Feudalizm opiera się na zasadzie hierarchii. Rację ma ten, kto zajmuje wyższe stanowisko. Trudno mierzyć racje, kiedy z góry wiadomo, czyje będą lepsze. Hierarchia więc dba i pielęgnuje relacje podporządkowania. Kiedy wszyscy wiedzą, że „król jest nagi", należy zadbać, aby nikt nie śmiał tego powiedzieć. Feudalizm musi więc jakoś uzasadniać rzekomą wyższość władzy nad kompetencją. I to jest właśnie genezą paternalizmu. Paternalizm przypisuje władzy motywacje opiekuńcze, najwyższe intencje, czystość i bezinteresowność pobudek. Władza lepiej wie, ale się opiekuje, nawet kiedy stosuje siłę i przemoc – to tylko w imię wyższych intencji, a najbardziej niezrozumiałe decyzje płyną zawsze z czystych i bezinteresownych pobudek.

Geneza feudalizmu i paternalizmu sądowego

Wszystkie powyższe cechy raczej nie oddają charakteru naszego sądownictwa, ale są mu przypisywane. Skoro sąd ma władzę, to sprawy wnosi się po to, aby tę władzę zastosował wobec przeciwnika. Feudalny władca stoi ponad prawem, więc może decydować jak chce. Sądy oczywiście tak nie postępują, ale tego się od nich oczekuje (wnoszący sprawy) i to się im zarzuca (tak myślą przegrywający). Wierząc w tę samowolę, strony zwracają się do sądu nie o rozstrzygnięcie, ale o pognębienie przeciwnika lub co najwyżej – opiekę. Opieka, stanowiąc rodzaj wyższej konieczności, jest źródłem usprawiedliwienia dla wszystkiego, co niekoniecznie powinno mieć miejsce. Takie są relikty myślenia głęboko zakorzenione w wiekach minionych, które muszą ustąpić miejsca formalizmowi, praworządności i argumentom na temat. W każdej skamienielinie nie ma prawdziwego życia, chociaż owad uwięziony w bursztynie wygląda jak wiecznie żywy.

Czytaj też:

Jakich zmian potrzebuje obecne sądownictwo

Feudalizm sądowy to wiara – jak wniosę sprawę, to „sąd ci pokaże!"

Takie pojmowanie sądu wywodzi się ze spraw karnych, ale i tam nie znajduje zastosowania. Decyzje sądów zapadają w imię przestrzegania prawa, a nie w imię zemsty lub odpłaty za popełnione czyny. Kara nie stanowi wartości samej w sobie, nie jest też wymierzana dla czyjejś satysfakcji lub na czyjeś żądanie. Sens kary zawsze zmierza ku resocjalizacji, a kiedy to wydaje się niemożliwe – do izolacji jako ostatecznego środka ochronnego. Myślenie o karze niepotrzebnie zaburza także sprawy cywilne. Szybkie pojmanie i osądzenie zbrodniarza lepiej służy sprawiedliwości, bardziej niż wysokie kary w kodeksie. Tak samo jest w sprawach cywilnych, kiedy konkurują ze sobą; skwapliwe badanie sprawy i wyliczenia zajmujące nie miesiące, ale lata (pomnożone przez liczbę instancji), z werdyktem szybkim, choć niedokładnym z punktu widzenia naukowca czy księgowego. Która sprawiedliwość jest lepsza, od dawna rozstrzyga maksyma „Justice delayed is justice denied". I tu właśnie tkwi problem – aby przyspieszyć postępowanie, sąd winien zamknąć deliberacje i dzielenie włosa na czworo w postępowaniu i dowodach. To wymaga władczego przecięcia sporu, np. przez miarkowanie (art. 322 k.p.c.). Przeciwnik jednak podejrzewa, że sąd zachowa się jak władca feudalny i korzystać będzie ze swojej władzy dlatego – że może, a nie dlatego – że powinien. Nie ufa i boi się, robi więc wszystko, aby postępowanie trwało jak najdłużej, bo wtedy odmieniają się losy sprawy. Syndrom wyżej opisany bierze się z tego, że siłą tradycji i osiągnięciom doktryny zawdzięczamy wizję sporu jako prawdziwego dialogu. Kiedy w odpowiedzi na argumenty jednej strony przeciwnik odpowiada zwięźle i zawsze na temat, a wnosi kolejne dowody, tylko gdy są naprawdę niezbędne. W praktyce jednak ten dialog bardziej przypomina kłótnię niż szlachetną z urodzenia debatę, bo cechą kłótni jest, że może się ciągnąć bez końca. W imię „rozpoznania istoty sprawy" albo „zapewnienia prawa do obrony" lub tajemniczego „wszechstronnego i wieloaspektowego zbadania stanu faktycznego" nie są dla takiego „dialogu" przeszkodą kolejne instancje i nadzwyczajne środki mające przyspieszyć postępowanie. Dzieje się tak dlatego, że k.p.c. pozwala (a przynajmniej tak się uważa) na otwarty charakter sporu, co pozwala przewlekać go w nieskończoność (art. 217 k.p.c., choć po nowelizacji jednak działa nadal). W modelu debaty nie jest to możliwe – każdy musi odpowiadać na temat, czas wypowiedzi uczestnika jest reglamentowany i nie można go przedłużyć. Trzeba się starać, aby trafić w sedno, nie ma szans na dalsze próby.

