Rodzime firmy produkują więcej mięsa i wyrobów z niego niż Polacy mogą skonsumować. Brak mięsa więc nam nie grozi. Polskie firmy obawiają się nie tego, że nie podołają popytowi, ale tego, że już samo podejrzenie zakażenia u jednego pracownika może skutkować zamknięciem całego zakładu na 14 dni.

W jakimkolwiek zakładzie mięsnym w Polsce nie zapytać o zlecenia, to usłyszy się, że pracują pełną parą. To niewątpliwie dobra wiadomość, bo filmy i zdjęcia pustych lad chłodniczych w marketach, zrobione przez klientów, nie napawały optymizmem.

Chuchać na logistykę

Fakt, że Polska jest eksporterem żywności netto (mamy nadprodukcję, która pozwala na duży eksport) jest pocieszającą informacją. Przedsiębiorstwa mięsne obawiają się jednak, że może dojść do zakłócenia łańcucha dostaw surowca ze źródeł krajowych, jak i z importu. A to może przełożyć się na zawirowania w ich cyklu produkcyjnym.

Chodzi o dostawy żywca krajowego, jak i importowanego. W przypadku żywca krajowego stwierdzenie zakażenia u jednego pracownika firmy transportowej będzie skutkować objęciem kwarantanną całej firmy. Efekt? Zakład mięsny nie otrzyma zamówionego surowca. W sytuacji epidemicznej załatwienie od ręki transportu zastępczego nie jest proste, a wręcz ociera się o wygraną w totolotka.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus. Granice Polski zamknięte. Polacy mogą wrócić do kraju

Kolejnym problemem jest to, że zamknięcie unijnych granic polski z Niemcami, Czechami i Litwą już się przełożyło na drobne opóźnienia. Zapasy surowca pozwalają na realizację zamówień. Chłodnie w zakładach mięsnych są dosłownie pełne. Nasycenie surowcem przełożyło się na zahamowanie wzrostu cen.

Wciąż bez indeksu

Polski rynek nie dorobił się własnego indeksu ceny mięsa, więc wyznacznikiem dla niego są notowania niemieckie. W ubiegłym tygodniu zanotowano tam spadek. W środę 11 marca cena skupu tuczników VEZG spadła o 6 centów do poziomu 1,96  EUR/kg w indeksie wbc (wagi bitej ciepłej). Z kolei w notowaniu z 18 marca br. cena spadła o kolejne 7 eurocentów do poziomu 1,89 EUR/kg.

Choć ten spadek niepokoi rolników, to nastroje konsumenckie na rynku cechuje spokój. Co zdaje się potwierdzają dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) o bieżącym wskaźniku ufności konsumenckiej (BWUK), opublikowane w środę 18 marca br. Według GUS w marcu 2020 r. zarówno obecne, jak i przyszłe nastroje konsumenckie pozostały na podobnym poziomie w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej  syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej nie zmienił się w stosunku do poprzedniego miesiąca i wyniósł 1,3.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus przesuwa nowy JPK_VAT i zgłoszenie do CRBR

Choć jest w miarę spokojnie to branża chucha na zimne. Zwróciła się do głównego lekarza weterynarii (GLW), aby podjął się interwencji u ministra spraw wewnętrznych i administracji w sprawie poprawy przepustowości przejść granicznych. Istotna jest konieczność zapewnienia sprawnego transportu zwierząt, z uwagi na ich zdrowie i dobrostan oraz produktów żywnościowych jako ważnych strategicznie z punktu widzenia płynności zaopatrzenia rynku.

Obawa o surowiec

Zakłócenia czy też przerwa w dostawie surowca to problem, który spędza sen z powiek zarządzającym zakładami mięsnymi. Jak podkreśla branża, transport, choć ważny, da się zawsze zorganizować inaczej, choć wcale nie będzie to łatwe.

Poważny problem może się narodzić, jeśli zakłady ubojowe zostałyby, wskutek stwierdzenia lub tylko podejrzenia zakażenia koronawirusem u jednego pracownika, wyłączone z cyklu produkcyjnego. O ile kierowcę z uprawnieniami można na rynku znaleźć, to ubojowca (pracownik dokonujący uboju zwierzęcia) już nie.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus. Projekty dotowane przez Unię mogą się nie powieść

– Jednak nie tylko ci specjaliści są zagrożeni – mówi Janusz Rodziewicz, prezes Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP.​ – Ważni są również rozbieracze mięsa, masarnicy czy sprzedawcy w sklepie. A tak naprawdę wszyscy, którzy posiadają wiedzę, indywidualne umiejętności i uprawnienia w zakresie przetwórstwa i obrotu mięsem. Wyłączenie kogokolwiek z powodu wirusa wprowadzi zakłócenia lub zastój – podkreśla Rodziewicz.

W efekcie, w krótkim czasie mogłoby lokalnie dojść do nagromadzenia dużych ilości żywca. W pierwszej kolejności straty odczuliby rolnicy i hodowcy zwierząt gospodarskich (dostawcy świń, bydła, drobiu).

Bez zakłóceń

Jeśli chce się zachować spokój odzwierciedlony w stabilnych w cenach, to ważne jest, aby cały proces produkcyjny od rolnika (hodowcy) aż po zakłady mięsne (przetwórcze) przebiegał bez zakłóceń. W przeciwnym razie powstaną lokalne problemy, które obejmą wszystkich w całym łańcuchu produkcyjnym. W tym również producentów pasz. Zakłady próbują się na taki stan przygotować, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć jaka będzie dynamika epidemii. A to od niej i odpowiedniej, rozważnej reakcji wszystko zależy.