Od dawna nie brakuje krytyki sądów – krytyki, która miała je naprawić. Niestety, nie przynosi ona spodziewanych efektów. Oprócz dezaprobaty dla sędziów za przyczynę niewydolności sądów cywilnych i gospodarczych mają odpowiadać wady postępowania. Czynione są więc kolejne nowelizacje, kodeks postępowania cywilnego wciąż przyrasta, a problemy pozostają te same (zazwyczaj wskazuje się zbędny formalizm i długotrwałe postępowania). To powinno skłaniać do refleksji, czy aby na pewno diagnoza i obrana metoda są właściwe.

Metodą jest narzucanie sądom rozwiązań szczegółowymi przepisami o sposobie postępowania. Wykreowano więc nowe procedury, poprawiono istniejące, przywrócono postępowanie gospodarcze. Dlaczego więc postępy wciąż nie nadchodzą i na razie nic nie zwiastuje przełomu? Czy zwrócono uwagę na sekwencję zdarzeń, że chronologicznie czynności procesowe są ostatnie? Więc jeżeli sądy tak długotrwale i mozolnie pracują, to może z powodu tego, co było wcześniej – czyli zaniedbań stanowiących podwaliny sporu. Tam trzeba skupić więcej uwagi i konstruktywnego działania.

Bez zmian metody tworzenia prawa nie będzie sprawnych sądów

W medycynie brak zdrowienia podważa trafność diagnozy oraz skłania do zastąpienia nieskutecznego lekarstwa innym. Dlaczego sądy coraz mniej zajmują się „czystym sądzeniem", a coraz więcej ich pracy przypada na samo procedowanie i „naprawianie błędów" stron? Typowe przykłady to zastępowanie zeznaniami świadków tego, co miało być utrwalone pismem. Biegli zajmują się wyjaśnianiem tego, co wiadome i powinno być oczywiste od samego początku. Typowym zwieńczeniem tego syndromu jest kazus tzw. frankowiczów, dla których nadal brakuje zapowiadanej (przed różnymi wyborami na spotkaniach z wyborcami) ustawy „o odfrankowieniu niektórych kredytów". Przez to na sądy spada ciężar wynalezienia jakiegoś rozwiązania, niewątpliwie zastępczego. Bo rozwiązanie przez osądzanie dziesiątek tysięcy spraw i umów, a każdej z osobna – nie jest proste, szybkie ani tanie. To typowy przykład problemu, który powinien (dawno) zostać rozwiązany w drodze ustawy. Jeżeli nie w całości, to chociaż w części. Ustawodawca może przecież przesądzić, komu powinno przysługiwać prawo do zmiany umowy kredytu we frankach szwajcarskich, i na jakich zasadach. Wówczas nie każdy, ale tylko niektórzy kredytobiorcy będą uprawnieni do roszczeń przeciwko bankom, a ich roszczenia, choć może ograniczone, będą pewniejsze, jeżeli zostaną sprecyzowane. Dzisiaj pozwy wnosić mogą wszyscy, roszczenia są prawie dowolne i nie ma żadnej pewności co do linii orzeczniczej oraz rozstrzygnięcia. To pokazuje przyczyny konfliktów wokół sądów – oczekiwania przerastają ich możliwości. Sąd nie może występować w roli przypisanej ustawodawcy, czyli tworzenia prawa powszechnie obowiązującego. Prawem orzecznictwa sądowego jest kształtowanie praktyki stosowania i rozumienia prawa już ustanowionego (także odmiennie od intencji i oczekiwań legislacji). Czy to nie paradoks, że z jednej strony zarzuca się sądom wtrącanie do prawotwórstwa, a z drugiej strony zmusza się je do tego poprzez deficyt normatywny?

Czytaj więcej

Znikną sądy rejonowe, powstaną regionalne

Przykładowe luki prawne utrudniające pracę sądów

Jednym z najważniejszych wskaźników sprawności wymiaru sprawiedliwości jest czas oczekiwania na wyegzekwowanie typowych zaległości pieniężnych, szczególnie przysługujących przedsiębiorcom. To zaś oznacza, że należy zsumować czas postępowania sądowego z postępowaniem komorniczym, wypada więc zasady i procedury możliwie przyspieszyć. A znaczy to nie marnować czasu na zbyteczne czynności i zadania, ponieważ wielu z nich pominąć nie można. Jak to wygląda na przykładzie niezwykle popularnego postępowania nakazowego w trybie upominawczym? Artykuł 499 kodeksu postępowania cywilnego ustala następujące zasady wydania nakazu zapłaty w postępowaniu upominawczym. Sądy mają wydawać takie nakazy w każdej sprawie o roszczenia pieniężne (to odesłanie z art. 4801 § 1 k.p.c.), chyba że sprzeciwiają się temu trzy ogólne przesłanki według treści pozwu:

1) roszczenie jest oczywiście bezzasadne;

2) twierdzenia co do faktów budzą wątpliwości;

3) zaspokojenie roszczenia zależy od świadczenia wzajemnego.

