Przed kilkoma dniami przetoczyła się przez prasę informacja o wyroku warszawskiego sądu okręgowego, zatytułowana np. w jednej z gazet: „Sąd: PiS można nazywać partią faszystowską”. Ja aż tak dosłownie tego wyroku nie zrozumiałem, ale niektórych ośmielił do używania takich określeń i wielu zrozumiało, że można te czy inne partie wyzywać od faszystów przy lada awanturze. Sędzi zabrakło więc wyraźnie wyobraźni.
Chodziło o zaskarżony do sądu przez PiS tekst „Gazety Myszkowskiej”. Jego autor, odnosząc się do lokalnych polityków PiS, napisał: „Partia faszystowska zwarła szeregi i grupa radnych PiS złożyła wniosek o sesję nadzwyczajną”.
Czytaj więcej
Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił powództwo, w procesie o ochronę dóbr osobistych jakie Prawo i Sp...
Nic dziwnego, że PiS poczuł się urażony i pozwał autora o ochronę dóbr osobistych. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że ten fragment tekstu może być dla PiS niewygodny, jednak nie naruszył dóbr osobistych. Tekst opisywał bowiem lokalne walki o władzę w Myszkowie w sierpniu 2023 r., w okresie przedwyborczym, a zachowania uczestników politycznej rywalizacji w tamtejszej radzie powiatu są ważne dla lokalnej społeczności. Dziennikarz wykorzystywał więc konstytucyjną zasadę wolności słowa.
Chodzi o to, że każda wolność, w tym wypowiedzi, ma granice, zwłaszcza jeśli korzysta z niej dziennikarz. Naturalnie każdemu może się zdarzyć jej przekroczenie, choć w słowie pisanym jest więcej czasu na zastanowienie. Sąd ma jeszcze więcej czasu i od sądu możemy – i powinniśmy – wymagać głębszej oceny badanej wypowiedzi oraz uzasadnienia werdyktu innego niż ten, że nie można utożsamiać faszyzmu z nazizmem, że jest na ten temat wiele wykładów i nawet przeciętny odbiorca jest w stanie rozróżnić te dwa pojęcia.
Bardzo wątpię, że wiele osób słucha czy czyta takie wykłady, a jak długo pamiętam, faszyzm w Polsce był i jest kojarzony z hitlerowskimi Niemcami i ich zbrodniczą działalnością. Pomówienie czy zniewagę odnosi się zaś do języka i pojęć przeciętnych odbiorców, a nie słuchaczy wykładów na temat subtelności politologicznych.
Jestem ostatnim, który namawiałby do dyscyplinowania dziennikarzy sądami bez istotnej potrzeby, ale tu wystarczyłyby choćby przeprosiny (dzięki niedawnej nowelizacji wprowadzonej przez PiS są zresztą tańsze).