Wśród prawników mnożą się pomysły na zmiany w wymiarze sprawiedliwości w związku ze zwycięstwem opozycji i spodziewanym nowym otwarciem, które ma sprowadzić sądownictwo i prokuraturę na praworządnościowe tory. Koncepcji jest tak dużo, że gdyby wszystkie chciano urzeczywistnić, państwo zostałoby gruntownie przemeblowane, a winni nadużyć ukarani, a nawet pozbawieni urzędów.
Problem polega na tym, że koncepcje reform łatwo opisać, bo papier przyjmie wszystko, nawet najbardziej rewolucyjną idee, gorzej jest je wdrożyć. Bo ktoś musi się pod nimi podpisać i wziąć za nie odpowiedzialność.
Czytaj więcej
Części postulowanych zmian w sądownictwie nie da się w sposób legalny wdrożyć.
I to jest słabość wielu tych koncepcji, gdyż próbują przywracać praworządność metodami niestandardowymi, np. uchwałami (chodzi o ominięcie prezydenta, który w demokratycznej procedurze podpisem wieńczy proces legislacyjny). W efekcie autorzy takich koncepcji sami narażają się na zarzut, że zboczyli z praworządnościowych torów i ich idee sięgnęły bruku.
Bo gdybyśmy przyjęli za standard, że sprawy rozwiązujemy nie ustawami, ale uchwałami, które nie są nawet źródłem powszechnie obowiązującego prawa, uzasadniając to opiniami nawet najwybitniejszych ekspertów i autorytetów, to tak naprawdę spłycimy system prawny i demokratyczne gwarancje obowiązujące przy jego tworzeniu.
Jeśli uchwałą dziś rozwiążemy KRS i odwołamy 2 tys. sędziów, jutro możemy pozbyć się tym samym sposobem rzecznika praw obywatelskich czy prezesa Najwyższej Izby Kontroli, bo uzasadnienie na pewno się znajdzie. To nie jest dobra droga i rodzi niebezpieczne precedensy. Wypada mieć nadzieje, kiedy już opozycja przejmie władzę, że odpowiedzialność za państwo stępi rewolucyjny zapał. Inaczej nowy rząd może wpaść z deszczu pod rynnę, przywracający praworządność sam może być oskarżany, że próbuje ją obchodzić. A z takiego błędnego koła trudno już będzie wyjść przez całe dekady.
Zapraszam do lektury najnowszego numeru dodatku „Sądy i prokuratura”.