w miejscach, gdzie powietrze jest zanieczyszczone dymami i pyłami z zakładów przemysłowych, niszczą się jeszcze szybciej.
Sprzedaż flag reklamowych, choć maleje zimą i w pełni lata, mniej podlega wahaniom sezonowym. Nawet ostatni kryzys gospodarczy, podczas którego wielu zleceniodawców obcięło budżety reklamowe, spowodował tylko kilkumiesięczne załamanie, a nie trwałe osłabienie koniunktury.
Firmowe chorągwie od dawna były niezbędnym elementem wystroju np. na stacjach benzynowych wielkich koncernów paliwowych, w siedzibach globalnych korporacji, przed hipermarketami i centrami handlowymi.
– Dziś flagę z logo chcą mieć przed swoimi zakładami nawet kosmetyczki i fryzjerzy – twierdzi Edyta Werbanowska.
[srodtytul]Czy nadejdą Chińczycy[/srodtytul]
Pęd mniejszych przedsiębiorstw do posiadania własnych flag to dla producentów bardzo pomyślne zjawisko, zwłaszcza że od paru lat ubywa dawnych wielkich klientów.
– Dawniej ich krajowe oddziały zaopatrywały się we flagi w Polsce. Teraz zakupy są przeważnie scentralizowane. Przypuszczam, że wielkie zamówienia są składane w Chinach – ocenia Piotr Radzikowski. Niegdyś jego firma była dostawcą m.in. dla Coca-Coli. Korporacje kupowały jednorazowo flagi na kilkaset masztów. Teraz Piotr Radzikowski musi zadowalać się klientami, którzy mają trzy czy cztery maszty. Większe zamówienia składają nadal składy budowlane, często ulokowane w szczerym polu, gdzie flagi służą jako drogowskazy.
W dniach żałoby narodowej w kwietniu na rynku po raz pierwszy pojawiły się w większych ilościach importowane biało-czerwone flagi, sprowadzone prawdopodobnie od sąsiadów zza wschodniej granicy. W hipermarketach można też kupić czasem flagi produkcji chińskiej. Na razie jest ich niewiele. Importerów zniechęcają obawa przed niską jakością i relatywnie wysokie koszty frachtu w stosunku do ceny wyrobu. Ale widmo chińskiej konkurencji wisi również nad tą niszową produkcją.
– Bardzo obawiam się Chińczyków. I chyba tylko ich – przyznaje Maria Dziuba, właścicielka łódzkiej firmy Miś.
Jak w większości branż, również w tej zyski producentów i marże handlowe ostatnio zdecydowanie spadły w porównaniu z latami 90. Konkurencja na rynku nie jest jednak na tyle ostra, by zagrażała niezłym wynikom finansowym, nie mówiąc już o istnieniu firm, którym udało się już zdobyć klientów i pozycję.
– Jakoś sobie wszyscy radzimy – mówi właścicielka Misia, jednoosobowej pracowni krawieckiej i sklepu na Bałutach.
[ramka][b]Ile potrzeba na start (w zł)[/b]
- maszyna do druku cyfrowego 250 000 zł
- wyposażenie szwalni 7000 zł
- zapasy materiałów (miesięcznie) 6000 zł
- zapasy tuszu (miesięcznie) 5000 zł
- płace trzech pracowników 8000 zł
- wynajęcie lokalu 2000 zł
- [b]razem: 278 000 zł[/b][/ramka]
[ramka][b]Podstawowe kalkulacje[/b]
- Typowy zakład produkcji flag to połączenie szwalni z drukarnią wykonującą nadruki na tkaninach.
- Najczęściej wykorzystuje się dwie technologie poligraficzne: sitodruk i druk cyfrowy, czasem także tzw. termosublimację.
- Podstawowe półautomatyczne urządzenie do sitodruku można kupić za 20 – 30 tys. zł. Najtańsza używana maszyna do druku cyfrowego (ink-jet) kosztuje ok. 100 tys. zł, ale w praktyce trzeba przeznaczyć na to 200 – 400 tys. zł; ceny linii najnowszej generacji, o dużej wydajności, dochodzą do 1 mln euro.
- Druk cyfrowy opłaca się przy mniejszych zamówieniach. Krajowi producenci uważają, że jeśli zamówienie obejmuje więcej niż 30 egzemplarzy jednej flagi z nadrukiem, lepiej wykorzystywać sitodruk. Z każdym rokiem kalkulacje ekonomiczne zmieniają się na korzyść druku cyfrowego. Niektóre firmy stosują zamiennie obie technologie.
- O wyższych kosztach druku cyfrowego decydują, oprócz wynagrodzenia wysoko kwalifikowanej obsługi, m.in. wydatki na tonery. Litr tuszu kosztuje 250 zł, a wystarcza na 60 – 80 mkw. flag.
