Przyczyną kłopotów polskich firm budowlanych nad Dunajem jest wynajmowanie jako podwykonawców tzw. gewerbowców. Są to osoby, które zarejestrowały w kraju jednoosobowe firmy i po uzyskaniu w Austrii zgody na wykonywanie rzemiosła świadczą tam usługi.
Dzięki temu nie muszą mieć niezbędnego dla Polaków zezwolenia na pracę. Zatrudniający dają im zlecenia, a oni sami odprowadzają należne składki ubezpieczeniowe i podatki do austriackiego fiskusa.
Firma, dla której gewerbowcy wykonują zlecenia, nie ma już wtedy takiego obowiązku. Polscy podwykonawcy dostają od niej ustaloną kwotę, a ona odprowadza jedynie podatek od swojego obrotu. Austriackie władze skarbowe twierdzą jednak, że te firmy omijają prawo, gdyż de facto zatrudniają Polaków tak jak na umowę o pracę, tyle że nielegalnie.
– Choć działamy legalnie, jesteśmy szykanowani przez tutejsze władze skarbowe, które przecież od początku wiedziały, jak będzie wyglądała praca Polaków, którym wydały zezwolenie na wykonywanie rzemiosła w ich kraju. Nagle, po kilku latach zaczynają mieć zastrzeżenia. Twierdzą, że jednoosobowe firmy budowlane pracują na czarno – wyjaśnia Sławomir Iwanowski, redaktor naczelny „Poloniki”, polskiego pisma wychodzącego w Wiedniu.
W grę wchodzą już dziesiątki tysięcy osób, które odprowadzają do austriackiego fiskusa setki tysięcy euro, a potem dopłacają w Polsce dziesiątki tysięcy złotych podatku.
– Dochodzi do tego, że lepiej zatrudnić Polaków na czarno. Jeśli przyjdzie kontrola, to jest szansa, że któremuś uda się zwyczajnie uciec. Gdy te same czynności wykonują gewerbowcy, urzędnicy mają co sprawdzać. Są rachunki, umowy do wglądu. W efekcie można ukarać przedsiębiorcę dlatego, że działa zgodnie z prawem – denerwuje się Jerzy Filipek, na którego austriackie władze nałożyły już ponad 120 tys. euro kary za rzekome nieodprowadzanie za pracowników podatku i składek na ubezpieczenie socjalne.
Gdy Polska była przyjmowana do UE, Austria zastrzegła sobie siedmioletni okres przejściowy na wykonywanie usług w tzw. branżach wrażliwych. Są to usługi związane m.in. z ogrodnictwem, kamieniarstwem, budownictwem oraz sprzątaniem przemysłowym. Jeśli ktoś chce świadczyć je na zasadach delegowania z Polski, musi uzyskać pozwolenie na pracę. Nie dotyczy to prowadzących samodzielną działalność. UE gwarantuje bowiem swobodę w zakładaniu własnego przedsiębiorstwa w formie tzw. samozatrudnienia na terenie całej Unii. Cudzoziemiec musi być wówczas traktowany tak jak obywatel państwa, w którym rozpoczyna działalność.
Jednak Polacy napotykają liczne przeszkody. Tak było np. w Holandii, Włoszech, Grecji czy Francji. Wymaga się od nich dokumentów, jakby byli spoza Unii, częściej trafiają do nich kontrole podatkowe, sanitarne, inspekcje pracy.– Moja firma już ogłosiła upadłość. W połowie ubiegłego roku austriackie władze skarbowe kazały mi zapłacić ponad 50 tys. euro za, jak to określono, nielegalnie zatrudnionych rzemieślników. Do tego doszły jeszcze składki na ubezpieczenia. Nie dałem rady. Teraz muszę pracować u kogoś innego. Oczywiście gewerbowcy, którzy wykonywali usługi w mojej firmie, stracili tę pracę już dawno – opowiada swoją historię Paweł Kurzewski, którego przedsiębiorstwo działało w Wiedniu od 1998 r.
– Nawet w sądach nie znajdujemy sprawiedliwości. Nikt nie zwraca uwagi, że gewerbowcy zapłacili należne podatki, a te, których urzędy skarbowe żądają od nas teraz, są nakładane drugi raz od tych samych czynności. Tak samo jest ze składkami ubezpieczeniowymi. Nie możemy znaleźć adwokatów, którzy chcieliby nas bronić. Wszyscy rezygnują, gdy tylko zorientują się, że stoimy na przegranej pozycji. Proponują nam ugodę, np. zapłatę podatku na raty, byleby tylko austriacki fiskus podwójnie na nas zarobił – mówi Mariusz Waldowski, właściciel firmy Mario Inenausbau z Wiednia.Opowiada, jak jego koledze austriaccy urzędnicy zabrali spod domu samochód, twierdząc, że jest to egzekucja długów wobec fiskusa za nielegalne zatrudnianie na budowie przez kilka miesięcy pięciu polskich gewerbowców. – Ci ludzie są pozostawieni sami sobie. W ambasadzie nikt nie chce z nimi rozmawiać, choć mają legalnie zarejestrowane w Polsce firmy i płacą legalne podatki w obu krajach – twierdzi redaktor naczelny „Poloniki”.
Wobec nasilonych kontroli ze strony austriackich władz skarbowych nasi przedsiębiorcy muszą tak układać swoje relacje biznesowe, aby nie powstawały najmniejsze podejrzenia, że jest to ukryty stosunek pracy.
Powinni mieć więcej niż jednego zleceniodawcę, nie mogą świadczyć pracy pod kontrolą zleceniodawcy i muszą mieć własne narzędzia. Gdyby mimo to dochodziło do dyskryminacji, pozostaje im umowa z Austrią o unikaniu podwójnego opodatkowania. W art. 25 stanowi ona, że polscy obywatele nie mogą być poddani bardziej uciążliwym obowiązkom niż obywatele austriaccy.
W razie nieprzestrzegania tej zasady, niezależnie od austriackich środków odwoławczych, nasi rodacy mogą przedstawić sprawę polskiemu ministrowi finansów. Ten może podjąć próbę porozumienia z ministrem finansów Austrii. Dopóki jednak problem polega jedynie na znacznie większym natężeniu kontroli polskich firm, trudno będzie znaleźć podstawę do podjęcia kroków bardziej formalnych niż rozmowy czy noty dyplomatyczne.