Na podstawie samego tylko pozwu nie da się w pełni sprawdzić takich przesłanek, ponieważ nie znamy stanowiska drugiej strony. Kontrola merytoryczna będzie więc pobieżna i powierzchowna, co może skutkować obiektywnie niesłusznym nakazem zapłaty. Dlatego ustawodawca przewidział, że od nakazu upominawczego wystarczy tylko wnieść sprzeciw, aby go obalić. Co do sprzeciwu nie ma żadnych wymagań merytorycznych, a jedynie formalne, czyli obalenie nakazów słusznych jest równie łatwe jak nakazów obiektywnie niesłusznych. Praktykę kształtują więc wyłącznie przepisy procedury, chociaż to nie one powinny mieć pierwszeństwo przed względami merytorycznymi. Zgodnie z powyższymi przepisami, np. sądy gospodarcze w sprawach o zapłatę z umów i faktur, prawie zawsze wydają nakaz upominawczy, także wbrew treści pozwu. Sekretariaty sądowe rejestrują więc prawie wszystkie pozwy do takiego postępowania. To nakręca spiralę – wpisywanie wszystkich pozwów wbrew ich treści do postępowania upominawczego powoduje wnoszenie tylko takich pozwów, chociaż ewidentnie nie spełniają warunków. Dlatego znaczna część pozwów po zbadaniu ich treści musi przez referendarza lub sędziego zostać przeniesiona do zwykłej procedury w procesie (art. 201 kodeksu cywilnego). Jakże często zgodnie z żądaniem powoda, który o nakaz wcale nie wnosił. Kolejna część roszczeń zostaje zakwestionowana po doręczeniu nakazu zapłaty, przez wniesienie do niego sprzeciwu, który wobec braku wymagań merytorycznych w k.p.c. często wydaje się oczywiście niezasadny, ale musi być procedowany. Tak kreuje się wiele spraw niepotrzebnie angażujących sądy, wyczerpując ich zasoby i możliwości prowadzenia spraw naprawdę poważnych. U podstaw przyjęcia i zgody na takie rozwiązanie znalazły się chyba tylko względy statystyczne – większość nakazów nie zostanie zaskarżona, więc stanowienie wymagań merytorycznych tylko utrudni wierzycielom dochodzenie roszczeń.

Statystyka nigdy nie jest źródłem prawdy w kwestiach jednostkowych, ponieważ zawsze odnosi się do jakiegoś matematycznego wniosku z analizy większej liczby przypadków. Dlatego wnioski rodem ze statystyki nie są indywidualnie prawidłowe. W omawianym przypadku nie prowadzą do usprawnienia postępowania w ogólności oraz nie przyspieszają dochodzenia konkretnych roszczeń. Po pierwsze dlatego, że zgodnie z obowiązującymi zasadami liczenia spraw (i załatwień) w sądach, najpierw liczy się, ile wydano nakazów zapłaty. Po wniesieniu sprzeciwu sprawę liczy się na nowo jako proces i wydany w niej wyrok. Statystycznie zamiast jednej sprawy mamy więc dwie i dwa orzeczenia zamiast jednego – co poprawia statystykę. Dla wierzyciela jest dokładnie odwrotnie – on ma jedno roszczenie i tylko jedno prawomocne orzeczenie może doprowadzić do jego zaspokojenia. Procedowanie dwóch spraw, musi jednak trwać dłużej niż jednej, co źle wpływa na opinię o sądach, która kształtuje się przez doświadczenie, a nie dane statystyczne. Jest jeszcze jeden problem, może najważniejszy – art. 201 k.p.c. Otóż przepis ten nakazuje, aby sędziowie badali, w jakim trybie dany pozew powinien być rozpoznany, a w odpowiednich przypadkach kierowali sprawę do innego postępowania, niż żądano w pozwie. Ustawodawca miał za cel i spodziewał się przyspieszenia w dochodzeniu roszczeń. Niestety chyba się myli, ponieważ pozew przygotowany np. do nakazu upominawczego raczej nie spełnia wymagań procedowania jak w procesie. Z tego powodu sąd „musi się wtrącać" i zaczyna prowadzić postępowanie ponad treść pozwu.

