Sklepy dla hobbystów rzadko można znaleźć na głównych ulicach albo w centrach handlowych. Często znajdują się na uboczu, w suterenie, w lokalu z wejściem od podwórza albo na niewielkiej osiedlowej uliczce, gdzie rzadko zaglądają postronne osoby.
Przypadkowego przechodnia może zaintrygować nazwa albo witryna. Wtedy dowie się, że można tam kupić akcesoria do wyrobu ceramiki, gry fantasy, sprzęt do coraz bardziej popularnych strzelanek ASG (Air Soft Gun), „wszystko do tańca” albo buty do tanga argentyńskiego.
Większość typowych sklepów w takich warunkach nie utrzymałaby się nawet pół roku. A te dla hobbystów często działają latami w dużej mierze dzięki stałym, lojalnym klientom, którzy zaglądają do nich regularnie, nawet kilka razy w miesiącu.
– To sympatyczny biznes. Ma się do czynienia z pasjonatami, fajnymi ludźmi, z którymi często utrzymuje się dłuższy kontakt – mówi Witold Faber. Razem z bratem prowadzi na warszawskim Mokotowie sklep dla fanów gier planszowych, karcianych i RPG, w których gracze wcielają się w bohaterów świata fantasy. Otworzyli go przed 15 laty w piwnicy pod swoją księgarnią. – Niektórzy nasi klienci zaczynali u nas kupować jako nastolatki, a dziś przychodzą ze swoimi dziećmi – dodaje Witold Faber.
Wierni odbiorcy to jeden z najcenniejszych atutów sprzedaży nastawionej na hobbystów, zwłaszcza teraz, gdy o lojalność konsumenta jest trudniej niż kiedykolwiek przedtem. – Wprawdzie zabawa hobbystyczna jest zwykle na końcu listy zakupów, ale prawdziwi pasjonaci to stali klienci. W kryzysie ograniczą wszystkie inne wydatki, by mieć pieniądze na swoje hobby – mówi Stanisław Cieślak, z wykształcenia socjolog. Od prawie dwóch lat prowadzi na warszawskim Żoliborzu [link=http://www.Gunsmith.pl]Gunsmith.pl[/link], sklep ze sprzętem do rozgrywek ASG (ich uczestnicy strzelają do siebie plastikowymi kulkami z replik broni palnej).
[srodtytul]Inspiracja z TV[/srodtytul]
Sklepy dla hobbystów nie są w Polsce nowością. Nawet w czasach PRL działały niewielkie prywatne sklepiki dla akwarystów, kolekcjonerów znaczków pocztowych czy modelarzy, choć tych ostatnich przechwytywała Skład- nica Harcerska. Teraz już jej nie ma, ale pasjonaci pozostali i prawie co roku pojawiają się na tym rynku nowe nisze. Jak w nie wejść? Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że istnieją. Ułatwione zadanie mają przedsiębiorcy zawodowo związani z daną dziedziną albo ci, dla których inspiracją jest ich własne hobby.
Nie brakuje jednak dobrze prosperujących firm hobbystycznych, których właścicielom udało się wychwycić nowe rynkowe mody. Pomaga w tym wertowanie kolorowych magazynów i hobbystycznych zakładek na popularnych portalach internetowych. Wiadomo, że jeśli magazyny i telewizje śniadaniowe zainteresują się nowym rodzajem rękodzieła, np. modnym ostatnio decoupage (sztuka ozdabiania przedmiotów wycinankami z papieru), to popyt na potrzebne do tego akcesoria szybko wzrośnie.
Amatorki decoupage, które przed kilkoma laty były zdane na zakupy za granicą albo na aukcjach eBaya, teraz mają do wyboru kilkanaście krajowych sklepów internetowych. – Z roku na rok widać coraz większą konkurencję w naszej branży. Jest to jasny sygnał, że istnieje zapotrzebowanie na takie produkty – ocenia Piotr Radoszewski, przedsiębiorca i współwłaściciel e-sklepu Creative Hobby. – Uważam, że nasz rynek ma jeszcze niewiele do zaoferowania, jeżeli chodzi o szeroko rozumiane hobby.
