I to wcale nie dlatego, że byłym pracownikom nie wolno w charakterze wspólników stanąć za ladami sklepów. O wiele poważniejsze jest niebezpieczeństwo zakwestionowania ważności umowy takiej spółki. Przypomnijmy, dziś wchodzi w życie nowelizacja kodeksu pracy, zakazująca wykonywania pracy w święta w placówkach handlowych (DzU z 2007 r. nr 176, poz. 1239). Nic dziwnego, że sprzedawcy na gwałt szukają sposobów zgodnego z prawem uchylenia się od stosowania nowych przepisów. Jednym z pomysłów jest zawiązanie z pracownikami spółki komandytowej.
Wspólnicy w takiej spółce dzielą się na dwie grupy: komplementariuszy i komandytariuszy. Komplementariusze odpowiadają za zobowiązania swojej spółki bez ograniczenia, mogą ją jednak reprezentować i prowadzić jej sprawy. Odpowiedzialność komandytariuszy jest z kolei ograniczona, za cenę jednak wyłączenia od zarządzania spółką. Znowelizowane przepisy dały podstawę do rozważań, czy sposobem na zniwelowanie skutków zakazu pracy w święta nie będzie spółka komandytowa, w której dotychczasowy pracodawca byłby komplementariuszem, pracownicy zaś – komandytariuszami. Pisaliśmy o tym m.in. w DOBREJ FIRMIE z 17 października br. („Za ladami staną w święta komandytariusze”).
Takie rozwiązanie miałoby pozwolić pracodawcom zachować władzę nad ich przedsiębiorstwami, a pracownikom – robić to co do tej pory bez ryzyka naruszenia przepisów. Dziś zastanawiamy się, czy tak jest rzeczywiście.
Uruchomienie działalności z byłymi pracownikami wymaga pewnej wprawy. Dotyczy to zwłaszcza zredagowania umowy spółki
Z prawnego punktu widzenia nie ma przeszkód, aby komplementariusz był jeden, a komandytariuszy kilkudziesięciu, kilkuset czy nawet kilka tysięcy. Komplementariuszem zostaje w tej sytuacji były pracodawca, komandytariuszami – pracownicy. Przy większej liczbie wspólników mogą co najwyżej pojawić się problemy techniczne. Umowę spółki komandytowej trzeba bowiem sporządzić w formie aktu notarialnego. Wszyscy wspólnicy muszą stawić się przed notariuszem i wziąć udział w podpisywaniu umowy. Pojawia się więc konieczność zapewnienia odpowiedniej infrastruktury takiemu przedsięwzięciu. Choć do pomyślenia jest sytuacja, w której pracownicy upoważnią wcześniej jedną osobę do podpisania umowy w ich imieniu.
W każdej firmie zarówno przyjmowanie nowych pracowników, jak i rozstania z nimi to codzienność. Spokojnie możemy przyjąć, że w naszej spółce będzie tak samo. Tyle że przyjmować i rozstawać się będziemy nie z pracownikami, lecz ze wspólnikami. A im więcej wspólników, tym oczywiście zjawisko to będzie częstsze. I tym większe będzie jego znaczenie dla praktycznej działalności przedsiębiorstwa.
Czy przepisy o spółkach handlowych można uznać za przystosowane do potrzeb, jakie stworzyła wchodząca dziś w życie nowelizacja kodeksu pracy? Czy częste zmiany wspólników są dopuszczalne?
Przede wszystkim przystąpienie wspólnika może odbyć się na dwa sposoby: przejęcia praw i obowiązków jednego z dotychczasowych wspólników przez inną osobę (tzw. zmiana wspólnika) albo zwiększenie liczby wspólników. Przepisy wprost przewidują – po odpowiednim zredagowaniu umowy spółki – dopuszczalność zmiany wspólnika. Co do przystąpienia nowego wspólnika sytuacja nie jest już tak klarowna, jednak w praktyce na ogół się je dopuszcza.