Trudno wytłumaczyć ustrojowo, dlaczego bezstronny sąd ma poprawiać powoda przeciwko pozwanemu. W imię czego – prawdy obiektywnej ? (Karol Marks pozdrawia). Są też sytuacje odwrotne, z tego samego przepisu sąd dochodzi do wniosku, że pozew „procesowy" należy załatwić wydaniem nakazu zapłaty. Jakże często okazuje się wtedy, że nakaz zostaje zaskarżony, a pozew wniesiono do procesu, ponieważ powód, znając sprawę lepiej od sądu, od początku się tego spodziewał. Szybciej by było, gdyby sąd od razu przystąpił do procesu, jak napisano w pozwie, o przynajmniej kilka miesięcy zmarnowane na procedowanie nakazu zapłaty. W obu przypadkach mamy do czynienia z dodatkową i w istocie zbędną pracą sądu, wydłużającą postępowanie, a na pewno czas konieczny do zaspokojenia roszczenia przez wierzyciela. Czy można inaczej? Oczywiście – trzeba jednak odwrócić zasady i przyjąć, że nakazy zapłaty można wydawać tylko wtedy, kiedy prawo tak przewiduje. Dla nakazów upominawczych może to być ogólnie brak odpowiedzi dłużnika na wezwanie do zapłaty, a dla nakazów nakazowych uznanie roszczenia. Tyle wystarczy w ustawie procesowej, reszta powinna być zapisana w prawie materialnym, odpowiednio do natury danego stosunku prawnego.

Każdy pozew, który nie spełnia tak pojmowanych warunków, powinien być zwracany, a nie poprawiany na siłę przez sąd. Podobnie jak to jest w obecnym stanie prawnym w EPU (elektronicznym postępowaniu upominawczym). Są dwa najważniejsze skutki powyższego rozwiązania:

1) sąd nie poprawia cudzych błędów i nie wykonuje dodatkowej i zbędnej pracy przedłużającej postępowanie;

2) warunki wydania nakazów zostają doprecyzowane jako część prawa materialnego decydującego o treści zobowiązania.

Prawo procesowe nigdy nie zastąpi prawa materialnego, a zwłaszcza tam, gdzie należy określić powstanie zobowiązania, jego wymagalność czy sankcje za brak spełnienia umowy (np. odsetki czy kary umowne).

Prawo materialne i prawo procesowe muszą być kompatybilne, a często nie są

Procedury sądowe w sprawach cywilnych to przedłużenie prawa materialnego. Są dobrem komplementarnym z prawami wynikającymi z wykonywania umów lub stosowania przepisów. Dobra komplementarne mają sens tylko w połączeniu z drugim odpowiadającym mu dobrem, jak np. żarówka i prąd czy samochód i benzyna. Dobra komplementarne tworzone są wzajemnie dla siebie (tak jak np. żarówki wymagają odpowiedniego prądu, bez którego nie będą świecić albo ulegną zniszczeniu). Można więc zapytać, czy w obecnym stanie prawnym zadbano o dostateczne dopasowanie prawa materialnego z prawem procesowym. Stan, w jakim znalazły się sądy, a właściwie przebieg przeciętnego procesu, wskazują, że chyba tego dopasowania brakuje, a miejsce synergii zajmuje dysfunkcja. Jak bowiem nazwać sytuację, w której nie wiadomo, skąd brać dowody w danej sprawie, a potem jak je oceniać i na jakiej podstawie należy wydać orzeczenie.

Pierwszy krąg ograniczeń ma charakter naturalny – to skutki upływu czasu, którego cofnąć nie można, więc brakujące dowody przepadają, a wraz z nimi maleją szanse na szybkie rozstrzygnięcie i normalny przebieg procesu (to jeden z powodów instytucji przedawnienia). Zadaniem prawa materialnego powinno więc być ustalenie, jakie dowody są wymagane, wiążące i wystarczające – dla dochodzenia poszczególnych roszczeń.

Drugi krąg niemożności to braki norm w prawie materialnym, np. o zniesieniu współwłasności, czyli w rodzaju jak podzielić spadek, „małe mieszkanko po babci". W kodeksie cywilnym uregulowano tylko podział gospodarstw rolnych (art. 211 k.c. i art. 213–218 k.c.), co miało znaczenie kilkadziesiąt lat temu, a dzisiaj jest inaczej – bo potrzeby są inne i też inne przepisy mają tutaj pierwszeństwo. Procedury sądowe w sprawach cywilnych są przedłużeniem prawa materialnego. Są dobrem komplementarnym z prawami wynikającymi z wykonywania umów lub stosowania przepisów.