Moda na taniec, która zapanowała po sukcesie kolejnych edycji telewizyjnego „Tańca z gwiazdami”, spowodowała wysyp szkół tańca. Wraz z nimi zaczęły pączkować sklepy taneczne.
Podobnie było z modą na gry fantasy czy z rozgrywkami ASG. – W naszej branży niewiele jest sklepów prowadzonych przez maniaków ASG, którzy sami uprawiają ten sport. Często jest to dodatek do innego biznesu, np. prowadzonego przez firmy zajmujące się importem z Chin – twierdzi Stanisław Cieślak, który wraz z kolegą, współwłaścicielem Gunsmith.pl, uczestniczy w rozgrywkach ASG.
Natomiast Karol Greliak, właściciel Moriona, jednego z najbardziej znanych w Warszawie sklepów z grami strategicznymi, fantasy i RPG przyznaje, że jego decyzja o inwestycji w sklep była czysto biznesowa. Podobnie było z właścicielami Faber & Faber, którzy chcieli rozbudować rodzinny, księgarski biznes.
Początkowo myśleli o multimediach, ale koszty okazały się zbyt wysokie. Pomysł sprzedaży gier podsunął znajomy, który w swojej księgarni na Saskiej Kępie miał kącik z figurkami do Warhammera (jedna z najbardziej popularnych gier fantasy). Okazało się, że nowy na rynku produkt przyciąga młodych ludzi, i to nie tylko na jednorazowe zakupy.
Wybór nie do końca był jednak przypadkowy. – Ważne były też nasze osobiste zainteresowania literaturą science fiction, fantasy. Prowadząc księgarnię, staraliśmy się znaleźć produkt uzupełniający tę działalność – wspomina Witold Faber.
[srodtytul]Zacząć od własnego konika[/srodtytul]
U wielu właścicieli sklepów hobbystycznych najpierw była pasja. Dopiero potem, niekiedy po latach, pojawiał się pomysł, że hobby może się stać sposobem na zarabianie pieniędzy.
Marek Jarecki, który prowadzi wspólnie z żoną sklep wędkars-ki [link=http://www.kogutomania.pl]Kogutomania.pl[/link] (nazwa ma związek ze specjalną przynętą na ryby), wędkuje od dzieciństwa. Gdy więc po latach pracy jako leśnik postanowił uruchomić własny biznes, wybrał wędkarstwo.
Honorata Klukojć, założycielka [link=http://www.kreaterii.pl]Kreaterii.pl[/link], wrocławskiego sklepu z artykułami do plastycznych pasji, wspomina, że od dziecka szydełkowała i lubiła ręczne robótki. Przed kilkoma laty zaciekawiła ją nowa u nas sztuka decoupage. Wtedy jednak trudno było w Polsce kupić niezbędne akcesoria.
– Te problemy były impulsem do mojego pomysłu na sklep – wyjaśnia Honorata Klukojć. Postanowiła sprzedawać materiały do decoupage. Początkowo w Internecie, a potem, gdy biznes się rozkręcił, w niewielkim, stacjonarnym sklepie.
Własne hobby było też inspiracją dla wielu właścicieli sklepów ze specjalnymi butami i strojami do tańca. Aleksandra Tarasińska przez dwa lata tańczyła tango, zanim otworzyła sklep ze sprowadzanymi z Argentyny profesjonalnymi butami do tego tańca, Butango.
Na stronie internetowej sklepu Gunsmith.pl jest zdjęcie jego właścicieli: Stana i Karola w bojowym ekwipunku do ASG. W ich przypadku też najpierw była pasja. Przed trzema laty, jeszcze podczas studiów na socjologii, wciągnęło ich ASG. Rok później zdecydowali się na uruchomienie sklepu z profesjonalnym sprzętem.
Pasja nie tylko dała pomysł na biznes, ale i dziś ułatwia jego prowadzenie. – Cały czas się w to bawimy. Uczestniczymy w strzelankach, gdzie przy okazji można nawiązać kontakt z potencjalnymi klientami i pokazać nowy sprzęt – mówi Stan, czyli Stanisław Cieślak.
