W jednej z warszawskich pracowni sitodruku, gdy zadzwoniłam, prosząc o rozmowę, usłyszałam, że nie ma takiej możliwości. – [b]Teraz jest nasze pięć minut. Środek sezonu. Drukujemy od 5 rano do 23 i nie mamy nawet czasu na zjedzenie obiadu[/b] – poinformował mnie pracownik.

Lato to okres żniw dla pracowni wykonujących nadruki na koszulkach, czapeczkach czy parasolkach. – Firmy atakowane zewsząd informacjami o kryzysie tym bardziej starają się wzmocnić swoją pozycję na rynku i inwestują w reklamę – wyjaśnia Piotr Majcherczyk z krakowskiej firmy Arpidruk.

Jedno trzeba sobie powiedzieć na początku. To nie jest biznes dla każdego. Potrzeba trochę artystycznego zacięcia, znajomości kilku programów graficznych i co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych na start. Nie bez znaczenia jest także umiejętność rozmowy z ludźmi (klienci potrafią być bardzo wymagający) i gotowość do wykonywania wielu prac ręcznie.

Niestety, robota nie należy do czystych. Nakładanie farby na sita, piaskowanie kubków, wycinanie folii – prace te niszczą dłonie, a opary środków chemicznych, szczególnie na początku, gdy organizm nie jest przyzwyczajony, wywołują bóle głowy i gardła. Zainwestowanie w dobrą wentylację pomieszczeń już na początku działalności to konieczność.

[srodtytul]Najpopularniejsze, najprostsze i najtańsze[/srodtytul]

Pracownie sitodruku i reklamy zajmują się m.in. tworzeniem banerów reklamowych, kasetonów, oklejaniem samochodów i witryn, tworzeniem nadruków na koszulkach, czapeczkach i kubkach. Robią też wizytówki i ulotki reklamowe. Dla indywidualnego klienta zadrukowany T-shirt to pomysł na oryginalny prezent, dla firm to najpopularniejszy, najprostszy i najtańszy sposób na rozpropagowanie logo lub nazwy przedsiębiorstwa. Taki nośnik reklamy jest łatwy w dystrybucji i w sposób niemal niezauważalny, ale skuteczny, informuje o istnieniu przedsiębiorstwa.

[b]Wśród 3,5 mln działających w Polsce przedsiębiorstw aż 95 proc. to firmy małe i średnie,[/b] z czego 99 proc. – mikroprzedsiębiorstwa. Wytwarzają prawie połowę produktu krajowego brutto i zatrudniają 45 proc. osób czynnych zawodowo. Dla takich firm spoty reklamowe w telewizji czy reklamy w gazecie są zbyt drogie. Także duże przedsiębiorstwa, które regularnie ogłaszają się w prasie, chętnie zamawiają tablice reklamowe i kasetony, logo na odzieży firmowej i gadżetach rozdawanych klientom: smyczach, kalendarzach, kubkach.

Na rynku trudno znaleźć pracownię, która wykona wszystkie elementy kampanii. Mała firma, z niewielką liczbą zleceń, nie może sobie pozwolić np. na zatrudnienie na stałe grafika, który zaprojektuje logo lub napis reklamowy. Miesięczna pensja specjalisty to przynajmniej 2 tys. zł netto. Dlatego część pracowni zleca tę usługę na zewnątrz.

Nieopłacalne może też być inwestowanie w niektóre maszyny, których koszt zakupu i serwisu zwraca się dopiero przy osiągnięciu pewnego poziomu produkcji. Takim przykładem jest maszyna do naciągania sit i do naświetlania klisz. Jest to wydatek 30 – 50 tys. zł. Drogie są również odczynniki chemiczne wykorzystywane przy pracy takich maszyn. W dodatku trzeba je często wymieniać.

[srodtytul]Maszyna nie miewa humorów[/srodtytul]

Nie tylko małe firmy wolą ściśle określić zakres swojej produkcji. Duże też skupiają się raczej na jednej, dwóch najbardziej dochodowych działalnościach i wykonują je na olbrzymią skalę.

