O urlop na żądanie pracownik może wystąpić, kiedy zechce, i firma nie ma prawa mu go odmówić. Pracodawca musi więc liczyć się z tym, że podwładny go zaskoczy i nagle zażąda nawet czterech dni wolnego w dogodnym dla siebie terminie. O swojej decyzji urlopowej zatrudniony ma jednak poinformować najpóźniej w dniu rozpoczęcia tego nagłego wypoczynku. [b]A zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 15 listopada 2006 r. (I PK 128/06)[/b] ma to zrobić przed rozpoczęciem swojej dniówki roboczej.
Żadne przepisy nie określają, w jaki sposób pracownik ma wyrazić żądanie w tej sprawie, choć kodeks wymaga np. pisemnego wniosku podwładnego o urlop bezpłatny (art. 174 k.p.). Przy urlopie na żądanie nie trzeba nawet pisma (faksu), można go zgłosić ustnie, telefonicznie, e-mailem, a nawet za pomocą SMS. Według resortu pracy ważne jest, aby pracodawca został o tym skutecznie powiadomiony.
Choć urlop na żądanie stanowi wyłom w zwyczajowych zasadach udzielania wypoczynku, ustalanego w planie lub indywidualnym porozumieniu z pracownikiem, nie oznacza to, że obowiązują go inne reguły. Gdy zatrudniony z niego wróci, ma wypisać wniosek urlopowy lub kartę urlopową albo podpisać się pod tymi dokumentami. Często bowiem – gdy jego decyzja jest niespodziewana – takie pismo wypełnia za niego kolega, ale to żądający musi je pokwitować. I robi to wtedy, gdy jest już w firmie. Wymóg potwierdzania każdego urlopu wnioskiem pracownika może wynikać z wewnętrznych przepisów ustanowionych u pracodawcy, np. w regulaminie pracy. Przełożonemu ułatwia to życie, bo dzięki temu sprawniej zewidencjonuje ten rodzaj urlopu.
Przypominamy, że w razie rozstania na świadectwie pracy szef musi podać, ile dni urlopu podwładny wykorzystał w roku i w tej firmie. Podaje także, ile u niego wziął dni urlopu na żądanie. To dlatego że pracownikowi przysługują tylko cztery takie dni w każdym roku kalendarzowym, bez względu na liczbę pracodawców w tych 12 miesiącach.