Jeśli jednak w umowie spółki zabraknie postanowienia pozwalającego na zmianę wspólnika, będzie ona niedopuszczalna.
Trzeba też pamiętać o tym, że wypowiedzenie umowy spółki przez jednego choćby z tworzących ją wspólników skutkuje – co do zasady – jej rozwiązaniem. Zasadę tę można jednak wyłączyć.
Warto więc zadbać o włączenie do umowy spółki klauzuli pozwalającej kontynuować działalność pozostałym wspólnikom.
Natomiast śmierć komandytariusza nie jest przyczyną rozwiązania spółki (art. 124 kodeksu spółek handlowych). Nie zapominajmy jednak, że spadek to ogół cywilnych praw i obowiązków zmarłego. Czy pracownik, który wchodzi w spółkę, ryzykuje, że jego najbliżsi będą musieli kiedyś pracować w spółce tak jak on? Albo poniosą jakieś inne niekoniecznie przez nich pożądane konsekwencje? Pamiętajmy bowiem, że nie stosuje się tu przepisów kodeksu pracy, które rozstrzygają wyraźnie, że stosunek pracy wygasa. Tymczasem w sytuacji, o której piszemy, nie chodzi już o pracowników, lecz o wspólników.
Niestety, w literaturze przedmiotu nie ma zgodności co do sytuacji prawnej spadkobierców. Zawsze jednak można powołać się na przepis, który wprost wyłącza prawo prowadzenia spraw spółki przez następcę prawnego komandytariusza (art. 122 k.s.h.). Wiadomo jednak, że spadkobiercy komandytariusza powinni wskazać spółce jedną osobę do wykonywania ich praw (art. 124 k.s.h.). Czynności dokonane przez pozostałych wspólników przed takim wskazaniem wiążą spadkobierców komandytariusza.
Pamiętajmy, że komandytariusz nie ma ani prawa, ani obowiązku prowadzenia spraw spółki (art. 121 k.s.h.). To ostatnie pojęcie nie jest w nauce prawa rozumiane jednolicie, ale nie budzi wątpliwości, że jeśli spółka zajmuje się handlem, to kontakty z klientami w placówce handlowej takiej spółki będą prowadzeniem jej spraw. Czy to przekreśla przydatność konstrukcji spółki komandytowej dla handlu? Otóż nie. Zgodnie z prawem zakaz prowadzenia spraw spółki obowiązuje dopóty jedynie, dopóki umowa spółki go nie wyłączy.
Warto zatem już przy podpisywaniu umowy wprowadzić do niej wyraźne postanowienie, że komandytariuszom wolno prowadzić sprawy spółki.
Komplementariusze prowadzą sprawy spółki i reprezentują ją. Kodeks wyraźnie jednak zastrzega, że w sprawach przekraczających zakres zwykłych czynności spółki wymagana jest zgoda komandytariusza, chyba że umowa spółki stanowi inaczej (art. 121 § 2 k.s.h.).
Jeśli zatem komplementariusz chce panować w spółce niepodzielnie, powinien zawczasu zadbać o wprowadzenie do umowy postanowienia wyłączającego obowiązek ubiegania się o zgodę komandytariuszy na wszystkie poważniejsze czynności.
W handlu detalicznym umowa sprzedaży na ogół zostaje zawarta przy kasie. Jak ma do tego dojść, skoro komplementariusz nie zawsze może przy kasie siedzieć, a komandytariuszowi – co do zasady – nie wolno reprezentować spółki? Na szczęście jest wyjście z tej patowej sytuacji. Otóż przepisy przewidują wprost, że komandytariuszowi wolno reprezentować spółkę, jeśli działa on w charakterze pełnomocnika (art. 118 § 1 k.s.h.). Ale uwaga: jeśli komandytariusz dokona w imieniu spółki czynności prawnej, nie ujawniając swojego pełnomocnictwa, będzie odpowiadał za skutki tej czynności wobec osób trzecich bez ograniczenia. Dotyczy to także reprezentowania spółki przez komandytariusza, który nie ma umocowania albo przekroczy jego zakres.