[wyimek][b]10,6 godz.[/b] tygodniowo przeznacza polski hobbysta na swoją pasję ([i]źrodło CBOS[/i])[/wyimek]
[srodtytul]Nie ma miejsca dla laików[/srodtytul]
Na pewno start hobbysty w biznesie powiązanym z pasją jest łatwiejszy. Właściciel zwykle dobrze zna rynek, na którym chce działać, zna potrzeby swoich potencjalnych klientów i wie, jak do nich dotrzeć. Niektórzy mają też za sobą praktykę w branży.
Zdzisław Adamczyk, który od dzieciństwa wędkuje, a prawie od 20 lat prowadzi w Krakowie sklep wędkarski Głowatka (od ryby głowacicy żyjącej w Dunajcu i Popradzie), przywiózł pomysł na biznes i doświadczenie z Kanady. Pracował tam u przedsiębiorcy, który miał kilka sklepów wędkarskich.
Marcin Tesmer, który latem tego roku otworzył na warszawskich Bielanach sklep A&T Ceramika z artykułami dla ceramików, wcześniej przez cztery lata pracował w podobnym sklepie swoich znajomych. Wystartowali oni osiem lat temu, gdy rękodzieło ceramiczne nie było u nas popularnym hobby. Dziś jego pasjonatów przybywa. – W każdym miesiącu pojawia się ktoś nowy – mówi Marcin Tesmer.
Wiele cennych informacji o rynku i upodobaniach klientów dostarczają tematyczne fora dyskusyjne prowadzone przez pasjonatów danej dziedziny udzielających się też w serwisach społecznościowych. Jak podkreśla Stanisław Cieślak, rynek trzeba monitorować nie tylko przed uruchomieniem biznesu, ale stale. To część pracy. Dużo pilniej niż w typowym handlu trzeba śledzić nowości i zmiany trendów. Często detalistów wspierają w tym dostawcy: producenci i dystrybutorzy.
– Trzeba mieć czas na szkolenia, targi, spotkania z wędkarzami. Nie da się prowadzić porządnego sklepu bez dobrej znajomości tematu. A słaby sklep szybko wypadnie z rynku. Konkurencja jest bardzo silna – twierdzi Marek Jarecki z Kogutomania.pl.
– Trzeba się nie tylko dobrze znać na danej dziedzinie, ale stale być na bieżąco z nowościami. Tylko w ten sposób uda się stworzyć przy sklepie społeczność stałych klientów, co jest warunkiem utrzymania się w biznesie – podkreśla Zdzisław Adamczyk z Głowatki.
Warto też zadbać o fachowość pracowników. Większość sklepów hobbystycznych to niewielkie biznesy zatrudniające poza właścicielem najwyżej jedną, dwie osoby.
– Sprzedawca musi być partnerem dla hobbysty. Powinien doskonale wiedzieć, co sprzedaje, umieć doradzić. Nie wystarczy nawet największy talent do handlu. Liczą się kompetencje – podkreśla Witold Faber. Do pracy w swoim sklepie z grami szuka ludzi, którzy się nimi pasjonują. Stanisław Cieślak ma w Gunsmith.pl jednego praktykanta, który podobnie jak właściciele sklepu jest fanem ASG.
Dzięki fachowej wiedzy zdobywa się stałych, lojalnych klientów, a to jest najcenniejsze w tym biznesie. Skupiona wokół sklepu społeczność pasjonatów pomaga przetrwać gorszą koniunkturę i wygrać z konkurencją. Pomaga też wypromować sklep.
W branży tej bardziej niż reklama (zresztą małych sklepów na nią nie stać) liczy się marketing szeptany. Na hobbystycznych forach dyskusyjnych w Internecie często można znaleźć opinie o sklepach. Część z nich zamieszcza też wykazy sklepów polecanych przez użytkowników i czarne listy placówek, które im podpadły.
[srodtytul]Bez dodatkowych usług będzie trudno[/srodtytul]
Żeby zdobyć i utrzymać stałych klientów, trzeba zaproponować dodatkowe usługi pomagające w popularyzacji hobby. W fachowej terminologii nazywa się to marketingiem wirusowym, gdy fani gier, tanga argentyńskiego czy ASG zarażają swoją pasją znajomych i rodzinę. To dlatego większość najbardziej znanych sklepów z grami ma wydzieloną część klubową ze stołami, na których fani Warhammera czy Dungeons & Dragons mogą rozłożyć plansze i figurki.