- Flagi szyje się z poliestrowej dzianiny flagowej o gramaturze od 80 do 200 g na mkw. Najczęściej stosowana odmiana 115 – 120 g na mkw. kosztuje ok. 3,5 – 4 zł za mkw.
- Urządzenie szwalni jest znacznie tańsze. Profesjonalna maszyna do szycia, sterowana komputerowo, to wydatek ok. 2 – 3 tys. zł.
- Najtańsza flaga biało-czerwona lub np. flaga Warszawy (dotyczy to też innych mało skomplikowanych) o standardowych wymiarach 110 x 70 cm, z cienkiego stylonu, kosztuje 10 – 12 zł. Jeśli jest wykonana z dzianiny flagowej, jej cena rośnie do 14 – 20 zł. Flagi innych państw wymagające nadruku, flagi papieskie, unijne, bandery z białym orłem kosztują 35 – 50 zł. Flagi wykonywane na zamówienie wycenia się często od metra, po ok. 60 zł za mkw. Za banderę na jacht trzeba zapłacić 25 zł, a za piracką 35 zł. Ceny proporczyków wahają się od 20 do 25 zł.
- Niektóre firmy wytwarzające flagi produkują także maszty flagowe z tworzyw sztucznych (m.in. z włókna szklanego) i aluminium. Metr typowego masztu (są i reprezentacyjne, np. z linkami wewnątrz, a nie na zewnątrz) kosztuje ok. 100 zł. Jeśli wysokość przekracza 12 metrów, z powodu komplikacji technicznych cena rośnie o ok. 50 proc. [/ramka]
[srodtytul]STARE GODŁA PAŃSTWOWE JUŻ WYMIENIONO I BOOM SIĘ NIE POWTÓRZY[/srodtytul]
[b]W wyborach jedni przegrywają, inni wygrywają. Jedynie firmy dostarczające urny, parawany i kabiny wyborcze zawsze są górą[/b]
Wytwarzaniem i sprzedażą artykułów „wyborczych” zajmuje się w Polsce kilkanaście przedsiębiorstw. Wywodzą się one często z biznesu flagowego; flagi to przecież niezbędny element dekoracji lokali wyborczych. Firmy takie są także dostawcami artykułów propagandowych dla urzędów czy szkół: godeł państwowych, gablot na ogłoszenia urzędowe, sukna na stoły prezydialne.
[srodtytul]Komu zależy na wystroju[/srodtytul]
– Najlepszymi klientami są małe gminy. Tam starają się, żeby wystrój był na wysokim poziomie. Gorzej z wielkimi miastami. Im wystarczają urny z tektury. Ale ja takich zamówień nie przyjmuję – zastrzega Piotr Krajewski, właściciel firmy Caro na Podlasiu.
Wyspecjalizowane firmy branży wyborczej i propagandowej istnieją u nas stosunkowo niedawno. Większość z nich powstała w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
– Przedtem pracowałem w reklamie. Ale zauważyłem, że jest jeszcze wolna nisza, spory rynek do zagospodarowania – wspomina Bogusław Golińczak, właściciel założonej przed sześciu laty warszawskiej firmy Norma.
W wielu urzędach, szkołach, sądach do niedawna na ścianach wisiały nieprzepisowe godła państwowe, kupowane jeszcze w pierwszych latach transformacji ustrojowej. Bardzo często wywieszano też flagi niezgodne z wymaganiami ustawowymi. Ale większość instytucji i urzędów wymieniła już wszystkie takie stare rzeczy i przez następnych kilkanaście lat boom się nie powtórzy.
[srodtytul]Stabilizacja i wzrost konkurencji[/srodtytul]
– Początkowo popyt szybko rósł. Potem się ustabilizował, a jednocześnie bardzo wzrosła konkurencja. Zaczęło się w naszej branży robić ciasno. Stale jeżdżę po kraju, rozmawiam z burmistrzami i wójtami. Ale budżety na propagandę i wybory są małe. W jednej z gmin na urządzenie jednego lokalu wyborczego mają w tym roku tylko 150 zł – podkreśla Bogusław Golińczak. – Szukam już pomysłu na jakiś inny biznes.
Zdaniem Piotra Krajewskiego na wyborach wciąż jeszcze można zarobić, jeśli ma się mocną pozycję na rynku i stałych klientów.
– Nasze produkty kupiła do tej pory mniej więcej połowa polskich gmin. Wymaga to jednak wielkiej aktywności. Na początku roku każdy urząd gminy w kraju otrzymuje nasz nowy folder – wyjaśnia Piotr Krajewski.
[ramka][b]Popyt rozkłada się nierównomiernie
Grażyna Gaj, właścicielka przedsiębiorstwa Gaja w Bolszewie w województwie pomorskim:[/b]
Z wykształcenia jestem pedagogiem specjalnym. O tym, że flagi mają w Polsce dużą przyszłość, byłam przekonana od czasu, gdy zajmowałam się dystrybucją pokryć dachowych i często wyjeżdżałam do Szwecji. Wszędzie tam, w każdej wsi i miasteczku, nad urzędami, hotelami, firmami i prywatnymi domami powiewały flagi narodowe oraz reklamowe. Uważałam, że tak będzie i w Polsce. Moje przewidywania się sprawdziły.