Przykładem jest wiele łódzkich pracowni. Miasto to uchodzi za sitodrukowe eldorado. Choć w latach 90. wiele zakładów zostało zlikwidowanych, Łódź pozostała największym w kraju ośrodkiem produkcji tekstyliów. Działające tu duże firmy sitodrukowe zajmują się tym, co przynosi im największy dochód, czyli nanoszeniem nadruków na odzież.

– Mam najnowocześniejszy park maszynowy, w który trzy lata temu zainwestowałem 2 mln zł. Zatrudniam 15 osób, choć jeszcze cztery lata temu moja załoga liczyła 40 osób – mówi Andrzej Bednarczyk z firmy Rakla-Kolor. Maszyny w jego przedsiębiorstwie pracują na pół gwizdka. Wszystko przez import tekstyliów z Chin, Indii i Turcji. – I tak w tym roku, ze względu na osłabienie się złotego, produkcja bardziej się opłaca, bo nasze towary znajdują nabywców – zauważa Andrzej Bednarczyk.

W urządzenia inwestuje też Tomasz Lademann z Pracowni Sitodruku w Gdańsku. – Wolę kupić nowocześniejszą maszynę, niż zatrudnić więcej ludzi. Po pierwsze maszyna nie miewa humorów, po drugie zawsze jest na miejscu, gdy przychodzę do pracy – żartuje przedsiębiorca. We wrześniu ubiegłego roku spełnił swoje marzenie i kupił nową automatyczną karuzelę do sitodruku.

[srodtytul]Koszulka jak dusza[/srodtytul]

Sitodruk to podstawowa działalność każdej firmy z tej branży: drukowanie napisów i znaków na odzieży, czapeczkach, torbach, obrusach, zasłonach, długopisach, płytach, podstawkach pod komputer, na drewnie, metalu i szkle – po prostu na czym sobie klient zażyczy.

Dziś nikt chyba nie wyobraża sobie ulic bez barwnych szyldów reklamowych lub przechodniów bez różnokolorowych napisów na garderobie. Napis na podkoszulku stanowi nie tylko ozdobę, ale niejednokrotnie wyraża osobowość właściciela. Może też oddawać jego emocje, tak jak np. po śmierci Jana Pawła II, gdy wiele osób zakładało łatwe do kupienia w Internecie T-shirty z nadrukiem „Pokolenie JP II”.

Technika sitodruku podobno wywodzi się ze starożytnych Chin i Japonii. W Polsce pracownie zaczęły powstawać na masową skalę na początku lat 90. ubiegłego wieku. Produkowały opakowania, reklamy, plakaty, materiały biurowe i upominki.

Matrycę, za pomocą której nanosi się wzór na tkaninę, stanowi prostokątna rama, zwykle aluminiowa, z napiętą na niej siatką z nylonu, poliestru lub metalu. Do prowadzenia profesjonalnej działalności samo sito nie wystarczy. Niezbędnych jest kilka maszyn. Na początku można zainwestować w urządzenia ręczne, znacznie tańsze od automatycznych. Da się na nich rozkręcić interes.

– Kilka lat temu też zaczynałem od najprostszych maszyn. Teraz można je kupić za 3 – 5 tys. zł – mówi Piotr Majcherczyk. Niektórzy twierdzą nawet, że na karuzeli ręcznej nadruk wychodzi dokładniejszy. Prawdą jest jednak, że na dłuższą metę nie da się zarabiać przy użyciu takiego sprzętu. Podstawowy zestaw, by zacząć działalność, to komputer, drukarka, karuzela i tunel do suszenia.

Dobry komputer wyposażony w aktualne programy, Corel i Photoshop, to podstawowy sprzęt w wyposażeniu każdej pracowni. Komputerowej obróbce poddawane są wzory, które mają znaleźć się na materiałach reklamowych. Z komputera zamówiony znak jest drukowany i wycinany na ploterze. Potem w zależności od użytej techniki jest nanoszony na sito lub bezpośrednio na tkaninę.