– Sklep, który nie oferuje dodatkowej usługi, ma kłopoty – mówi Witold Faber. W jego sklepie klienci mogą pograć w swoje ulubione gry, a przy okazji nauczyć się, jak kleić czy malować figurki.
Marcin Tesmer prowadzi przy sklepie pracownię ceramiczną i organizuje warsztaty. Wielu z ich uczestników staje się potem stałymi klientami sklepu. Podobnie jest w Kreaterii. W soboty odbywają się indywidualne i grupowe warsztaty plastyczne z decoupage i filcowania, a w poniedziałki bezpłatne tematyczne pokazy np. świątecznych zdobień.
Stanisław Cieślak z Gunsmith.pl uczestniczy w ogólnopolskich rozgrywkach ASG, zapewniając tam także obsługę serwisową. Śledzi wszystkie informacje o lokalnych „strzelankach”. – Można się zgłosić jako uczestnik i na przykład ufundować nagrodę dla gracza fair play – wyjaśnia.
Przy sklepie Zdzisława Adamczyka swoją siedzibę ma krakowski klub Głowatka zrzeszający miłośników ryb łososiowatych. Klub organizuje akcje społeczne (m.in. zarybianie rzek) i zawody wędkarskie przyciągające uczestników także z zagranicy.
– Stacjonarny sklep hobbystyczny wymaga energii i pracy. Trzeba się dobrze znać na danej dziedzinie i cały czas szkolić. Mody zmieniają się, pojawiają się nowe, czasem sezonowe pomysły. Niezbędne są spore nakłady na zakup towaru i na marketing, który pobudzi popyt na artykuły. Nie są to przecież towary pierwszej potrzeby – mówi Anna Boniszewska-Bocian, współwłaścicielka rodzinnej firmy Bocian.
Firma, która jest dużym importerem pasmanterii, ma też dwa sklepy pasmanteryjne z dużym działem hobby, m.in. z artykułami do decoupage i filcowania. Zdaniem Anny Boniszewskiej-Bocian, łatwiejsze i tańsze jest utrzymanie hobbystycznego biznesu w Internecie.
[srodtytul]Wirtualny czy realny[/srodtytul]
Utrzymanie lokalu i pełnej oferty produktów to największe koszty prowadzenia stacjonarnych sklepów hobbystycznych. Co prawda sklep nie musi być przy głównej ulicy ani w centrum handlowym, ale dojazd do niego powinien być łatwy. Na przykład w Warszawie atutem jest lokalizacja w pobliżu stacji metra.
W ostatnich latach najwięcej nowych sklepów dla hobbystów powstaje w Internecie. Dla stacjonarnych biznesów jest to bardzo poważna konkurencja. Hobbyści to często ludzie oswojeni z Internetem, gdzie szukają okazji do tańszych zakupów .
Dlatego także w stacjonarnym biznesie trzeba zadbać o dobrą stronę internetową. Powinna być na niej prezentacja oferty (koniecznie nowości!) i mapka dojazdu, co zachęca do odwiedzenia sklepu. Dobrze, jeśli klienci mogą zrobić też wirtualne zakupy (tak jest w większości stacjonarnych placówek). Jeśli sklep nie ma specjalnego oprogramowania do sprzedaży online, powinien przyjmować zamówienia pocztą elektroniczną.
Dziś na jeden stacjonarny sklep przypada zwykle kilkanaście albo kilkadziesiąt wirtualnych. W niektórych dziedzinach, takich jak np. sprzedaż artykułów do artystycznego hobby, stacjonarnych sklepów jest niewiele. Ich rolę pełnią częściowo pasmanterie. Za to w sieci są dziesiątki sklepów dla amatorów ręcznych robótek.
Nic w tym dziwnego, skoro e-sklep jest tańszy i dużo mniej absorbujący niż tradycyjny. Honorata Klukojć wspomina, że przez pierwszy rok prowadzenia internetowej Kreateria.pl pracowała na etacie. Sklepem zajmowała się po powrocie do domu. Ocenia, że na rozpoczęcie biznesu wystarczyło jej ok. 15 tys. zł. Tyle byłoby za mało na uruchomienie stacjonarnego sklepu.
