Niedawno minęły dwa lata od wejścia w życie tzw. nowej ustawy deweloperskiej. To dobry moment na dokonanie analizy w jaki sposób zrealizowała swoje ratio legis. Zasadniczymi celami wprowadzenia do porządku prawnego w Polsce pierwszej ustawy deweloperskiej w 2010 roku były ochrona konsumenta, przeciwdziałanie nadużyciom i ochrona dewelopera przed niewypłacalnością. W tamtym czasie dochodziło bowiem do spektakularnych upadłości deweloperów, przez co klienci tracili często dorobek życia. Wprowadzono instytucję rachunku powierniczego, w którego wypłaty dla dewelopera są kontrolowane przez bank. Obecnie upadłości deweloperów są już bardzo rzadkie. W związku z tym, w nowej ustawie deweloperskiej (z 21 maja 2021 r.) większy nacisk położono na uporządkowanie jej regulacji oraz doprecyzowanie umowy deweloperskiej i prospektu informacyjnego. Cele te udało się zasadniczo zrealizować. Nie uniknięto wszak klasycznego superfluum jakim było wprowadzenie deweloperskiego funduszu gwarancyjnego na wypadek upadłości dewelopera. Praktyka pokazała, że taki instrument jest zbędnym obciążeniem administracyjnym dla dewelopera, a ostatecznie koszty tej instytucji i tak ponosi klient (nabywca), nie uzyskując wszak „w zamian” wymiernych korzyści. Dużo poważniejszym problemem jest wszakże traktowanie przez prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów za abuzywne różnych klauzul zawartych w umowach deweloperskich, które w istocie służą usprawnieniu i przyspieszeniu procesu inwestycyjnego, leżąc tym samym również w interesie nabywców (konsumentów). Największe kontrowersje budzą postanowienia dotyczące zmiany powierzchni mieszkania oraz pełnomocnictwa.