Urlop skłonił mnie do kilku przemyśleń. Oglądałem przez ostatnie tygodnie prawdziwy festiwal wypowiedzi dziwnych, a czasem żenujących.
A to pewna Julia, zwana także odkryciem towarzyskim, wciela się w rolę atakowanej starszej pani, a to pan dubler z TK wieszczy wypalanie gorącym żelazem lub może stosy dla ostatnich prawych i sprawiedliwych obrońców państwa partyjnego, inny zaś odcina się zdecydowanie i kategorycznie od dawnej przyjaciółki Julii. Myślałem, że hitem sezonu ogórkowego zostanie nominacja na zastępcę rzecznika dyscyplinarnego w Warszawie „sędziego wśród kiboli”, znanego także z aktywnego uczestnictwa w tzw. aferze hejterskiej, którego legalna Krajowa Rada Sądownictwa chciała usunąć z zawodu, niestety, wtedy nieskutecznie. Zobaczyłem też pewną panią sędzię, która z sądu rejonowego, zapewne za swoją mądrość i wiedzę (oczywiście bez znaczenia była tu funkcja wiceministra sprawiedliwości u ministra Zioby), lotem błyskawicy wylądowała jako neosędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego. W pewnym programie publicystycznym telewizji jedynie słusznej partii opowiadała takie bajki, że nie wierzyłem własnym oczom i uszom. Z poważną miną i nosem wydłużającym się szybciej niż u Pinokia opowiadała, że za dawnych złych czasów, tych przed dobrą zmianą, to od nominacyjnej uchwały KRS nie można było się odwołać do nikogo i dopiero dobra zmiana to poprawiła. Usłyszałem też, że za tych złych dawnych czasów zawsze był jeden kandydat na jedno miejsce, a teraz to nawet kilkunastu. Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Jak pani, która chce być sędzią, może publicznie opowiadać takie kłamstwa? Jak widać – może.