Skrócić bieg spraw sądowych może tylko porzucenie otwartego sporu na rzecz debaty

W sporcie przed ważnymi zawodami urządza się kwalifikacje, wiadomo, jakim kryteriom trzeba sprostać, żeby wystartować. W istocie kandydaci oceniają się sami, proces jest bardzo transparentny. Obecne przepisy pozwalają działać podobnie sędziemu, ale tylko na posiedzeniu przygotowawczym. Trzeba więc najpierw ustalić przedmiot sporu i zasady rozstrzygnięcia poprzez objaśnienie przepisów prawa i dowodów niezbędnych do wydania wyroku w danej sprawie. Dobrze jest też ujawnić warianty rozstrzygnięcia, zależne od koniecznych lub brakujących dowodów. W efekcie na rozprawę strony mogą przynieść tylko to, co mają, a znając projekcję rozstrzygnięcia, są świadome konieczności i warunków ugodowego zakończenia sprawy. Wyznaczenie koniecznych dowodów wraz z ich oceną kreują zamknięty model przebiegu postępowania, który jest szeroko otwarty na postulaty procesowe obu stron. W modelu otwartym jest dokładnie odwrotnie – sąd jak Sfinks milczy o prognozach wyroku, a strony nie ustają w staraniach i domysłach – co by tu jeszcze sądowi pokazać, aby uzyskać przychylny werdykt. Nietrudno zgadnąć, który model postępowania będzie miał skłonności do przewlekłości. Po posiedzeniu przygotowawczym każdy powinien wiedzieć, co mieć powinien, aby wygrać sprawę, jak też dlaczego może ją przegrać. Z tego punktu widzenia do wniesienia pozwu i odpowiedzi na pozew wystarczą tylko podstawowe dowody. Dalsze dowody w takim postępowaniu będą wynikać wyłącznie z podnoszonych zarzutów na posiedzeniu przygotowawczym, zostaną w całości ustalone i przypisane stronom w planie rozprawy. W obliczu planu rozprawy nie trzeba przewidywać możliwych zarzutów ani dostarczać przeciwko nim dowodów na wszelki wypadek. Dlatego prekluzja dowodowa wcale nie sprzyja sprawności postępowania, a raczej może generować obstrukcję i przewłokę. Wymaganie wszelkich dowodów kreuje i wymusza wnioski i dowody zbędne, jak też dalsze wnioski o kolejne dowody niekoniecznie dla tzw. prawdy obiektywnej (która jest osobnym rodzajem obiektywnej fikcji). Wszystko pod pretekstem zachowania prawa do obrony, podczas gdy naprawdę chodzi o obstrukcję lub paniczną obronę przed nieuchronnym przegraniem sprawy. W sumie prawie każde postępowanie skomplikuje się ponad potrzebę – a przedmiotem przetwarzania danych procesowych okazują się kwestie zbyteczne, przy możliwym deficycie danych niezbędnych.

Sąd nie może aktywnie prowadzić postępowania dowodowego, ale energicznie powinien domagać się właściwych dowodów

Pierwszym sposobem przyspieszenia postępowania jest więc posiedzenie przygotowawcze, które jednoznacznie i z udziałem stron określi przebieg sprawy i wykluczy kaskadowe składanie dalszych wniosków z oczywistą szkodą dla sprawności postępowania. To również kładzie kres feudalizmowi sądowemu, ponieważ decyzje o przebiegu postępowania nie będą już arbitralnym przywilejem sędziego. Zapewne większość sędziów z radością przyjmie taką perspektywę, bo otwarte prawo do wniosków dowodowych i procesowych znacznie utrudnia pracę i zatruwa życie niezliczoną ilością zarzutów. Plan rozprawy nie wyklucza jednak w pełni aktywnej roli sądu w postępowaniu dowodowym. Tymczasem sąd nie może aktywnie prowadzić postępowania dowodowego, ponieważ prowadzi to zawsze do naruszenia równowagi procesowej stron i utraty zaufania do jego bezstronności. Wiara w feudalne atrybuty sądu prowadzi nieuchronnie do paternalizmu sądowego, ponieważ jest on wygodny także dla pełnomocników procesowych.

