Gdzie nie spojrzeć, trafia się na kolejne zawirowanie. Morze Południowochińskie od ponad roku przypomina bardziej kocioł pełen incydentów i złych emocji niż akwen pełen rajskich wysp oraz rzadkich gatunków zwierząt. Chińczycy przyzwyczaili świat do tego, że w ekspresowym tempie budują sztuczne wyspy, jednak nikt nie patrzy na ten proces z podziwem. Nie chodzi bowiem o inżynieryjne cuda, ale o nowe bazy wojskowe, które zwiększają zasięg chińskiej armii.

Geografia przede wszystkim

Geografia przychodzi z pomocą, jeżeli patrzy się na mapę Azji Południowowschodniej. Nienaturalna aktywność Pekinu na spornym morzu, wokół archipelagów Spratly i Paraceli spowodowana jest chęcią opanowania terenu, przez który rocznie przepływa blisko 1/3 światowego transportu morskiego. Łączna wartość towarów przepływających przez ten region szacowana jest na 5 bln dolarów. Morze Południowochińskie przez Chińczyków od lat uważane jest za własne. Na nic zdają się protesty sąsiednich państw oraz skargi wnoszone na forum ONZ. W ciągu ostatniego roku mnożyły się na tym terenie incydenty, których skutki z czasem mogą przybliżyć nie tylko region, ale i świat do wojny. Na Twitterze głównego rządowego dziennika z Pekinu, People's Daily, prędzej można znaleźć informacje o nowych jednostkach chińskiej straży przybrzeżnej niż o kolejnym dniu załamań cen akcji.

Incydenty na dalekim morzu prowadzone są w białych rękawiczkach. Dzieją się bez udziału wojska. Zamiast niego filipińscy i wietnamscy rybacy spotykają na swojej drodze okręty straży przybrzeżnej. Wciąż unowocześniane według wspominanych zapewnień są zdolne do zatapiania (chiński dziennik nie boi się dokładnego opisywania ich możliwości) jednostek o wyporności nawet 5 tys. ton. Straż przybrzeżna w najbliższym czasie ma dostać na wyposażenie także działa wysyłające na wroga mikrofale. WB-1 wygląda jak antena satelitarna, ale w praktyce zamiast telewizyjnych kanałów podgrzewa skórę. Według zapewnień wojskowych skuteczny zasięg to 80 metrów.

Mikrofalami we wroga

Poza Wietnamem i Filipinami straż przybrzeżna uzbrojona w mikrofale ma być postrachem także dla jednostek japońskich. Ponownie przydaje się rzut oka na mapę. Na północny wschód od wspominanego spornego morza znajduje się inne, równie kłopotliwe dla okolicznych państw. Morze Wschodniochińskie mieści w sobie bowiem wyspy Senkaku, o które dyplomatyczną walkę z Pekinem toczy Japonia. Kluczem do zrozumienia chińskiej strategii jest zdanie sobie sprawy z położenia Tajwanu. Wyspa, która wciąż rości sobie prawo do nazywania się jedynymi prawdziwymi Chinami na świecie, jest prawdziwym celem prezydenta Xi. Analitycy coraz częściej ostrzegają przed tym, że po wrześniowej wizycie w Waszyngtonie Chiny mogą ogłosić nową strefę bezpieczeństwa lotów (ADIZ) nad większością terenu morza Południowochińskiego, a to z kolei bardzo łatwo może spowodować niebezpieczny incydent. Podczas zawirowania, jakie wówczas nadejdzie, bardzo łatwo będzie można wreszcie, po latach oczekiwań i ideologicznych sporów z rządem Kuomintangu opanować Tajwan. Chińczycy chcieliby do tego doprowadzić bez ani jednego wystrzału.

Stany Zjednoczone od kilku lat widzą w Azji główny obszar międzynarodowej ekspansji. Administracja prezydenta Obamy zwiększa ostatnio wysiłki opisywane hasłem „zwrotu ku Azji", szczególnie podkreślając gwarancje bezpieczeństwa wobec Wietnamu i Filipin. Do gry wraca dawna baza wojskowa w zatoce Subic pamiętają jeszcze czasy zimnej wojny. Obama wie, że nie musi już tak bardzo liczyć się z konsekwencjami swoich decyzji, ponieważ pozostało mu jedynie ostatnie półtora roku drugiej kadencji. Po sukcesie z otwarciem dyplomatycznym na Kubę i Iran w kolejce z pewnością czeka plan wobec Korei Północnej. Jak na razie Pjongjang stanowczo dementuje najmniejszą nawet chęć rozmawiania z USA o zmianie obecnej sytuacji, jednak coraz częściej dochodzą z niego sygnały świadczące o szykującej się zmianie.

Wzór na upadek

Nie stworzono jeszcze wzoru, który mógłby przewidzieć upadek dyktatury. Reżimy upadają czasem nagle, bez ostrzeżenie, tak że żaden mechanizm znany z giełdowych przepowiedni najlepszych analityków nie jest w stanie pomóc. Wróżenie przyszłości dyktatorów można równie dobrze przeprowadzać z fusów, nie zmienia to faktu, że trzeba być w każdej chwili gotowym na coś, co może nadejść. W Azji wiele narodów czeka w takim stanie świadomości na coś, co trudno jednoznaczne nazwać i przewidzieć, ale co nieuchronnie nadejdzie. W Japonii są to trzęsienia ziemi, w Korei Północnej jest to upadek dynastii Kimów i zjednoczenie kraju. Chiny czekają natomiast na odnowienie swojej potęgi. Przed wiekami wszyscy prędzej czy później uznawali zwierzchnictwo chińskiego cesarza. Dziś powrót do dawnej potęgi trzeba żmudnie wypracować.

Zamieszanie na morzu Południowochińskim, dyplomatyczne przepychanki między stolicami, setki not protestacyjnych oraz kolejne setki interwencji samolotów wojskowych, które ocierają się o wojskowe incydenty – to wszystko z pozoru jedynie sprawia wrażenie kotła, w którym relacje krajów Azji i Pacyfiku nieprzerwanie się gotują. Gdy jednak czytać między wierszami i spojrzeć na wydarzenia z lekkim dystansem, wówczas staje się jasne, że nad najdrobniejszym elementem tej układanki Pekin sprawuje kontrolę. Widać to dokładnie podczas obecnego załamania na giełdzie w Szanghaju. Biliony dolarów parują z parkietu, a kierownictwo partii nie wydaje się tym faktem szczególnie zaniepokojone.

Lepiej mrużyć oczy

W sytuacjach wątpliwości odnośnie chińskiej strategii warto przypominać sobie słowa Deng Xiaopinga. Gdy w 1990 roku otwierano pierwszą chińską giełdę, twierdził, że jak przedsięwzięcie się nie uda, zawsze będzie można ją zamknąć. Dodatkowo, jednym z głównych elementów prowadzonej przez niego polityki 28 znaków jest nieujawnianie własnej siły, by zaciemniać prawdziwy obraz sytuacji przed wrogiem. Pekin zdecydowanie wie więcej niż światowe media, zatem pozostaje jedynie powielać informacje o kolejnych bilionach traconych podczas obecnego krachu i starać się jak najbardziej mrużyć oczy patrząc na duży obrazek. To pomoże dostrzec elementy, które w pierwszej chwili stają się niewidoczne.