Z kolei karuzela to maszyna niezbędna przy wykonywaniu wielokolorowych nadruków na tkaninach. Jest kłopotliwa ze względu na rozmiary. Najmniejsza zajmuje powierzchnię nawet 6 mkw. W dodatku z każdej strony musi być do niej dostęp. Między innymi z powodu karuzeli lokal do prowadzenia pracowni reklamy i sitodruku powinien być nie mniejszy niż 70 – 80 mkw.

[srodtytul]Bez logo ani rusz[/srodtytul]

Wyzwaniem dla każdej pracowni reklamy i sitodruku jest przekonanie klienta, że najtańsze rozwiązania nie zawsze są korzystne i że niektóre działania reklamujące firmę (nawet jeśli wydają się zbytkiem) trzeba podjąć już na początku działalności. Bo dzięki temu ostateczne koszty będą niższe.

Wielu przedsiębiorców zabiera się do stworzenia własnego logo dopiero po kilku latach prowadzenia działalności. – To dość krótkowzroczne, gdy firma, która zainwestowała w biznes, planuje go rozwijać i chce być widoczna na rynku, skąpi kilku tysięcy złotych na stworzenie swojego znaku, który będzie z nią utożsamiany – mówi Daniel Młynarczyk z firmy Evelet.pl z Jurgowa w Małopolsce.

Znak firmowy to podstawa. Można go wygrawerować na porcelanie, umieścić na firmowych strojach, notesach, długopisach, kalendarzach podarowanych gościom, na reklamie umieszczonej nad wejściem do firmy. Grunt, by zapadał w pamięć, stał się znakiem rozpoznawczym firmy i był z nią kojarzony.

[b]Profesjonalne logo można wykonać już za kilkaset złotych. Około 5 tys. zł wystarczy, by umieścić znak na firmowej odzieży lub szyldzie reklamowym.[/b] Opłaca się zrobić to jak najwcześniej, ponieważ po kilku latach działalności koszty wymiany wszystkich gadżetów bez logo na takie, które są nim opatrzone, będą znacznie wyższe. Konieczna będzie przecież wymiana także firmowej odzieży, a nawet wystroju wnętrz, tak by były kolorystycznie dopasowane do znaku firmowego.

Przeniesienie logo lub grafiki na koszulkę lub inny nośnik reklamowy jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Nie wszystko bowiem można skopiować. – Często klienci narysują coś na kartce i chcą, by był to znak graficzny ich firmy – mówi Lucyna Żelechowska-Koziarz z firmy Vena w Jaworznie.

Tymczasem sprawa jest znacznie poważniejsza. Każdy znak, który ma być nanoszony na nośniki reklamowe, musi być łatwy do rozebrania na elementy pierwsze, tzw. kreskę. Dopiero ją można poddać komputerowej obróbce. W ten sposób znak można przerabiać, przenosić na kalkę, drukować lub haftować.

[srodtytul]Różne techniki[/srodtytul]

Haft jest bardziej eleganckim sposobem ozdabiania odzieży niż sitodruk. Zamiast nanoszenia na płótno farby wzór jest wyszywany. Jest to jednak sposób droższy, w hurcie średnio nawet o ok. 200 proc. na jednej koszulce. Dlatego firmy, które skrupulatnie pilnują kosztów, rzadko decydują się na tę technikę. Za to świetnie sprawdza się ona np. przy nanoszeniu firmowych znaków na obrusy lub serwetki w restauracjach albo na hotelową pościel.

Jednogłowicowa hafciarka kilkukolorowa kosztuje ponad 30 tys. zł. Niektóre firmy, które haftują na dużą skalę, kupują maszyny większe, np. 12-głowicowe za przeszło 100 – 150 tys. zł. Wówczas mogą wykonywać kilkukolorowy wzór np. na 12 koszulkach jednocześnie.

