Dalajlama XIV, obecny przywódca tybetańskich buddystów, powiedział, że w ten sposób chce uniemożliwić Chinom wpływania na wybór następnego przywódcy. Zaznaczył jednak, że jego wybór jeszcze nie zapadł i wciąż zastanawia się, czy jego następca powinien być wybrany przez mnichów, czy mianowany przez niego.
Tybetańczycy obawiają się o to co stanie się, gdy 72-letni Dalajlama XIV umrze, a Pekin spróbuje zawładnąć systemem wyboru sukcesora.
- Jeśli Chiny wybiorą mojego następcę, gdy już odejdę, naród tybetański na pewno go nie poprze, bo nie będzie w nim biło tybetańskie serce - powiedział Dalajlama.