W sprzedaży online odpada czynsz za lokal. Nie trzeba zamrażać pieniędzy w mocno rozbudowanej ofercie (można ściągnąć potrzebne artykuły na zamówienie). Nie ma też kosztów związanych z dodatkowymi usługami. Internetowi klienci zwykle nie liczą na fachowe doradztwo, choć niektóre sklepy online umieszczają na stronie część poradnikową, co staje się ich dodatkowym atutem.
[srodtytul]Więcej zainwestujesz, więcej zarobisz[/srodtytul]
Mimo wirtualnej konkurencji tradycyjne sklepy dla hobbystów radzą sobie całkiem nieźle. Mają niewątpliwie kilka cennych zalet. W bezpośredniej rozmowie łatwiej zachęcić klienta do zakupu czy przekonać go do wyboru droższego produktu, ale lepszej jakości.
– Ludzie szukają bezpośredniego kontaktu z kimś, kto może fachowo doradzić. Wiele osób, kupując sprzęt, chce go dokładnie obejrzeć, wziąć do ręki – podkreśla Zdzisław Adamczyk. Honorata Klukojć, która po roku sprzedaży przez Internet otworzyła stacjonarny sklep, ocenia, że dziś przynosi on już połowę przychodów firmy.
Dlatego część sklepów, które zaczynały w Internecie, dziś ma także stacjonarną placówkę. Na taki krok zdecydował się też właściciel Kogutomania.pl. – Są klienci, którzy nie kupują w Internecie. Niektórych produktów, np. zanęt, nie opłaca się w sieci sprzedawać – wyjaśnia Marek Jarecki. Po ponad roku sprzedaży online otworzył sklep stacjonarny nad Jeziorem Żywieckim. W sezonie wędkarskim utrzymuje się z niego. Przez resztę roku biznes prowadzony jest w Internecie.
Witold Faber twierdzi, że sprzedaż gier – bez księgarni – nie przyniosłaby ich rodzinnej firmie dostatecznego dochodu. Marcin Tesmer po roku działalności będzie mógł ocenić, czy jego ceramiczny biznes jest opłacalny. Na razie sklep zaczął zarabiać na siebie, na utrzymanie właściciela jeszcze nie.
Zdaniem Stana Cieślaka wiele zależy od skali biznesu. Gdy ma się większy kapitał – w przypadku sklepu ASG najlepiej 80 – 100 tys. zł – można zacząć z większym rozmachem, co zapewni wyższe obroty i zyski. Sklep Gunsmith.pl został otworzony za 30 tys. zł (podstawą finansowania była dotacja z urzędu pracy). – To od początku było za mało.
Minimum to 50 tys. zł – ocenia Stan Cieślak. Na razie sklep zarabia na bieżące koszty i skromne utrzymanie jednego ze wspólników. – Przy tej skali jest to biznes dla singla. Na szczęście mam niewielkie potrzeby – śmieje się Stanisław Cieślak.
[ramka][b]Adam Pazdyka, właściciel sklepu Łuksport ze sprzętem łuczniczym[/b]
Przez lata uprawiałem łucznictwo. Nadal strzelam z łuku i na tym najlepiej się znam. Gdy w 2001 r., po dziesięciu latach pracy trenerskiej w Polskim Związku Łuczniczym, zdecydowałem się na własny biznes, wybór był naturalny. Chciałem zdobyć niezależność finansową, a przy tym rozwijać łucznictwo.
Jedno i drugie się udało. Nie tylko sprzedajemy sprzęt, ale też wielu naszych klientów zaraziliśmy łucznictwem, zarówno sportowym, jak i rekreacyjnym. Sporo rodzin w weekendy wspólnie strzela z łuku. We wrześniu zorganizowaliśmy nawet pierwsze mistrzostwa Polski dla osób powyżej 40. roku życia.
Sklep nie jest duży. Na 60 metrach kwadratowych jest już ciasno, gdyż musimy dbać o duży wybór sprzętu. Sprowadzamy go głównie z zagranicznych hurtowni, więc rentowność biznesu zależy od kursu euro. Inwestycja w sklep zwróciła się po czterech latach.
