Jeżdżę sporo po Polsce i mam prezentacje dla przedsiębiorców lub menedżerów firm dotyczące sytuacji gospodarczej w Europie i Polsce. Podczas jednej z dyskusji towarzyszących prezentacji, gdy przedstawiałem dane z raportu Doing Business na temat jakości otoczenia regulacyjnego biznesu, wstał pewien przedsiębiorca i powiedział, że w czasach gdy nad polską ziemią jeszcze unosiły się opary słusznie minionego socjalizmu, budował fabrykę napojów. Od momentu zainicjowania projektu do wyprodukowania pierwszej butelki upłynęło wtedy sześć miesięcy. Ten sam przedsiębiorca chciał zbudować bardziej zaawansowaną fabrykę napojów prawie dwie dekady później, i na samą zgodę na budowę czeka 18 miesięcy.
Podobnie 18 miesięcy czekają ludzie na pensje, które zarobiliby w tej fabryce, a minister Sami Wiecie Który i ZUS czekają na podatki i składki, które ci ludzie by zapłacili, pracując. Trzeba się zastanowić, jak to możliwe, że po upływie dwóch dekad od upadku socjalizmu obecnie znacznie trudniej jest rozpocząć inwestycję, czyja to wina i o co w tym wszystkim chodzi. Bo rankingi Doing Business Banku Światowego pokazują, że w Polsce bardzo długo czeka się na zgodę na budowę.
Jedna z roboczych hipotez może być taka. W Polsce zaczęliśmy tak bardzo dbać o jakość infrastruktury budowlanej, tak precyzyjnie planujemy naszą gospodarkę przestrzenną, że widocznie wiele inwestycji nie pasuje do tych koncepcji. Ale niestety ta hipoteza od razu bankrutuje. Według danych Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej uchwalone przez gminy plany miejscowe zabudowy mieszkaniowej obejmują tak duże tereny, że mogłoby tam zamieszkać 77 mln ludzi. Natomiast na terenach objętych gminnymi studiami uwarunkowań mogłoby zamieszkać 316 mln ludzi. Przy obecnym tempie inwestycji zabudowa tych pierwszych terenów potrwa 900 lat, a tych drugich – 3300 lat.
A jednocześnie w ciągu minionych kilku lat ponad 160 tys. pozwoleń na budowę (co drugie) wydawano rocznie poza planami zagospodarowania przestrzennego. To powoduje chaos urbanizacyjny, miasta się rozlewają, a wobec braku pieniędzy na inwestycje w komunikację miejską ludzie jadą do pracy samochodami, stojąc w gigantycznych korkach, co powoduje straty rzędu 5 mld zł rocznie. Zatem jeśli chodzi o budowanie w Polsce, mamy wszystkie możliwe patologie, które osiągnęły gigantyczne rozmiary. Chyba najwyższy czas, żeby ktoś się tym zajął. Ale tak na poważnie.
Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie