Leszek G., 34-letni górnik, w 2009 r. nagrywał kamerą fałszowanie pomiarów stężenia metanu. Zdobył dowody na łamanie przepisów w kopalni Wujek-Śląsk, w której zginęło 21 jego kolegów, ale zmuszono go do odejścia z pracy (wcześniej, gdy nie chciał fałszować wyników, skierowano go do ciężkich robót fizycznych). Dowody przekazał prokuraturze. Dziś mówi „Rz": – Żałuję, że to zrobiłem. Teraz postąpiłbym inaczej.
Takich jak on nazywa się sygnalistami (od angielskiego whistleblower) lub demaskatorami. To ludzie, którzy, działając w dobrej wierze, ujawniają ważne dla interesu społecznego lub publicznego nieprawidłowości w miejscu pracy lub swym środowisku. Praktyka pokazuje, że sygnalista jest często potem poddany dyskryminacji, mobbingowi, degradacji lub traci pracę.
Chor. Dariusz Warchocki z 56. Pułku Śmigłowców Bojowych ujawnił, że dochodziło tam do dużych nieprawidłowości w szkoleniach i fałszowania dokumentów. Po tekstach „Rz" prokuratura wszczęła śledztwa. Warchocki postanowił odejść z armii. W okresie wypowiedzenia dowódca zabronił mu latać i zabrał dodatki do pensji.
Pracę w Centrum Zarządzania Kryzysowego w Wałbrzychu stracił Longin Rosiak. Jesienią 2010 r. ujawnił nagranie rozmowy kompromitującej ówczesnego senatora PO Romana Ludwiczuka. Prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski (PO), prywatnie znajomy Ludwiczuka, przedłożył radzie powiatu wniosek o zwolnienie Rosiaka, a rządząca koalicja PO – SLD go przegłosowała. Rosiak: – Nie mam wątpliwości, że to zemsta za ujawnienie tzw. taśm Ludwiczuka.
– Nasze badania pokazały, że ochrona prawna sygnalistów jest w Polsce szczątkowa – mówi Anna Wojciechowska-Nowak, koordynator Projektu Pomocy Prawnej Programu przeciw Korupcji Fundacji Batorego.
Apel RPO
O zmianę przepisów, które mogłyby chronić taką osobę, w 2009 r. apelował śp. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Podkreślał, że „polski system prawny powinien zapewnić demaskatorowi należyte gwarancje przeciw reperkusjom". Chciał, by z inicjatywą ustawodawczą wystąpił resort pracy. Ale ten uznał, że wystarczą istniejące przepisy prawa pracy – antydyskryminacyjne i zakazujące stosowania mobbingu.
Fundacja Batorego sprawdziła, jak stosowanie prawa wygląda w praktyce. Przeprowadziła badanie w wydziałach pracy w 29 sądach, w tym w Sądzie Najwyższym (raport przedstawi w piątek). Wnioski? Jak mówił jeden z sędziów: „W teorii ochrona prawna jest wystarczająca, w praktyce to się nie sprawdza".
Do sądów nieczęsto trafiają sprawy pracowników twierdzących, że zostali poddani działaniom odwetowym, np. degradacji czy mobbingowi, w związku z ujawnieniem nieprawidłowości w firmie. Powody? Głównie strach przed utratą pracy. „W tym wydziale, tj. od 1999 r., zdarzyło mi się widzieć ok. 10 takich ewidentnych przypadków. (...) te osoby zostają osamotnione. Nawet ci, co po cichu im kibicują, stoją gdzieś z boku. Nie mają rzeczywiście ochrony typowo prawnej ani też faktycznej" – przyznał jeden z sędziów.
Według sędziów wypracowanie lepszych przepisów chroniących osoby, które wykrywają np. korupcję w zakładzie pracy, będzie trudne, bo będą z niego korzystać m.in. pieniacze.
Czy prawo, w teorii, skutecznie chroni sygnalistów? Według części ankietowanych sędziów tak. Jeżeli pracownik nadal pracuje, ale jest szykanowany, to może wnosić o odszkodowanie z tytułu naruszenia zasady równego traktowania w zatrudnieniu. Jeśli dozna rozstroju zdrowia, może wnosić o zadośćuczynienie z tytułu mobbingu. Jeśli został zwolniony, też może żądać odszkodowania. Ich zdaniem brakuje jednak ochrony o charakterze prewencyjnym.
