Sposoby naprawy wymiaru sprawiedliwości bywały różne, z reguły jednak skupiano się na przepisach proceduralnych, mających na celu „usprawnienie postępowania”. Niestety, kazuistyczne podejście w miejsce poprawy stało się przyczyną nowych problemów. Nowe ekipy legislatorów starają się je rozwiązywać – zamiast usuwać. Świadczy o tym narastająca objętość kodeksu postępowania cywilnego, co jak otyłość wymaga leczenia. Należy więc usunąć wiele przepisów, uznając je za zbędne a niektóre za wręcz szkodliwe.
Poniższe refleksje kierowane są do profesjonalnego czytelnika i dotyczą kodeksu postępowania cywilnego, a szczegółowe odwołania do przepisów i literatury zostały pominięte z uwagi na wielkość tekstu.
Prostota i konkrety zamiast legislacyjnego wodolejstwa
Gospodarka, głupcze! (oryg. The economy, stupid) – ta fraza stworzona przez Jamesa Carville’a – doradcę kandydata Billa Clintona – zapewniła mu zwycięstwo i fotel prezydenta w wyborach w 1992 r. Jako zawołanie okazało się popularnym zwrotem amerykańskiej kultury i dyskusji politycznej, a inspiracją polityków w innych krajach. Wersja zmodyfikowana: „prostota i konkrety”, powinna być pierwszą zasadą naprawiania mocno kulejącego ustawodawstwa.
Niestety, trzeba przypomnieć i wytknąć doktrynie „wykładnię racjonalnego ustawodawcy”, czyli gorliwość, z jaką usłużnie i „naukowo” przerabiano legislacyjne błędy na trafne decyzje i dowodzono, że wady są zaletami. A trzeba było mówić i pisać prawdę; o tym, co jest dobre, a co złe, i dlaczego.
- Pierwszym przykładem mogą być postępowania odrębne. Uchwalono i kazano stosować wiele takich procedur jako zbiorów kazuistycznych nakazów. Wierzono może szczerze, że posłużą przyspieszeniu postępowania sądowego. Niestety, legislatorzy wciąż nie widzą skutków, które nie odpowiadają założeniom. Podejście zwane naukowym jest jednak ograniczone i może oślepiać, a ślepe decyzje mogą być dobre tylko przypadkiem, bo częściej szkodzą.
Jakkolwiek trafnie dostrzeżono konieczność „odformalizowania” postępowania sądowego (jako odwrócenie dotychczasowej zasady „kodeksotwórczej”), niestety, w praktyce nic z tego jeszcze nie wynikło. Postępowania odrębne nakładają się na siebie, tworząc galimatias niemający związku z meritum, a skutecznie wydłużający postępowanie samą tylko procedurą. De lege ferenda – nie wszystkie postępowania odrębne są konieczne, a z całą pewnością nie powinny nakładać się na siebie. Jeżeli jakaś procedura ma charakter specjalistyczny, to nie może zostać zakłócona i zniekształcona przypadkowym pomieszaniem zasad przewidzianych do innych spraw.
- Drugim przykładem jest prekluzja dowodowa, która polega na obowiązku wyłożenia w pierwszym piśmie wszystkich dowodów i zarzutów do sprawy pod rygorem utraty powoływania się na nie później. Jest to teoria na miarę kiepskiego urzędnika, który naiwnie sądzi, że strona wnosząca sprawę jest w stanie dostarczyć mu od razu wszystkie dowody, a także przewidzieć zarzuty strony przeciwnej, oraz na te nieistniejące zarzuty od razu odpowiedzieć merytorycznie i dowodowo.
Z góry można by to ogłosić absurdem, ale wykładnia „racjonalnego ustawodawcy” na to nie pozwoliła. Kodeks każe więc wymyślać problemy „na zapas”, a wraz z nimi przytaczać dowody i wnioski dowodowe „na wszelki wypadek”, aby nie ryzykować przegrania sprawy. A sądy muszą to wszystko procedować, co jest długotrwałe i kosztowne – nade wszystko jednak zbędne! Skutki widać gołym okiem, kiedy porównać akta zakończonych spraw przed i pod rządami prekluzji dowodowej.
Objętość akt wzrosła nie kilka, ale nawet kilkanaście razy! Tymczasem w zupełności starczy, jeśli pozew wskazuje żądanie, a w odpowiedzi na pozew zostają zgłoszone zarzuty – co dawniej wystarczało. Sprawy trwały wtedy krócej, bo niczego nie procedowano „na wszelki wypadek”. Konieczne zarządzenia dowodowe sędzia wydawał przed pierwszą rozprawą i na pierwszym terminie można było sprawę zakończyć.
Wymuszona prekluzją dowodową rzekoma koncentracja zarzutów i dowodów wcale natomiast nie prowadzi do sprawności procesu, skoro mnoży problemy zamiast je redukować.
Eliminacja zbędnych problemów jest gwarancją sprawnego postępowania. Skutkiem kreowania problemów jest spam w procesie zamiast sprawnego procesu.
Sądy mają być wolne od spamu, żeby sprawnie orzekać
Najstarsi prawnicy i sędziowie pamiętają jeszcze „chude” akta, w których niczego nie brakowało, a wyroki zapadały szybko. Obecnie w każdej sprawie większość pism to obszerne dysertacje, opatrzone pękiem załączników. Z pomocą „copy and paste” łatwo produkować zarzuty i wnioski dowodowe. Potem sąd ma np. wysłuchiwać wynurzeń świadków (o tym, co może wiedzą i czego nie wiedzą) lub poszukiwać biegłych zdolnych do przeprowadzenia unikalnych i skomplikowanych badań, bez których wydanie rozstrzygnięcia jest jakoby absolutnie niemożliwe. Tymczasem zapobiegliwa strona, spodziewając się przegrania sprawy, może zadbać, aby egzekucja okazała się nieskuteczna.
Nieuzasadniony przyrost objętości pism, wniosków i innych dowodów to jest „spam” do usunięcia. Być może zmiany w k.p.c. (z 2019 r.) starały się temu zaradzić poprzez posiedzenie przygotowawcze przed pierwszą rozprawą i przygotowanie planu rozprawy. Sensem tego posiedzenia jest raczej usunięcie skutków prekluzji dowodowej – o ile do posiedzenia dojdzie.
Może więc należałoby znieść prekluzję dowodową i zastąpić ją prekluzją procesową? Według prekluzji procesowej na pierwszym posiedzeniu sąd ustalałby, co jest przedmiotem sporu i wyznaczał, jakie dowody należy dostarczyć na następne posiedzenie. Takie ustalenia mają być wiążące dla stron, a dalsze wnioski dowodowe i procesowe ściśle ograniczone.
Autor widział na własne oczy, jak dokładnie w taki sposób procedował sąd francuski w paryskiej dzielnicy Saint Denis. Było szybko i sprawnie, a do pomocy sędziego na rozprawie było dwóch protokolantów i woźny podający akta oraz policjant dbający o porządek.
Sędzia jest od sądzenia na rozprawie, a nie od procedowania w gabinecie
Sąd ma zapoznawać się z aktami sprawy, jednak sąd to nie sam sędzia. Nie wszystkie czynności sądowe mają być wykonywane przez sędziów (vide opłaty, doręczenia i wezwania oraz prowadzenie akt). Do wyłącznej kompetencji sędziów należy tylko przeprowadzenie rozprawy i wydanie wyroku. Niektóre czynności merytoryczne (jak sprawdzenie pozwu pod względem formalnym, rozliczenie i zasądzenie kosztów) mają czynić referendarze. Są też asystenci, którzy mogą ustalić i zaznaczyć sędziemu, co jest w sprawie istotne i co należy wyjaśnić na rozprawie.
W Wielkiej Brytanii jako kraju o uznanej kulturze prawnej prokuratura przedstawia sędziemu najważniejsze zarzuty i tylko te, które może udowodnić (u nas te, które chce udowodnić). Adwokat oskarżonego podważa zarzuty prokuratora, powołując argumenty, a dowody prokuratury stawia w innym świetle. Sędzia nie musi wyjaśniać wszystkich szczegółów sprawy, a jedynie objęte sporem i konieczne do ustalenia stanu faktycznego. Kwalifikacja prawna jest prerogatywą i obowiązkiem sądu w każdym procesie. Sędziowie anglosascy zachęcają więc adwokata i prokuratora do zawarcia porozumienia, przez co sprawa trwa krócej, a odwołania stają się niepotrzebne.
Sprawność sądów nie zależy od procedury, ale od prawa materialnego
Late Justice is no Justice – ta zasada wskazuje, że lepsza jest sprawiedliwość niedoskonała we właściwym czasie, od sprawiedliwości spóźnionej, choć doskonałej. W naszych realiach uważa się: „trzeba usprawnić postępowanie”. To jednak wniosek pochopny i powierzchowny – bo sprawność postępowania nie zależy wcale od kolejnych przepisów, dyktujących szczegółowo, co mają robić sędziowie, a stronom, w jaki sposób się zachowywać.
Sprawność postępowania jest zależna od materii sporu i do niej proporcjonalna. A materia sporu wynika z przepisów prawa materialnego. Na nic zdadzą się wysiłki odformalizowania czynności sądu – kiedy materia sporu jest źle uregulowana w prawie materialnym. Pierwszym błędem prawa jest tworzenie faktycznego przymusu sądowego. Kiedy jego miejsce zajmują reguły prawne, to zainteresowani zostają wyposażeni w możliwość podejmowania samodzielnych decyzji bez pomocy sądu. Takie przepisy już istnieją, np. małżonek zmarłego dziedziczy po nim wyposażenie domowe w całości, więc takich spraw się do sądu nie wnosi. Podobnie można uregulować np. porozwodowe podziały majątku, wyłączając z niego: przedmioty małej wartości ulegające zużyciu, poza obrotem handlowym. Przez co sądy uwolnić od tysięcy bezprzedmiotowych spraw, społecznie szkodliwych, bo służących kontrowersyjnej przyjemności odegrania się na niewiernym małżonku.
Trzeba zatem szukać sposobów wbudowania takich mechanizmów do prawa materialnego, które pozwalają na samodzielne decydowanie – zasady podmiotowości zamiast podległości od decyzji sądowych. Skutkiem zniesienia obligatoryjności sądu jest ograniczenie opinii biegłych, których decyzje de facto i czasami wprost – zamieniają się na wyroki sądowe. Przykładem potrzeby zmiany obowiązującej teraz kolejności wnioskowania i procedowania są sprawy o służebność drogi koniecznej. Warto zacząć od ustalenia wysokości odszkodowania zgodnie z żądaniem.
Rozważania o przebiegu drogi koniecznej są przedmiotowo wtórne – bo nałożenie służebności to wywłaszczenie i wymaga odszkodowania. Ustalenie przebiegu drogi koniecznej bez odszkodowania jest naruszeniem prawa własności, chronionej wprost w Konstytucji RP i prowadzi do pokrzywdzenia. Także samo zasądzenie odszkodowania nie przekłada się jeszcze na spełnienie tego zobowiązania, więc może prowadzić do pokrzywdzenia.
Warto więc przemyśleć proponowaną zmianę, aby sądy orzekały najpierw o odszkodowaniu zgodnie z żądaniem drogi koniecznej, a dalsze procedowanie o samej drodze uzależniały od wniesienia kwoty odszkodowania, np. do depozytu sądowego.
Autor jest sędzią Sądu Okręgowego w Warszawie