Alternatywą dla haftu są folie wgrzewane w koszulkę, flock lub flex; pierwsza pokryta lekkim meszkiem, druga gładka. Cena jednostkowa zamówienia wykonanego w takiej technologii jest wyższa w porównaniu z sitodrukiem, ale można robić pojedyncze egzemplarze, np. dla indywidualnych klientów. Przy foliach flock lub flex nie trzeba wykonywać matrycy, a samo przygotowanie sita na jeden kolor kosztuje ok. 40 zł. Przy foliach zamówiony wzór w postaci pliku graficznego trafia z komputera do plotera, który wycina elementy. Ręcznie trzeba je oddzielić od pozostałości folii, a następnie nanieść na materiał. Przy użyciu prasy termotransferowej wzór jest wgrzewany w podkoszulek.

Oprócz sitodruku pracownie wykonują reklamy, np. banery umieszczane przy drogach albo nad wejściem do firmy. – Do drukowania wielkoformatowych form na papierze albo folii wykorzystujemy drukarki solwentowe – mówi Piotr Majcherczyk.

Tworzenie billboardów to opłacalna działalność. Na materiały do wydruku wydaje się kilka złotych (6 – 8 zł). Do tego trzeba doliczyć koszty atramentu i amortyzację maszyn. Koszt metra kwadratowego wykonanej reklamy jest różny, wynosi mniej więcej 40 zł.

Dwukrotnie droższe ze względu na robociznę będzie natomiast oklejenie samochodu. Ale trzeba przyznać, że zakup maszyny solwentowej to poważny wydatek dla każdej firmy. Trzeba na nią przeznaczyć co najmniej 100 tys. zł.

– Wzięłam w leasing maszynę drukującą banery w pełnym kolorze. Wciąż się psuje. Ponieważ nie jest już na gwarancji, za serwis zapłaciłam 50 tys. zł – mówi Lucyna Żelichowska-Koziarz.

Stosunkowo duże marże są przy wykonywaniu wzorów na ceramice. Kubek bez napisów kosztuje w hurcie ok. 2 zł, a po naniesieniu wzorów 6 zł. Ale koszty produkcji są wysokie, m.in. z powodu ceny energii elektrycznej. Drukowane metodą sitodruku kalki nakleja się na mokro na ceramikę, a po wysuszeniu wypala w temperaturze ok. 800 stopni C.

[srodtytul]Plusy i minusy[/srodtytul]

– Największą radość daje mi tworzenie czegoś wyjątkowego – mówi Bogusław Maniak, właściciel pracowni Bodman z Jasła na Podkarpaciu. Gdy spaceruje ulicami miasta, przygląda się przechodniom. Patrzy na napisy na ubraniach. – Od razu widzę, czy użyto dobrej farby, czy wzór jest prosto naniesiony – śmieje się przedsiębiorca.

Jego zdaniem podstawowa sprawa w tym biznesie to know-how. – Na rynku nie ma książek na temat tej działalności, nieliczne szkoły uczą technik sitodruku – twierdzi Bogusław Maniak.

Kłopot wciąż sprawia brak na rynku wykwalifikowanych pracowników. Także większość właścicieli firm to samouki, którzy umiejętności zdobywali na zasadzie prób i błędów. – Wiedza na temat tego, jakie farby są najlepsze, jak zachowują się poszczególne sita, jaką metodę wybrać, by osiągnąć oczekiwany efekt, przychodzi z czasem – mówi Bogusław Maniak.

Problemem są, jak w każdej branży, niesolidni klienci zalegający z zapłatą za usługę.

– Obiecałem sobie na początku działalności, że będę rezygnował z takich klientów i trzymam się tej zasady – deklaruje. Aby uniknąć kłopotów, domaga się wpłacenia zaliczki. – Jeśli ktoś ma z tym problem, trudno. Wolę stracić klienta, który i tak w końcu przestałby nim być, niż pracować za darmo. Ja muszę wszystkie opłaty regulować w terminie. Urzędnicy nie przyjmują do wiadomości, że nie dostałem pieniędzy na czas – dodaje Tomasz Lademann.

