Na polskiej granicy działa kilka rodzajów służb. Oprócz urzędu celnego jest to np. Państwowa Inspekcja Handlowa czy Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Zdaniem przedsiębiorców bardzo utrudnia to szybkie przeprowadzenie odprawy.
– W Niemczech wszystkie sprawy załatwiane są przez jedną służbę, ograniczeń jest znacznie mniej i dzięki temu formalności załatwiane są dużo sprawniej i często taniej – mówi Artur Jadeszko, dyrektor generalny w firmie ATC Cargo.
– Podstawową przyczyną unikania polskich urzędów celnych są niekorzystne zasady rozliczania VAT od importu. Nie mniej istotne jest jednak podejście polskich służb celnych, które każdego importera sprawdzają tak drobiazgowo, jakby miały do czynienia z potencjalnym przestępcą. W efekcie odprawy celne, które za granicą są dokonywane na bieżąco, w Polsce zajmują nawet kilka dni. Nic więc dziwnego, że większość dużych firm unika dokonywania odpraw celnych w naszym kraju – potwierdza Michał Krzewiński, doradca podatkowy w PricewaterhouseCoopers.
Problemem są także przepisy akcyzowe.
– Firma sprowadzająca wina z Francji, Włoch lub innego kraju UE może je przewieźć do Polski i dopiero na miejscu oznakować akcyzą. Umożliwia to procedura zawieszenia poboru akcyzy. W wypadku importu polskie przepisy na to nie pozwalają. To oznacza, że importer win południowoamerykańskich musi wysłać znaki akcyzy do producenta, np. Argentyny lub Chile, aby tam je oznakowano – mówi Szymon Parulski, doradca podatkowy w Ernst & Young.
Tłumaczy, że w praktyce powoduje to wiele problemów. Niewykorzystane banderole muszą być odesłane do Polski i szczegółowo rozliczone. Najgorzej jednak, gdy producent popełni błąd i np. zapomni przykleić znaki akcyzy na część butelek lub przyklei banderole innego rodzaju. Takich wyrobów nie można sprzedawać w Polsce.
Tych problemów można uniknąć, dokonując odprawy celnej np. w Holandii i wysyłając wino do Polski już jako towar wspólnotowy w procedurze zawieszenia poboru akcyzy.
Wtedy banderole można nakleić w naszym kraju. Nic dziwnego, że wielu importerów woli takie rozwiązanie.
Jeszcze większe kłopoty mają firmy, które wyroby akcyzowe wykorzystują jako składnik własnych produktów.
– Przykładem jest przedsiębiorstwo, które importuje koncentrat do produkcji napojów alkoholowych sprzedawanych następnie do innych krajów UE. Odprawiając go w Polsce, firma musi od razu zapłacić akcyzę i potem dochodzić jej zwrotu na podstawie skomplikowanej i długotrwałej procedury. Gdy zrobi to w Holandii lub na Łotwie i przyśle do Polski jako produkt wspólnotowy z zawieszeniem poboru akcyzy, nie będzie tego kłopotu – zauważa Szymon Parulski.
– Wszystko to powoduje, że zmuszeni jesteśmy rekomendować niektórym naszym klientom dokonywanie odpraw za granicą – przyznaje Artur Jadeszko. Także on twierdzi, że decydują nie tylko przepisy o VAT. Nie bez znaczenia jest dużo sprawniejsze i tańsze przeprowadzanie odpraw. To dlatego, że jakakolwiek kontrola sprowadzanych towarów trwa znacznie krócej i jest tańsza, bo za granicą przeprowadza się ją wyrywkowo.
– Tymczasem polskie służby, jak już kontrolują, to na całego. A to znacznie wydłuża czas odpraw, co oznacza wyższe koszty dla firm – podkreśla Artur Jadeszko.
W 2007 roku dochody z ceł sięgnęły 1,75 mld zł.
Ostrożne szacunki poznańskiego Instytutu Logistyki i Magazynowania mówią, że co roku moglibyśmy tylko z opłat celnych ściągać do państwowej kasy 300 mln zł więcej, gdyby kupcy zechcieli u nas załatwiać odprawy graniczne. Celnicy obliczają, że co roku 150 – 160 tysięcy transportów, które mogliby odprawić polscy celnicy, wybiera przejazd tranzytem i zostawia pieniądze z tytułu ceł w zachodnioeuropejskich krajach, bo tamtejsze procedury i urzędy sprzyjają przedsiębiorcom. To strata dla wielu firm. Dokonanie odprawy wiąże się np. z przepakowaniem i przechowaniem towaru. Na tych usługach więcej mogliby zarabiać transportowcy, właściciele magazynów, producenci opakowań, a nawet hotelarze i właściciele barów.
z.l.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora: k.pilat@rp.pl