Spółka może przynosić zarówno zysk, jak i stratę, a więc i wspólnicy w takiej spółce raz zyskują, raz tracą. Tymczasem stosunek pracy ma tę cechę, że regularnie ma przynosić pracownikowi konkretne pieniądze. Przepisy o spółkach są tu kompletnie nieprzystosowane do specyfiki prawa pracy, bo wypłatę zysku przewidują raz, góra dwa razy w roku. Spółka musi więc obmyślić jakiś sposób uporania się z tym przepisem.
Jednym z nich może być przyznanie komandytariuszom wynagrodzenia za prowadzenie spraw spółki.
Kłopotliwe może okazać się ustalenie wysokości zysku. Nie ma problemu tam, gdzie do spółki komandytowej wejdzie osoba prawna (np. spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która do tej pory zatrudniała pracowników), sytuacja będzie stosunkowo prosta. Do takiej spółki stosuje się przepisy ustawy o rachunkowości – i to według jej przepisów ustala się i dzieli zysk. Nieco większe trudności może sprawiać ustalenie zysku tam, gdzie w grę wchodzą spółki komandytowe osób fizycznych, zwłaszcza te o niewielkich obrotach. One bowiem nie podlegają ustawie o rachunkowości.
Warto też pamiętać, że zasadą jest, iż wszyscy wspólnicy mają prawo do równego uczestnictwa w zysku. Jeśli komplementariusz chce to zmienić, zawczasu powinien zadbać o odpowiedni przepis w umowie spółki (art. 51 w zw. z art. 102 k.s.h.).
Wspólnik ma też prawo żądać corocznie wypłacenia odsetek w wysokości 5 proc. od swojego udziału kapitałowego, nawet gdy spółka poniosła stratę. Łatwo sobie wyobrazić, że w spółkach tworzonych przez wielu wspólników wypłaty te mogą urosnąć do całkiem pokaźnej kwoty. Ale uwaga: w umowie spółki można to uprawnienie zmodyfikować.
Warto więc rozważyć wprowadzenie do umowy spółki klauzuli obniżającej odsetek należnej rokrocznie wspólnikom kwoty albo w ogóle je wyłączyć.
Można wyłączyć wspólnika od udziału w stratach spółki, ale w żadnym wypadku nie wolno pozbawić go prawa do uczestniczenia w zyskach. Pamiętajmy, że to, jak ustalimy udział w zyskach, będzie rzutowało na wysokość płaconych przez wspólników podatków. Jeśli więc przyznamy któremuś ze wspólników niewielki udział w zyskach, a duży w stratach, i tak będzie on mógł odliczać tylko niewielką część straty (pisaliśmy o tym w DF z 27 września br., „Nie każdy sposób na zmniejszenie podatku w spółce komandytowej jest skuteczny”).
Zawiązanie spółki z byłymi pracownikami ma jednak pewne wady. Przede wszystkim trzeba zastanowić się, czy takie posunięcie jest w ogóle dopuszczalne. Nie przypadkiem przecież o spółkach komandytowych z pracownikami zaczyna się mówić w tym samym czasie, w jakim wchodzi w życie nowelizacja kodeksu pracy. A pamiętajmy, że w myśl obowiązujących regulacji czynność prawna dokonana w celu obejścia prawa jest nieważna. Umowa spółki jest czynnością prawną. Niewykluczone zatem, że jakiś sąd uzna kiedyś, iż – z uwagi na to, że celem jej jest obejście przepisów o zakazie handlu w święta – jest ona nieważna.
Były pracodawca musi też mieć na uwadze to, że – będąc wspólnikami – byli pracownicy nie podlegają już jego władzy jako przełożonego. Wszyscy wspólnicy są w tej mierze równi. Nie oznacza to, że wspólnik nie ma obowiązku wykonywać tych samych obowiązków, co wcześniej. Ich podstawą nie jest jednak umowa o pracę, lecz umowa spółki.