[b]Latem właściciel niewielkiej firmy reklamy i sitodruku może zarobić na czysto ok. 5 – 7 tys. zł miesięcznie. Najgorsze w tym biznesie są luty i marzec, kiedy zamówień jest najmniej. Wtedy atmosfera staje się ciężka.[/b]

– Myślę wówczas, by kupić tamponiarkę, czyli maszynę do nadruku na przedmiotach owalnych, np. długopisach, i rozszerzyć działalność. Wszyscy pukają się w głowę i uspokajają, że za miesiąc znów będzie dużo pracy i nie będę miał czasu na nic. I tak jest. Każdego roku – mówi Tomasz Lademann.

[ramka][b]Ile na start (w zł)[/b]

Koszt uruchomienia pracowni reklamy i sitodruku:

- najprostsze, najtańsze maszyny ręczne do sitodruku:

– karuzela i tunel – 20 tys.

- podstawowy zestaw:– ploter tnący – od 2,5 do 6 tys.

– komputer i drukarka – 5 tys.

- oprogramowanie: Corel Draw:– nowe – 2,5 tys.

– aktualizacja programu – 1,2 tys.

- prasa termotransferowa – od ok. 2 do 5 tys.

- ploter laserowy – ok. 30 tys.

- hafciarka:

– jednogłowicowa – od 30 do 50 tys.

– wielogłowicowa – od 100 tys.

- 10 matryc (sit) – ok. 1 tys.

- naświetlarka – ok. 4 tys.

- pensje pracowników:

– wykwalifikowany grafik w małym mieście – ok. 2,3 tys. netto

– początkujący grafik – 1,4 tys. netto

– zajmujący się drukiem – 1 – 1,2 tys. netto

- rachunki za prąd – ok. 1 tys. miesięcznie

- wynajęcie lokalu na pracownię – ok. 3 tys. mies.[/ramka]

[ramka][b]Kilka porad[/b]

- Najodpowiedniejszą lokalizacją dla pracowni sitodruku, która nastawia się na współpracę z klientem indywidualnym, jest centrum miasta, ciągi komunikacyjne, centra handlowe lub osiedla. Trzeba wybierać miejsca, gdzie przebywa dużo ludzi.

- Jeśli pracownia zamierza współpracować głównie z firmami, lokalizacja w centrum nie ma znaczenia. Za to w okolicach siedziby firmy powinno się znajdować sporo przedsiębiorstw. Ważne są też dobry dojazd i parking.

- Lokal musi być odpowiednio duży (co najmniej 70 mkw.) i koniecznie z dobrą wentylacją. Musi być dostęp do Internetu.

- Warto zarezerwować w pracowni miejsce do obsługi klientów i zatrudnić osobę, która będzie za to odpowiedzialna. Powinna znać techniki, rodzaje materiałów, umieć zaprezentować klientowi zakres usług firmy. Pod ręką powinna mieć próbki materiałów, wykonanych rzeczy, aby klient mógł od razu zapoznać się z ofertą.

- Najwięcej kosztować będą maszyny. Podstawowe wyposażenie pracowni to komputer, drukarka termosublimacyjna, ploter tnący i karuzela. W sumie trzeba na to przeznaczyć co najmniej 30 – 40 tys. zł. Należy też kupić matryce i lampę naświetlającą za w sumie ok. 10 tys. zł. Potrzebne będą też zapasy folii i papieru (ok. 3 – 4 tys. zł), koszulki, czapeczki i torby (ok. 5 tys. zł) oraz farby (ok. 5 tys. zł).