Po drodze zaliczyłem porażkę – nietrafiony towar. Sądzę, ze dziś na uruchomienie takiego sklepu trzeba wydać minimum 50 tys. zł plus lokal. Ja miałem łatwiej, bo korzystam z części domu rodziców.
Nie potrzebujemy dużych wydatków na reklamę. Czasem ogłaszamy się na specjalistycznych stronach. W naszym sklepie internetowym kupują ludzie z całej Polski. W tym biznesie najważniejszy jest marketing szeptany. Klienci przekazują informacje o sklepie swoim znajomym, a oni z kolei swoim.
Do prowadzenia takiego biznesu niezbędna jest praktyczna wiedza. Bez niej nie można fachowo doradzić klientowi. Dlatego wszyscy nasi pracownicy to ludzie, którzy uprawiają łucznictwo. Ważna jest też możliwość wypróbowania sprzętu na miejscu. Początkujący klienci mają możliwość wykupienia lekcji, które prowadzimy w pobliskim klubie łuczniczym Marymont.
Lokalizację mamy więc dobrą – niedaleko klubu i w pobliżu stacji metra. W tej branży nie trzeba mieć sklepu przy głównej ulicy, ale ważny jest dogodny dojazd.[/ramka]
[ramka][b]Karol Greliak, właściciel sklepu Morion, jednego z najstarszych sklepów z grami fantasy w Polsce[/b]
O sprzedaży gier zdecydował przypadek. Wcześniej prowadziłem firmy w innych branżach i zastanawiałem się nad kolejnym biznesem, gdy podpatrzyłem u kogoś ten pomysł.
Na początku sprzedawałem figurki do gier Warzone i Warhammera oraz różnego rodzaju karcianek, takich hitów jak Doomtrooper, Star Wars, Magic the Gathering. Wtedy było to prawdziwe szaleństwo wśród dzieci i młodzieży oraz bardzo dobry biznes. Dziś sporą część rynku odebrały nam gry komputerowe. Wielu rodziców woli, by dziecko siedziało przy komputerze w domu, zamiast gdzieś wychodzić z kolegami.
A przecież gry fantasy rozwijają wyobraźnię i umiejętności nawiązywania kontaktów. Dlatego mamy w sklepie specjalny stół do Warhammera i od kilku lat organizujemy turnieje. To działa motywująco na tych, którzy do nas przychodzą. Bo widzą, że nawet jeśli koledzy z klasy nie grają w systemy figurkowe, karty, RPG, to u nas można spotkać wielu graczy. Wszyscy po pewnym czasie stają się wielką rodziną, gdzie nie liczy się wiek, zamożność, tylko zainteresowania i umiejętność gry.
Uczymy też malowania figurek i zasad gry, bo nowe pokolenia wychowane na grach komputerowych są bardziej niecierpliwe. Starsi sami się uczyli.
Chcąc się utrzymać na rynku, musieliśmy poszerzyć ofertę. Dziś sprzedajemy też dużo gier logicznych, planszowych, łamigłówek, które chętnie kupują dorośli. Od sześciu lat mamy też sklep internetowy.
Rotacja w naszej branży jest spora. Był okres, gdy w Warszawie działało 20 sklepów z grami, potem zostało sześć, a teraz jest ich może 12. Zazwyczaj są połączone z innym sklepem, np. modelarskim.
Co decyduje o sukcesie? Przede wszystkim dobra, pełna oferta. Trzeba też umieć doradzić klientom i zachęcić ich do gry, pokazać, jakie to fajne.
Coraz większe znaczenie ma marketing: turnieje, spotkania. Bardziej niż kiedyś liczy się też lokalizacja. Ludzie są teraz leniwsi, mają mniej czasu i zniechęca ich trudniejszy dojazd. Znalezienie dobrze położonego i niedrogiego lokalu jest obecnie największym problemem.
Sklep musi mieć co najmniej 40 – 50 metrów kwadratowych, by wystarczyło miejsca na stoły do gry.
Dochody zależą od obrotów, wysokości czynszu, ale nie przekraczają kilku tysięcy złotych miesięcznie.[/ramka]