Raport fundacji pokazuje, że w Polsce ujawnianie nieprawidłowości jest nieopłacalne. Nawet jeśli pracownik udowodni, że zwolniono go, bo zdemaskował patologię, może liczyć na odszkodowanie maksymalnie w wysokości trzech pensji.
Bezradność sędziów
Najczęściej podawaną przyczyną wypowiedzenia umowy sygnaliście jest likwidacja stanowiska pracy, której praktycznie nie sposób podważyć – ocenia Fundacja Batorego. Także sędziowie przyznawali się do bezradności w tej sytuacji. Dlaczego? Według orzecznictwa Sądu Najwyższego pracodawca ma autonomię w kwestii organizacji firmy, a więc sąd nie może mu nakazać, kogo ma zatrudnić.
W Polsce sygnalistów traktuje się jak kapusiów, co zmniejsza zaufanie do nich Julia Pitera, minister ds. walki z korupcją
– Wolność gospodarcza bierze górę nad interesem publicznym, w imieniu którego występuje sygnalista – ocenia Wojciechowska-Nowak. A jeśli ktoś jest zwolniony, bo „rozpowszechniał nieprawdziwe informacje na temat stosunków panujących w zakładzie pracy", musi udowodnić prawdziwość zarzutów.
Jeden z sędziów przytoczył taką sprawę: 14 pracowników firmy X, wśród nich kierownicy, zgłaszało nieprawidłowości w zachowaniu prezesa spółki. Napisali anonimowy list do członków rady nadzorczej. Siedmiu z nich już nie pracuje: część sama odeszła, z innymi rozwiązano umowy, np. z powodu likwidacji stanowiska pracy. Sędzia podkreślał, że „pracownikom zależało na dobru zakładu", i ubolewał: „ja naprawdę nie widzę żadnych przepisów w kodeksie pracy, które by gwarantowały pracownikom w takiej sytuacji jakiekolwiek prawa".
Takie możliwości daje co prawda art. 8 kodeksu pracy, w myśl którego „nie można czynić ze swego prawa użytku, który byłby sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub zasadami współżycia społecznego", ale sądy pracy w Polsce prawie go nie stosują. Choć 5 grudnia 2007 r. w Sądzie Najwyższym zapadł wyrok w sprawie zwolnionej pracownicy, którego uzasadnienie stwierdzało, że umowę o pracę rozwiązano w odwecie za złożenie niekorzystnych dla pracodawcy zeznań w postępowaniu karnym, co godzi w zasady współżycia społecznego.
W USA czy Wielkiej Brytanii prawo jest bardziej przychylne sygnalistom. Pracodawca musi tam udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że szykany wobec pracownika były podjęte z przyczyn innych niż fakt ujawnienia przez niego nieprawidłowości. Według danych amerykańskiej organizacji Government Accountability Project przeniesienie ciężaru dowodu na pracodawcę spowodowało wzrost odsetka spraw wygranych przez pracowników z 1 – 5 proc. do 25 – 33 proc. W Polsce to pracownik musi przed sądem udowodnić, że np. był mobbingowany.
Julia Pitera, minister ds. walki z korupcją, do której trafiają setki zawiadomień o nieprawidłowościach, nie widzi potrzeby zmiany prawa. – Musi być instytucja, która zajmie się takimi sygnałami, by sygnaliści byli anonimowi, dzięki temu bezpieczni. Niestety, w Polsce traktuje się ich jak kapusiów, co zmniejsza do nich zaufanie w firmie – mówi.
– To pokłosie poprzedniego systemu, które nie akceptowało donosicielstwa – uważa dr Cezary Trutkowski, socjolog z UW. – Whistleblowing to w Polsce młode zjawisko. Należy edukować społeczeństwo, że np. łapówka dla policjanta drogówki to nie jest mniejsze zło, ale przestępstwo, działanie nieetyczne.