- Pracownia powinna być obecna w Internecie i prowadzić sprzedaż przez sieć.[/ramka]

[ramka][b]Daniel Młynarczyk, firma Evelet.pl w Jurgowie:[/b][/ramka]

Tym, którzy chcą założyć taką pracownię, radzę, aby wcześniej popracowali przynajmniej przez kilka miesięcy w już istniejącym zakładzie, gdzie zdobędą doświadczenie. Można też zatrudnić doświadczonego pracownika.

Ja zaczynałem zaraz po studiach. Zupełnie nie znałem tego biznesu. Uczyłem się na własnych, niestety, kosztownych, błędach. Do świadczonych usług niejednokrotnie dopłacałem, bo robiąc wycenę, nie uwzględniłem np. tego, że część obrabianego towaru ulegnie zniszczeniu lub czas realizacji będzie znacznie dłuższy, niż zakładałem.

Biznes ten daje sporo satysfakcji i pozwala mi się twórczo realizować. Nie ma większej przyjemności, niż zobaczyć efekty swojej pracy na billboardzie albo przygotowany przez siebie nadruk na koszulkach noszonych np. przez sportowców kadry.Pomagam klientom realizować ich pomysły reklamowe. Doradzam, które elementy promocji najlepiej wybrać, w jaki sposób zaplanować znak graficzny, by był oryginalny i zapadał w pamięć. Wielu właścicieli małych i średnich firm wciąż nie docenia siły reklamy, zbyt późno zaczyna korzystać z naszych usług lub robi to w zbyt wąskim zakresie.

Na pewno nie jest to interes, na którym można szybko zarobić, bo sporo kosztują maszyny. Wielkim plusem tej działalności jest natomiast to, że zajmuje się nią niezbyt wiele osób, więc po wyrobieniu sobie dobrej opinii nie można narzekać na brak klientów.Na rozkręcenie firmy potrzeba mniej więcej trzech lat. Teraz wielu klientów trafia do mnie z polecenia. Początkowo realizowałem własne pomysły i sprzedawałem koszulki z wymyślonym przez siebie nadrukiem. Najczęściej musiałem oddawać towar w komis, a nie zawsze znajdował się nabywca, bo nie każdy pomysł się podobał. Teraz wolę produkować na konkretne zamówienie. Mam pewność, że towar zostanie odebrany.

[ramka][b]Lucyna Żelichowska-Koziarz, firma Vena w Jaworznie:[/b][/ramka]

To nie jest łatwy biznes. Wielu klientów nie jest zupełnie zainteresowanych tym, jaka technika jest najlepsza do osiągnięcia zamierzonego efektu, tylko interesuje ich cena. Dlatego trzeba skrupulatnie tłumaczyć, co jesteśmy w stanie zrobić i jakie będą tego rezultaty. Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że ktoś upierał się przy innym, odradzanym przeze mnie rozwiązaniu, a potem przychodził z reklamacją, bo nie był zadowolony z usługi.

Nauczona doświadczeniem proszę teraz klientów o podpisanie deklaracji, że akceptują projekt reklamy, materiał, z którego zostanie wykonana i pozostałe parametry. Często jest bowiem tak, że godzą się na pewne rozwiązania, a potem twierdzą, że im się nie podobają.

Ostatnio pewna pani zgłosiła się z reklamacją dotyczącą szyldu po trzy i pół roku od jego wykonania. Twierdziła, że od razu jej się nie podobał, ale nic nie mówiła.

Innym problemem są klienci, którzy najpierw nalegają, by rzucić wszystko i zająć się właśnie ich zamówieniem, a potem przez całe miesiące nie odbierają towaru.

Wiele firm zalega też z płatnościami. Z reguły nie przyjmuję przedpłat. Okazało się, że zaległe należności, jakie mam w różnych firmach, sięgają 80 tys. zł. Część udało mi się odzyskać, ale niektóre zakłady upadły. Dlatego teraz, jeśli ktoś nie chce mi zapłacić pieniędzy za wykonaną i zamontowaną reklamę, po prostu uprzedzam, że ją zdemontuję. Zazwyczaj groźba skutkuje.