Drogę prowadzącą do własnej spółki komandytowej można podzielić na kilka podstawowych etapów
Pomijając negocjacje, analizy ekonomiczne, pierwszym posunięciem na drodze do powołania spółki komandytowej jest spisanie umowy. Wspólnicy muszą w niej oznaczyć przynajmniej:
- firmę, czyli nazwę handlową, pod którą spółka będzie prowadzić działalność > patrz ramka;
- siedzibę (na ogół przyjmuje się, że jest nią konkretna miejscowość),
- przedmiot działalności;
Chodzi oczywiście o to, czym spółka będzie się zajmować. Przedmiotu tego nie trzeba określać według Polskiej Klasyfikacji Działalności, ale wielu wspólników to czyni. Bierze się to stąd, że zastosowanie PKD wymagane jest potem w procedurze wpisywania spółki do rejestru przedsiębiorców.
- wkłady wnoszone do spółki oraz ich wartość;
Wkładem do spółki może być w zasadzie wszystko, co ma jakąś wymierną wartość, w tym także osobista praca wspólników.
- sumy komandytowe poszczególnych komandytariuszy;
Suma ta jest liczbowo oznaczoną kwotą, do której za zobowiązania spółki odpowiada dany komandytariusz. Jeśli wniesie on swój wkład, staje się wolny od odpowiedzialności.
- czas trwania spółki (jeśli zostaje ona zawiązana na czas oznaczony);
Nie ma przeszkód, aby spółkę zawiązać na jakiś ustalony z góry okres. Może to być konkretna data czy określona zawczasu liczba lat. Niewykluczone jest też uzależnienie czasu istnienia spółki od jakiegoś wydarzenia – np. śmierci jednego ze wspólników, zakończenia projektu budowlanego, dla którego w ogóle powołano spółkę do życia itp. Odradzamy tu jednak pośrednie określenie, choćby odnoszenie się do nowelizacji kodeksu pracy – np. przez zastrzeżenie że spółka trwa dopóty, dopóki w święta obowiązuje zakaz pracy w placówkach handlowych. W ewentualnym procesie sądowym mogłoby to bowiem posłużyć jako argument za pozornym charakterem umowy (o czym dalej).
Aby spółka w ogóle powstała, sąd musi ją wpisać do rejestru przedsiębiorców Krajowego Rejestru Sądowego. Kodeks nie rozstrzyga wprost, kto ma ją tam zgłosić. Odpowiednio stosując przepisy o spółce jawnej, można wyciągnąć wniosek, że ma do tego prawo każdy ze wspólników. Najlepiej jednak, aby uczynił to komplementariusz.
Zgłoszenie wymaga wypełnienia urzędowego formularza KRS-W1 wraz z odpowiednimi załącznikami (do pobrania w sądzie rejestrowym albo do wydrukowania z Internetu, np. pod adresem www.ms.gov.pl).
Zgłoszenie spółki komandytowej do sądu rejestrowego powinno zawierać:
- firmę, siedzibę i adres spółki,
- przedmiot działalności spółki,
- nazwiska i imiona albo firmy (nazwy) komplementariuszy oraz odrębnie nazwiska i imiona albo firmy (nazwy) komandytariuszy, a także okoliczności dotyczące ograniczenia zdolności wspólnika do czynności prawnych, jeżeli takie istnieją,
- nazwiska i imiona osób uprawnionych do reprezentowania spółki i sposób reprezentacji (a gdy komplementariusze powierzyli tylko niektórym spośród siebie prowadzenie spraw spółki – zaznaczenie tej okoliczności),- sumę komandytową.
Również wszystkie zmiany tych danych trzeba będzie zgłaszać sądowi rejestrowemu.
