Wygląda na to, że północnokoreański dyktator nie zadowolił się śmiercią swojego wuja, którego kazał stracić gdy uznał, że jest zbyt wpływowy i może stanowić potencjalną konkurencję dla jedynowładztwa w Pjongjangu. Według informacji południowokoreańskiej agencji Jonhap, wkrótce po jego rozstrzelaniu rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę likwidację całego rodu Janga.
Po kolei zatrzymywano jego dzieci i wnuków, a także ich współmałżonków. Czystka nie ominęła nawet dalszych krewnych - kuzynów lub szwagrów, o ile pełnili jakiekolwiek funkcje kierownicze. Zatrzymywano nawet nieletnie dzieci. Prawdopodobnie wszyscy zostali wkrótce zabici.
Oszczędzono jedynie kilkoro dalszych krewnych zajmujących podrzędne stanowiska lub osoby niespokrewnione bezpośrednio (życie ocaliła np. żona ambasadora w Malezji, zapewne w nagrodę za to, że mimo informacji o represjach zdecydowała się na powrót do kraju).
Przypominająca krwawe obyczaje średniowiecznych dynastii koreańskich walczących o władzę rozprawa z rodziną Jang Song Taeka rozegrała się prawdopodobnie już w grudniu, jednak z powodu hermetycznego zamknięcia granic i blokady wszelkich informacji wiadomości o niej przedostały się do Korei Południowej dopiero w ten weekend.