Reklama

Cezary Szymanek: Krócej znaczy drożej. Pilotaż skróconego czasu pracy to ukryta podwyżka w urzędach

Urzędy i samorządy przetestują skrócony czas pracy z pełnym wynagrodzeniem. Pilotażowy program Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej za blisko 50 mln zł może okazać się ukrytą podwyżką dla administracji. Bez gwarancji większej efektywności.

Publikacja: 21.10.2025 04:34

Cezary Szymanek: Krócej znaczy drożej. Pilotaż skróconego czasu pracy to ukryta podwyżka w urzędach

Foto: Adobe Stock

Była połowa 2022 r., gdy Donald Tusk zapowiedział, że do wyborów (tych w październiku 2023 r.) przedstawi precyzyjny projekt pilotażu czterodniowego tygodnia pracy. Sam program miał się zaś – po ewentualnej wygranej – rozpocząć „jak najszybciej”.

Od obietnicy do pilotażu

Kilka tygodni później „Rzeczpospolita” zapytała w sondażu, co Polacy sądzą o samej idei skrócenia czasu pracy. Prawie połowa (46,6 proc.) ankietowanych powitała ją z radością, ponad jedna czwarta była zdania, że czas pracy… nadal powinien wynosić osiem godzin przez pięć dni w tygodniu, a niewiele więcej z nas nie wiedziało, co o tym myśleć.

Ówczesna zapowiedź stała się także – efekt uboczny – miarą czasu realizacji obietnic wyborczych obecnego rządu. Dziś bowiem wiemy, że „jak najszybciej” to dwa lata. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło właśnie listę 90 pracodawców, którzy wezmą udział w pilotażowym programie skrócenia czasu pracy. Zacznie się on z początkiem 2026 r., potrwa rok, obejmie ok. 5 tys. pracowników i będzie nas – podatników – kosztował 49 999 291,31 zł.

Czytaj więcej

Będą pracować krócej za tą samą płacę. Ministerstwo ogłosiło listę

Administracja na preferencyjnych warunkach

Tym samym Polska dołączyła – słusznie – do licznego już grona krajów, które taki system testowały. Tylko że tam przedsiębiorstwa, które korzystały z pomocy rządowych funduszy musiały – jak na przykład w Hiszpanii – znaleźć sposoby na zwiększenie produktywności, aby zrekompensować przekroczenie kosztów płac. U nas? Ministerstwo jako główny warunek stawia brak zmian w warunkach zatrudnienia i wysokości płac pracowników.

Reklama
Reklama

Mało tego, podczas gdy na Zachodzie pilotażowe programy skracania czasu pracy obejmowały przede wszystkim firmy i organizacje pozarządowe, w Polsce aż jedna trzecia jego uczestników to urzędy, starostwa i jednostki samorządowe. Od gminy Dobiegniew, przez Urząd Miasta Ustka po Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Rawie Mazowieckiej. Trudno więc nie oprzeć się wrażeniu, że najnowszy pomysł Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej to ukryty program podwyżek pensji w administracji państwowej. Pilotaż nie zakłada bowiem żadnego warunku wzrostu efektywności. Urząd, który zredukuje tydzień pracy o 20 proc., nie musi wykazać, że załatwia sprawy obywateli szybciej, lepiej i sprawniej. Nie musi nawet utrzymać dotychczasowej liczby obsłużonych spraw. 

Najpierw efektywność, potem reformy

To fundamentalne odejście od logiki wolnego rynku, w którym krótszy czas pracy i wyższe płace są efektem wzrostu produktywności, a nie politycznej decyzji. A przecież aby utrzymać ten sam poziom produkcji przy mniejszej liczbie godzin, potrzebne są inwestycje w automatyzację, technologie i zarządzanie. Jeśli państwo chce być wiarygodnym partnerem dla przedsiębiorców, powinno najpierw samo udowodnić, że potrafi pracować wydajnie, a dopiero potem skracać czas pracy.

Opinie Ekonomiczne
Jarosław Dąbrowski: Banki rozwoju w erze innowacji
Materiał Promocyjny
W poszukiwaniu nowego pokolenia prezesów: dlaczego warto dbać o MŚP
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Czeska gospodarka po wyborach
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Kraj cudów?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Wędka lepsza od ryby
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Opinie Ekonomiczne
Janusz Jankowiak: Finanse publiczne – nie tędy droga
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Reklama
Reklama