Od nadchodzącego w kolejnych latach prawnego obowiązku raportowania i wpływu prowadzonego biznesu na klimat i środowisko naturalne (czyli ESG) odwrotu raczej nie będzie. Unijne dyrektywy już obejmują wielkie przedsiębiorstwa, a w kolejnych latach dotkną też coraz mniejsze, z najróżniejszych branż.

Trzeba więc będzie – prowadząc np. biznes deweloperski – samemu się wyspecjalizować w sporządzaniu takich raportów, lub powierzyć to zadanie fachowym prawnikom. I – co ważniejsze – w końcu zacząć przesyłać te obowiązkowe raporty. Cel jest słuszny: firmy, kalkulując swą działalność, mają pamiętać o planecie, na której żyjemy.

Mało kto lubi obowiązki, ale ten wydaje się stworzony pod definicję powinności męczących. Nie wiemy też jeszcze, jaki pożytek ze składanych raportów będzie miała w dalszej perspektywie czasowej Unia i kto będzie fizycznie w stanie przeorać się przez te terabajty informacji.

Podobne obawy i zarzuty od lat są kierowane do sądów, a konkretnie do uzasadnień sądowych orzeczeń. Sędziowie zapełniają całe stronice opisami tego, o co wnosił prokurator, a czego chciał obrońca, przepisują z akt sprawy całe mnóstwo niepotrzebnych danych. Wszystko uzupełniają kolejnymi stronami odniesień do komentarzy do kodeksów, do orzecznictwa sądów krajowych i międzynarodowych, aby dopiero na koniec tego wywodu przejść do konkretów. Zwykle zaczynają się one od słów: sąd zważył, co następuje. I tam sędzia wyjaśniał, dlaczego orzekł tak, a nie inaczej. Ale nawet po tych wyjaśnieniach bywa, że podsądny pyta swego prawnika: mecenasie, to ja w końcu wygrałem, czy przegrałem? Sąd więc się napracował, ale nic z tego nie wynikło – no ale obowiązek spełnił. Oby z raportowaniem ESG poszło lepiej.

Zapraszam do lektury dodatku „Biznes. Bezpieczna firma”.