Jak to wygląda w praktyce? Strona za pomocą różnych zasadzek, głównie emocjonalnych, „wkręca sąd w swoje sprawy" i przerzuca nie niego swoje obowiązki, głównie dowodowe. Wszystkiemu przewodzi mniej lub bardziej ukryty przekaz, jakoby sąd miał się stroną „zaopiekować" w taki sposób, żeby strona wygrała sprawę. Wprost tego powiedzieć nie można, ale są sposoby, aby to wymusić i do tego doprowadzić.

a) Prawda obiektywna = wola strony i prezentowane przez nią poglądy – sąd jest więc poddawany presji, aby postępowanie dowodowe do tego doprowadziło nie siłą dowodów, ale nacisków. Chociażby na biegłych przez sugerowane wyniki opinii zawarte w już tezie dowodowej – przykład „sąd wzywa biegłego do obliczenia należnego stronie odszkodowania". Biegły, który stwierdzi brak podstaw lub wyliczy na zero, naraża się na zarzut niewykonania opinii. Powszechnie używany zwrot „dowód z opinii biegłego" jest wadliwy, przecież dowodem są fakty, a nie opinie biegłego.

b) Tezy dowodowe mające przymusić sąd do poszukiwania zaprogramowanych przez stronę wniosków – np. ze świadków, że towar był wadliwy. Prawidłowa teza powinna zawierać wskazanie wad, a sąd, słuchając świadków, ma sprawdzić, jak było naprawdę. Tymczasem króluje myślenie na skróty, wypaczające istotę postępowania dowodowego i dowodów. Bo kiedy sąd dostaje wniosek (towar był wadliwy) zamiast przesłanek (twierdzenia o wadach), powstaje karykatura sądowej oceny dowodów. Sąd kreuje fakty, zamiast je oceniać. Strona i sąd zamieniają się rolami – ocena dowodów zostaje przyznana stronie (pod płaszczykiem opacznej tezy dowodowej), a sądowi obowiązek zapewnienia ku temu dowodów. Kiedy do tego dojdzie, sąd dwoi się i troi, aby dać stronie, czego żąda – bez świadomości, jak dotkliwe mogą być następstwa, chociażby w środkach odwoławczych.

c) Zarzuty przeciwko sądowi w środkach odwoławczych polegające na tym, że strona domaga się prowadzenia postępowania do skutku, aż znajdą się powody do przyznania jej racji. Brak wygrania sprawy może być głównym i wystarczającym zarzutem. Oczywiście, zawdzięczamy to ustawodawcy oraz doktrynie, które zgodnie nakazują przedstawiać zarzuty wraz z uzasadnieniem przeciwko sądowi (apelacja negatywna), zamiast przedstawiać swoją ocenę sprawy wraz z uzasadnieniem, dlaczego jest lepsza, a sąd odwoławczy powinien ją uznać (apelacja pozytywna). Trudno więc się dziwić, dlaczego sądy są krytykowane – skoro ustawodawca i doktryna zgodnie na to pracowały. Kiedy zaś do gry weszła polityka, skargi na sędziów oraz wnioski o ich wyłączenie – kiedyś będące rzadkością – teraz stały się powszechne. Ich wspólnym mianownikiem jest zarzut nieprowadzenia sprawy na korzyść skarżącego. Zapewne zwykłym przypadkiem większość skarg może pochodzić z tych samych kancelarii, chociaż dotyka dość równomiernie wszystkich sędziów, ze szczególnym uwzględnieniem wydających stanowcze postanowienia dowodowe i przeciwdziałających obstrukcji postępowania.

Przeciwieństwem feudalizmu jest demokracja i praworządność, współzawodnictwo i uczciwa konkurencja. Ma się to odnosić również do relacji między stronami w sporze sądowym. Nie da się tego pogodzić z paternalizmem, który jest przeciwieństwem zadaniowego podejścia i transparentności. Strony mają więc samodzielnie zabiegać o konieczne dowody, a rolą sądu jest ich ocena zgodnie ze stanem prawnym, jaki wynika z umowy lub przepisów prawa.

Gdyby feudalizm był lepszy od demokracji, to największe mocarstwa współczesnego świata byłyby przynajmniej monarchią lub dyktaturą, a demokracje tonęłyby w ubóstwie i zacofaniu. Konkurencja i współzawodnictwo są twórcze, wyzwalają energię, zachęcają do działania, czynią ryzyko opłacalnym, dają smak owoców zwycięstwa. Dlatego w sporcie nagrody przypadają najlepszym, a nie najgorszym. Nie inaczej ma być w sądzie, a ewentualna rola opieki nad stroną może przypaść wyłącznie pełnomocnikowi, nigdy zaś sądowi.

Dla konkurencji i współzawodnictwa trzeba praworządności i transparentności, a rolą sądu jest zagwarantować uczciwość w postępowaniu, bez której żadne współzawodnictwo nie jest możliwe i nie ma sensu. Dlatego dla feudalizmu sądowego nie powinno być miejsca w naszych sądach, także w jego podstępnej odsłonie, jaką jest paternalizm.