Tematem dyskusji o przepisach przeszkadzających firmom w rozwoju zwykle jest VAT. Tymczasem nie brak także innych regulacji podatkowych utrudniających życie przedsiębiorcom. Co najbardziej ich niepokoi?
Piotr Żarski:
W pierwszej kolejności wymieńmy coraz powszechniejszą praktykę przedłużania trzymiesięcznego terminu na wydawanie interpretacji. Do końca czerwca ubiegłego roku podatnik, który zwrócił się z wnioskiem o interpretację, miał zagwarantowane, że w ciągu trzech lub – w uzasadnionych przypadkach – czterech miesięcy otrzyma od organu podatkowego odpowiedź. W razie spóźnienia stanowisko podatnika stawało się wiążące. Podczas zmiany zasad wydawania interpretacji wprowadzono pozornie niewinny wyjątek od tej reguły. Do tego okresu nie wlicza się opóźnień powstałych z winy strony albo z przyczyn niezależnych od organu. Zwłaszcza to drugie trudno pogodzić z ogólną zasadą, że interpretację wydaje się bez zbędnej zwłoki, nie później niż w ciągu trzech miesięcy od wpłynięcia wniosku. Niepokoi więc, że coraz częściej po trzech miesiącach oczekiwania firma nie otrzymuje odpowiedzi, tylko decyzję o przedłużeniu terminu.
Czy niewydanie w terminie interpretacji powoduje, że wiążące jest stanowisko podatnika?
Nie ma wątpliwości, że stanowisko to staje się tzw. milczącą interpretacją, jeśli w ciągu trzech miesięcy podatnik, który zwrócił się z pytaniem, nie otrzyma żadnego pisma w swojej sprawie.
A gdy dostanie zawiadomienie przedłużające ten termin?
Wtedy także jego stanowisko powinno być uznane za prawidłowe, a późniejsze wydanie interpretacji należy potraktować już jak jej zmianę. Przepisy stanowią wyraźnie: interpretację wydaje się bez zbędnej zwłoki, jednak nie później niż w ciągu trzech miesięcy od wpłynięcia wniosku. Skorzystanie przez organ podatkowy z prawa do przedłużenia tego terminu nie może więc wpływać na uprawnienia podatnika. Inne rozumienie tego przepisu powodowałoby, że instytucja interpretacji podatkowych straciłaby sens. Oznaczałoby to bowiem, że można by wielokrotnie przedłużać termin, a podatnik mógłby tylko czekać. To sprzeczne z ideą wiążących interpretacji. Przesłanką ich wprowadzenia było przecież to, aby podatnik przed ważną transakcją mógł uzyskać pewność, że prawidłowo ją rozliczy. Dlatego ustanowiono trzymiesięczny, nieprzekraczalny termin. Firma nie może przecież odwlekać transakcji tylko dlatego, że urzędnicy udzielający odpowiedzi nie wywiązują się ze swoich obowiązków w terminie. W swojej decyzji rozpatrują oni przecież daną sytuację tylko na podstawie wniosku. Dlatego przedłużanie tych terminów jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe. A skoro już tak się dzieje, to negatywnych konsekwencji nie można przerzucać na podatnika. Tłumaczenie organów podatkowych można bowiem porównać do zachowania podatnika, który nie składa w terminie deklaracji, tylko przesyła do urzędu informację, że nie zdążył jej wypełnić z przyczyn niezależnych, tzn. miał dużo pracy.
Czy organy podatkowe także uznają, że przedłużenie terminu jest jednoznaczne z uznaniem stanowiska podatnika za prawidłowe?
Tak naprawdę tego nie wiadomo. Nie słyszałem bowiem jeszcze o sporach na tym tle. Jest jednak pewne, że prędzej czy później się pojawią. Jestem także przekonany, że gdy sprawa trafi do sądu, podatnik powinien wygrać. Chodzi tu bowiem o jego podstawowe prawa.
Zostawmy ordynację i pomówmy o przepisach o podatku dochodowym. Ostatnie lata to olbrzymi wzrost popularności spółek komandytowych i komandytowo-akcyjnych. Dlaczego?
Podatnicy dostrzegli, że dzięki takiej formie prowadzenia działalności gospodarczej mogą uniknąć dwukrotnej zapłaty podatku. Przyjmijmy, że dwie osoby zakładają spółkę z o.o. W pięć lat zarabia ona milion złotych. Od tej kwoty trzeba odprowadzić 190 tys. zł podatku dochodowego od osób prawnych. Gdyby jednak wspólnicy chcieli sobie wypłacić te pieniądze, to od pozostałej kwoty, czyli 810 tys. zł, musieliby ponownie zapłacić 19 proc. PIT. Wielu więc decyduje się na przekształcenie w spółkę komandytową lub komandytowo-akcyjną. Nawet organy podatkowe przyznają, że po takim przekształceniu podatku od dywidend nie trzeba już płacić. Oczywiście jest jeszcze prościej, jeśli wspólnicy od razu zdecydują się na takie formy prawne firmy. A są popularne, bo przy odpowiedniej strukturze wspólników pozwalają ograniczyć ryzyko odpowiedzialności cywilnej do konkretnej kwoty, czyli dokładnie tak jak w przypadku osób prawnych. Jednocześnie można korzystać z dobrodziejstwa opodatkowania na zasadach przewidzianych dla spółek osobowych.
Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że przedsiębiorcy starają się nie płacić wyższych podatków niż to konieczne?
