Beata Szydło konsekwentnie powtarza, że hojne obietnice socjalne jej partii maja być sfinansowane z uszczelnienia systemu podatkowego i nowych danin od banków i sieci handlowych. Politycy i eksperci Prawa i Sprawiedliwości przedstawili kilka dni temu pomysły na owo uszczelnienie.
PiS dostrzega – i słusznie – że sporo pieniędzy wycieka w wyniku oszustw w VAT. Proponuje zatem, by wprowadzić centralny rejestr firm płacących ten podatek. Też słusznie, zwłaszcza ze taki rejestr już istnieje. Od kilku miesięcy poprzez internetową stronę Ministerstwa Finansów można sprawdzić, czy podmiot o danym NIP jest podatnikiem VAT.
Być może eksperci tej partii mieli na myśli centralną bazę faktur, czyli elektronicznego „wielkiego brata" monitorującego na bieżąco wszystkie transakcje podlegające temu podatkowi. To też dobry pomysł, a Ministerstwo Finansów przyznaje nawet, że nad takim rozwiązaniem już pracuje. Podobnie jak nad systemem tzw. podzielonej płatności, w którym kwota podatku miałaby wędrować od razu na konto urzędu skarbowego. Najwyraźniej eksperci PiS uważnie czytają „Rzeczpospolitą", gdzie takie koncepcje – choć nie pod partyjnym szyldem – już wiele razy zgłaszali czołowi znawcy podatków.
Jednak brak oryginalności nie jest tu najważniejszy, a kolejność działań. Zbudowanie tych systemów kontroli nad VAT to spore inwestycje w rozwiązania informatyczne, a także dostosowanie do nowego reżimu systemów bankowych i księgowych u podatników. To będzie znacznie większe przedsięwzięcie, niż zebranie większości sejmowej i przegłosowanie zmian w ustawie. Dopiero po dwóch-trzech latach (a więc w drugiej połowie kadencji Sejmu) można by zatem mówić o szczelniejszym systemie VAT. Wtedy też można by spróbować zniesienia dzisiejszego systemu tzw. odwróconego obciążenia na stal i elektronikę (bo to też PiS proponuje). Dopiero wtedy można by z jakimś tam rozsądkiem rozdać po pięćset złotych na dziecko, a może nawet obniżać wiek emerytalny.
PiS zapowiada też walkę z wyprowadzaniem dochodów za granicę. To chwalebna troska o budżet. Szkoda tylko, że posłowie tej partii nie poparli zaostrzenia przepisów o zwalczaniu cen transferowych, które uchwalił Sejm w ostatni piątek. PiS wstrzymał się od głosu, jakby bał się przyłożyć rękę do pomysłów rządu PO. Tyle, że akurat w tym przypadku nie pochodziły z rządu, a z OECD (to taka organizacja międzynarodowa, w sprawach zwalczania nadużyć fiskalnych nawet ważniejsza niż Komisja Europejska).
Za to PiS ogłosił swój autorski pomysł, by podatnicy sami obowiązkowo informowali fiskusa o planowanych optymalizacjach. O, naiwności – chciałoby się powiedzieć w pierwszym odruchu. Jednak, jako człowiek pozytywnie myślący, tłumaczę to sobie tak: dziś podatnicy i tak pytają fiskusa o optymalizacje, a ten im pisemnie odpowiada. I inkasuje 40 zł za indywidualną interpretację. Gdyby wprowadzić obowiązek takiego pytania, to może pytań będzie nawet więcej. Z dwunastu i pół takich interpretacji starczy na pięć stów dla jednego dzieciaka. Będą dochody, może budżet się zepnie.
Tylko, że budżetu nie będą układać prześmiewczy publicyści, a poważni księgowi. Miejmy przynajmniej taką nadzieję.