Te kręgi niemożności to nie jest żaden impossybilizm jako cecha danej osoby lub instytucji (nieusuwalne braki w jej charakterze, umiejętnościach, wykształceniu albo organizacji). Te kręgi niemożności są skutkiem zaniedbań po stronie ustawodawcy, a także praktyki i doktryny. Jeżeli strona sporu nie dba o zapewnienia sobie dowodów, to jest skazana na konsekwencje z własnej winy. Dlaczego sądy mają naprawiać błędy działających na własną szkodę?

„Babylizacja" postępowania sądowego jest skutkiem braków w prawie materialnym

„Babylizacja" stron i procesu to oczekiwanie, aby sądy wyjaśniły każdą sprawę, nawet zawaloną przez strony, naprawiły ich błędy, a potem orzekły z korzyścią, jakby nic się nie stało. To traktowanie stron z definicji jako nieporadnych, ułomnych i bezradnych, którymi sąd ma się opiekować.

W imię „babylizacji" sąd nie osądza tego, co mu przedstawiono, ale zaczyna wpływać na roszczenie, obraz stanu faktycznego, a tym samym poprawia prawa z niego wynikające (np. art. 201 k.p.c.). Czy jednak sąd według zasady kontradyktoryjności nie powinien przyznać racji temu, kto nie nadużywając prawa, zapewnił sobie wymagane argumenty i dowody? Czy jest bezstronny sąd, który z pomocą biegłych ustala fakty wcześniej nieznane, a drogą interpretacji prawa poprawia sytuację (niektórych) stron procesu? Sąd nie należy przecież do instytucji opiekuńczych i żadnych funkcji tego rodzaju nie wykonuje (nawet kiedy orzeka w sprawach opiekuńczych), wykonywać nie może i nie powinien.

Rolą i zadaniem sądu jest sądzić, czyli egzekwować przestrzeganie porządku prawnego w sposób sprawiedliwy. W każdej sprawie strony są przynajmniej dwie, a to, co jedna zyska, druga pewnie straci. Koncepcja „sądu opiekuńczego" godzi więc w imponderabilia sądownictwa, jakimi są bezstronność i niezawisłość. Bezstronność – sąd nie może wchodzić w rolę adwokata którejkolwiek ze stron. A sprzyjanie jednej ze stron podważa zaufanie do sądu i niezawisłość. Niezawisłość polega bowiem na wydawaniu rozstrzygnięcia tylko i wyłącznie na podstawie przepisów prawa i stanu faktycznego, bez jakiegokolwiek powodu związanego z osobą, a nie ze sprawą. Nie jest jednak sprzyjaniem komukolwiek uwzględnianie jego wniosków dowodowych, chyba że połączone z nieuzasadnionym pominięciem wniosków przeciwnych. Skutkiem deficytu norm i zasad prawa materialnego jest wydawanie kontrowersyjnych decyzji procesowych, a zwłaszcza dowodowych.

Od wieków prawo stanowi odzwierciedlenie praktyki i zwyczajów – nie odwrotnie

Wiele z tego, co w obecnym stanie prawnym sądy indywidualnie, żmudnie odtwarzają i wyjaśniają – można kompleksowo rozstrzygnąć w ustawie i w ten sposób uwolnić strony i sądy od milionów spraw i czynności, o kosztach i stracie czasu nie wspominając. W tym celu należy dokonać przeglądu całej legislacji cywilnej, aby systematycznie i na podstawie szerokich konsultacji uzupełnić i poprawić odpowiednie normy prawa cywilnego i gospodarczego.

Pożądany poziom normatywny polega na tym, aby w każdej sprawie cywilnej było możliwe doprowadzenie do rozwiązania problemu na podstawie przepisów, być może z pomocą mediatora lub notariusza, ale bez udziału sądu. Komplementarność przepisów proceduralnych jest równie ważna, ponieważ nikt nie zastąpi ustawodawcy w kształtowaniu rozwiązań sprzyjających sprawności postępowania. Teraz większość problemów rozwiązywanych przez sądy została już gdzieś rozwiązana i trzeba z takiej możliwości skorzystać. Prawo cywilne ma poważne zaległości w przyswajaniu tego, co od dawna obowiązuje w obrocie. To zachęca do lekceważenia niepraktycznego prawa.

Dlatego słyszy się, że elitom brakuje zdrowego rozsądku, a to, co proponują, z góry i łatwo osądza się jako głupie. Jednak okazywanie lekceważenia dla zasad i dorobku prawa nie uczyni nikogo elitą. A różne poglądy, wypowiadane tylko i wyłącznie z tzw. zdrowego rozsądku, mogą okazać się zupełną głupotą. Bo zdrowy rozsądek tylko wspiera mądrość, która jest dużo bardziej wymagająca.