Zgadza się. Jednak to, że w zależności od wyboru formy prawnej przedsiębiorca zapłaci 19 proc. podatku albo niemal dwukrotnie więcej, nie jest dobre dla rozwoju polskich firm. Dlatego trzeba sprawić, by wszystkie podmioty gospodarcze były opodatkowane na tych samych zasadach. W przeciwnym razie wciąż będziemy mieli do czynienia z przekształceniami, których jedyną przyczyną jest chęć ucieczki spod działania ustawy o CIT. Tymczasem wybór formy prawnej powinien być podyktowany zupełnie innymi, biznesowymi kryteriami.
A czy przekształcenia, których jedynym celem jest ograniczenie zobowiązań podatkowych, nie mogą być potraktowane jako obejście prawa?
Raczej nie, ale nikt nie jest w stanie tego zagwarantować. To dlatego, że obecne regulacje o obejściu przepisów są martwe. Organy podatkowe stosunkowo rzadko próbują je stosować.
Jakie inne przepisy wymagają poprawienia?
Przytaczanym od lat przykładem są regulacje dotyczące podatkowych grup kapitałowych. Już kilkakrotnie łagodzono warunki tej formy rozliczania podatku dochodowego od osób prawnych. Nadal jednak są one tak restrykcyjne, że w Polsce funkcjonuje tylko kilka takich podmiotów. Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, aby bardzo uprościć wszelkie związane z tym formalności. W dłuższym okresie budżet państwa by na tym nie stracił, bo suma podatku dochodowego zapłaconego przez spółki funkcjonujące w ramach grupy byłaby taka sama jak podatku rozliczanego oddzielnie. Poza tym autorzy przepisów muszą zdawać sobie sprawę, że formułowane przez nich nieżyciowe zakazy zwykle można jakoś obejść. Tak jest także w grupach kapitałowych – wystarczy, że spółka matka jest udziałowcem spółek osobowych. Po raz kolejny jednak przepisy podatkowe determinują formę prawną przedsięwzięcia. A powinny być neutralne.
A co przeszkadza typowej, niedużej spółce z o.o. lub akcyjnej?
Problemem niemal każdego podatnika są nieściągalne należności. W takiej sytuacji firma traci wielokrotnie. Musi przecież zainwestować, aby sprzedać towary lub wykonać usługę. Później odprowadza VAT i podatek dochodowy od kwoty, której nie otrzymuje. Dlaczego więc ustawodawca każe jej w bardzo sformalizowany sposób udowadniać, że należność jest nieściągalna? Przecież wystarczyłoby ustalenie, że po 90 lub 180 dniach od upływu terminu zapłaty przedsiębiorca ma prawo zmniejszyć VAT należny i dochód o kwoty wynikające z wirtualnego przychodu.
Prawdopodobnie ustawodawca obawia się o wpływy budżetowe.
Akurat w tym wypadku zupełnie bezpodstawnie. Przecież faktura, która nie została zapłacona, daje nieuczciwemu kontrahentowi prawo do odliczenia VAT oraz możliwość uwzględnienia jej jako kosztu uzyskania przychodu. Po upływie określonego w przepisach terminu trzeba to prawo odebrać. Dzięki temu rozwiązania te będą neutralne dla budżetu. Miałoby to także dodatkowy pozytywny skutek w postaci dyscyplinowania dłużników.
A czy dużo problemów sprawia fakt, że w każdym kraju podatek dochodowy obliczany jest w inny sposób?
Dla dużych koncernów to poważny kłopot. Przede wszystkim dlatego, posługują się jednolitym systemem informatycznym. O ile w rozliczeniach VAT nie ma większych problemów z dostosowaniem ich do specyficznych rozwiązań poszczególnych krajów UE, o tyle z podatkiem dochodowym nie jest już tak łatwo. W każdym państwie inaczej ustala się podstawę opodatkowania, inny jest bowiem katalog wydatków nieuznawanych za koszty uzyskania przychodów, różnią się też zwolnienia przedmiotowe. W tej sytuacji zróżnicowanie stawek to już najmniejszy problem.
Czy potrzebne jest więc ujednolicenie rozwiązań w podatku dochodowym od firm?
Tak. Trzeba jednak mieć świadomość, że będzie to długi proces. Na razie udało się ujednolicić opodatkowanie dywidend. Od dawna toczą się także dyskusje o ustanowieniu w Unii Europejskiej jednolitych zasad ustalania podstawy opodatkowania. Nie należy się jednak łudzić, że dojdzie do tego w rok lub dwa, gdyż jest to przedsięwzięcie dużo trudniejsze niż przyjęcie dyrektywy w sprawie VAT. Podatek od wartości dodanej był bowiem wprowadzany w krajach europejskich w tym samym czasie. Podatki dochodowe funkcjonują natomiast od lat i znacznie się od siebie różnią. Zanim więc władze krajowe wszystkich krajów UE zgodzą się na kompromis w tej sprawie, musi minąć dużo czasu. Warto jednak, chociażby dlatego, że obecnie przedsiębiorcy nie mogą porównać obciążeń podatkowych. Co z tego, że w jednym kraju stawka wynosi 15 proc., a w innym 19 proc., skoro stosuje się ją do zupełnie różnych podstaw? Z jednolitymi zasadami podatku dochodowego europejska gospodarka stałaby się niewątpliwie bardziej konkurencyjna.