Do zgłoszenia wspólnicy muszą dołączyć umowę spółki oraz wzory podpisów osób uprawnionych do reprezentowania spółki. Podpisy te należy złożyć bądź to przed sędzią, bądź przed notariuszem. Co dość istotne, sądy rejestrowe nie gromadzą informacji o pełnomocnikach.
Tak samo jak w każdej innej spółce, tak i tu reprezentanci spółki komandytowej muszą dokonać odpowiednich formalności w urzędzie skarbowym i urzędzie statystycznym.
Część dokumentów w tej sprawie można złożyć jednocześnie z wnioskiem o wpis do KRS. Chodzi tu o dokumenty potrzebne do nadania spółce numeru informacji podatkowej (NIP) oraz REGON. Sąd będzie tu działał w charakterze pośrednika, przekazując właściwe dokumenty odpowiednio urzędowi skarbowemu i urzędowi statystycznemu.
Umowa spółki komandytowej wymaga dla swej ważności formy aktu notarialnego. To oznacza, że jednym z pierwszych kosztów nowej firmy będą wydatki na taksę notarialną. Jej wysokość zależy od wartości wkładów. Im wkłady do spółki będą więcej warte, tym taksa wyższa.
To samo dotyczy zresztą podatku od czynności cywilnoprawnych, który trzeba zapłacić od każdej umowy spółki komandytowej. Stawka podatku wynosi obecnie 0,5 proc. Potem trzeba będzie płacić za zmianę umowy spółki za każdym razem, gdy grono wspólników będzie się powiększać.
Co więcej, zarówno powstanie spółki, jak i każdą zmianę w składzie wspólników należy ujawnić w rejestrze przedsiębiorców. Wpis spółki kosztuje 750 zł, wpis zmiany w umowie spółki 400 zł. Zawsze trzeba też opublikować odpowiednie ogłoszenie w Monitorze Sądowym i Gospodarczym. Pierwsze kosztuje 500 zł, każde kolejne 250 zł. Jeśli zmiany te będą zdarzać się częściej, koszty mogą okazać się znaczne.
- Firma spółki nie może wprowadzać w błąd. Jest to zasada obowiązująca wszystkich przedsiębiorców.
- Jeśli spółkę komandytową tworzą same tylko osoby fizyczne, firma powinna zawierać – dokładnie tak jak w spółce jawnej – nazwisko jednego przynajmniej wspólnika. Musi to być jednak nazwisko komplementariusza, a nie komandytariusza. Sytuacja komplikuje się wówczas, gdy komplementariuszem jest osoba prawna albo osoby prawne. W takiej sytuacji firmę tej osoby (osób) koniecznie trzeba ujawnić w firmie spółki. Cały czas nie wyklucza to jednak pojawienia się w firmie nazwisk komplementariuszy. Co natomiast począć, gdy wspólnikiem w spółce komandytowej jest podmiot niebędący ani osobą fizyczną, ani prawną, mający jednak zdolność prawną – tak jak np. spółka osobowa? Do takich podmiotów kodeks cywilny przewiduje odpowiednie stosowanie przepisów o osobach prawnych. Wydaje się jednak, że przy spółce komandytowej brakuje podstawy prawnej do takiego postępowania. Dlatego firmy spółki osobowej będącej komplementariuszem nie trzeba ujawniać w firmie spółki komandytowej (choć oczywiście można to uczynić).
- Dobierając firmę spółce komandytowej, należy pamiętać również o tym, żeby nie pojawiło się w niej nazwisko komandytariusza. Jeśli tak się stanie, taki komandytariusz będzie odpowiadał za zobowiązania spółki bez ograniczenia kwotą sumy komandytowej (art. 104 § 4 k.s.h.). Zasada ta obowiązuje zresztą także dla podmiotów innych niż osoba fizyczna – z założenia przecież niemających nazwisk. Jeśli firma takiego podmiotu pojawi się w firmie spółki komandytowej, będzie on odpowiadał za zobowiązania spółki całym swoim majątkiem.