Zaczęłam od produkcji masztów. Dopiero potem zajęłam się samymi flagami, głównie pod presją klientów. Zamawiali u mnie maszt, a potem wciągali na niego flagi od różnych przypadkowych producentów. Wiele z nich szybko płowiało i niszczyło się pod wpływem wiatru. Coraz częściej słyszałam, że powinnam oferować kompleksowe usługi.
Początkowo nie miałam do tego przekonania, ale szybko się okazało, że flagi to bardzo pewny i przyszłościowy biznes. Trzeba tylko się przyzwyczaić, że popyt ma formę sinusoidy. Najlepszy okres to wiosna, kiedy wszyscy rzucają się do wiosennych porządków i wymieniania flag na nowe. Niezła jest też jesień, bo wtedy uroczyście oddaje się do użytku nowe inwestycje, gmachy i fabryki. W pełni zimy i lata sprzedaż zamiera.
Popyt na flagi, zwłaszcza firmowe, systematycznie rośnie. Pozycja mojej firmy na rynku się umacnia. Staram się być zawsze pół kroku przed konkurencją, jeśli chodzi o jakość, asortyment i możliwości technologiczne. Dwa lata temu wymieniłam maszynę do druku cyfrowego na nową. Można na niej drukować tkaniny do szerokości do 2,3 m. To jedna z największych i najnowocześniejszych maszyn tego typu w kraju. Po 13 latach od założenia firmy zatrudniam 25 osób. Sprzedaję rocznie prawie 100 tys. mkw. drukowanych flag.[/ramka]
[ramka][b]Wciąż trzeba aktywnie poszukiwać klientów
Paweł Przyborski, właściciel firmy Gemini w Pobiedziskach w województwie wielkopolskim:[/b]
Moja pierwsza firma przypominała drukarnię z czasów podziemnej „Solidarności”. Dysponowaliśmy drewnianą ramą do sitodruku, na której ręcznie, raklem, przeciskaliśmy farbę. Robiliśmy wtedy głównie nadruki na torebkach foliowych. Kiedy wyszły z mody, przeanalizowałem rynek, korzystając z kontaktów m.in. z agencjami reklamowymi. Zrobiłem kalkulacje i postawiłem na flagi jako najbardziej perspektywiczne. I tak to trwa już prawie 15 lat.
Z zawodu jestem elektronikiem, ale prawie od początku zajmowałem się poligrafią. Najpierw specjalizowałem się w komputerowym przygotowaniu druku. Ale ten nowy w zasadzie zawód szybko okazał się ginącą profesją.
Dziś każda drukarnia robi to sama.
O przyszłość flag takich, jakie oferujemy, czyli robionych na zamówienie, z nadrukami, się nie obawiam. Gorzej będzie pewnie z flagami narodowymi. Prędzej czy później wejdzie na ten rynek konkurencja dalekowschodnia. My wytwarzamy polskie flagi tylko wyjątkowo, kiedy klient chce mieć na nich np. napis „Małysz” czy „Kubica”.
Obsługujemy niewielkie agencje reklamowe, małe i średnie firmy z różnych branż. Zainteresowanie flagami firmowymi, reklamowymi czy miejskimi wciąż jest duże. Zdarzały się jednak gorsze okresy. Największy kryzys przeżywałem osiem – dziesięć lat temu, gdy w wyniku załamania się popytu gwałtownie spadły ceny. Miałem wybór: inwestować dalej w sitodruk albo wejść w technologię cyfrową.
Zdecydowałem się na ucieczkę do przodu. Kupiłem jako jeden z pierwszych w kraju japońską maszynę do druku cyfrowego. Mieliśmy z nią sporo przygód, bo brakowało wtedy w kraju nadających się do tej technologii tkanin.
Było to dla finansów firmy wielkie obciążenie. Przez pewien czas, zanim zaczęły napływać zamówienia i rozkręciła się sprzedaż, czułem się jak kierowca, który jedzie na rezerwie i nie wie, czy znajdzie stację benzynową.
Dziś dzięki tej inwestycji możemy oferować nadruk nawet na pojedynczą flagę. Poza tym istnieje możliwość używania maszyny w zwykłym pomieszczeniu mieszkalnym. Cała nasza firma, dziesięciu pracowników, mieści się w domku jednorodzinnym.
Choć mam doświadczenie w tej branży, wciąż muszę być aktywny w poszukiwaniu klientów. I bardzo czujny. Ostatnio znów przeżywaliśmy ciężkie chwile. Z powodu kryzysu w ubiegłym roku obroty spadły o 40 proc. Wiosna jest już o wiele lepsza. Myślę, że sprzedaż powróci do poprzedniego poziomu.[/ramka]