Ostatnie miesiące i lata w gospodarce upłynęły pod znakiem kryzysu. O kryzysie wiele się mówi, widać go w wielu branżach.
Kryzys nie ominął też sektora finansowego, jednak wyniki banków nie uległy gwałtownemu załamaniu. Stało się tak w głównej mierze dzięki zwiększaniu marży odsetkowej, która jest dla klientów mniej dolegliwa (bo mniej widoczna) niż bezpośrednie opłaty.
Obie strony korzystają
Opłaty bezpośrednie za prowadzenie konta dla osób fizycznych są powoli eliminowane z bankowych taryf prowizji. W ostatnich latach coraz więcej banków, przy spełnieniu warunków takich jak przelew wynagrodzenia, oferuje bezpłatne rachunki. Doszło nawet do tego, że per saldo to nie klient płaci za konto, ale to bank premiuje klienta (w różny sposób) za posiadanie konta, używanie karty płatniczej czy inne formy korzystania z usług.
Wszystkie strony odnoszą z tego korzyść. Klient jest zadowolony, bo bank wypłaca mu co miesiąc drobną kwotę lub zwraca część zakupów. Bank z kolei przyciąga nowych klientów, przyzwyczaja ich do korzystania z usług i może się pochwalić sporą dynamiką przyrostu liczby rachunków.
Premia albo moneyback
Strategie nagradzania są różne. Jedną ze skuteczniejszych przyjął np. BGŻ, który wypłaca co miesiąc 1 proc. od najwyższego przychodzącego przelewu (do pewnego limitu). Aby dostać premię, klient musi dokonać transakcji kartą debetową na określoną kwotę i zlecić przelew wynagrodzenia. Inne podejście stosuje Millenium, który w ramach Dobrego Konta oddaje klientom 3 proc. wydatków na stacjach paliw, w supermarketach, a ostatnio także w aptekach (tzw. moneyback).
Również tutaj konieczne jest spełnienie pewnych warunków, a zwrot jest naliczany na podstawie wydanych pełnych setek złotych i nie może przekroczyć 50 zł. Wypada też w wspomnieć o programie Alior Sync, który za wydatki w Internecie zwraca 5 proc. (tam ostatnio również został wprowadzony limit). Inne banki premiują samo założenie konta, za które klient może otrzymać określoną kwotę.
Takie lub podobne programy funkcjonują w mBanku, Inteligo, BZ WBK i wielu innych bankach. Swego rodzaju premią jest również oferowanie oprocentowania lokat na poziomie przekraczającym rynkowy w razie założenia konta. Taka forma zachęty funkcjonuje np. w Meritum, BGŻ Optima czy Getin Online.
Rozwój bankowych gratyfikacji spowodował w ostatnim okresie zainteresowanie skutkami podatkowymi takich działań. Posiadacz konta otrzymuje przecież pewną kwotę, która przez fiskusa może zostać potraktowana jako przychód. Banki informują zwykle w regulaminach, że nagrody premiowe nie podlegają PIT, ale stanowisko ministra finansów w tym zakresie pokazuje, że nie jest to takie oczywiste.
Kontrowersyjny przepis
Zgodnie z art. 21 ust. 1 pkt 68 ustawy o PIT, wolna od podatku jest wartość nagród związanych ze sprzedażą premiową, jeżeli jednorazowa wartość tych nagród nie przekracza kwoty 760 zł. Wydawałoby się więc, że sprawa jest jasna. Jeżeli bonus od banku nie przekracza kwoty 760 zł, to podatku płacić nie trzeba. Jedyna wątpliwość mogłaby ewentualnie dotyczyć zagadnienia, jaka wartość jest "jednorazowa".
Czy np. limit opodatkowania zwrotu 5 proc. wydatków od każdej transakcji w Internecie należy naliczać do każdej transakcji z osobna, czy może kumulatywnie miesięcznie? Innymi słowy, czy o jednorazowości decyduje moment wypłaty, czy też źródło, z którego nagroda pochodzi? Dużo zależy tutaj od brzmienia regulaminu. Jeżeli bank uzna w nim, że nagroda jest należna od każdej transakcji i tylko dla celów techniczno-rozliczeniowych skumulowana wartość nagród jest wypłacana raz w miesiącu, to nie ma przeszkód, aby uznać, że limit dotyczy każdej transakcji oddzielnie.
Mogłoby się wydawać, że poza tym aspektem technicznym, większych problemów podatkowych nie ma. Jeżeli wypłacony bonus nie przekracza limitu, to jest wolny od PIT. Okazuje się jednak, że minister finansów ma na ten temat zupełnie inne zdanie.
Fiskus zajmuje restrykcyjne stanowisko
Jak uznał podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, odpowiadając 25 stycznia 2013 r. na interpelację nr 13886, przychodu otrzymanego od banku z tytułu dołączanej do rachunku bankowego usługi moneyback nie można uznać za nagrodę związaną ze sprzedażą premiową. Umowa sprzedaży, uregulowana w art. 535 kodeksu cywilnego, dotyczy bowiem przeniesienia własności rzeczy w zamian za określoną cenę.
Tymczasem umowa rachunku bankowego jest uregulowana w odrębnym przepisie, tj. w art. 725 kodeksu cywilnego, który stanowi, że przez umowę rachunku bankowego bank zobowiązuje się względem posiadacza rachunku, na czas oznaczony lub nieoznaczony, do przechowywania jego środków pieniężnych oraz, jeżeli umowa tak stanowi, do przeprowadzania na jego zlecenie rozliczeń pieniężnych.
Jak uważa w konsekwencji MF, art. 21 ust. 1 pkt 68 ustawy o PIT nie ma zastosowania do premii wypłacanych przez banki, gdyż umowy obejmującej realizację usług rachunku bankowego nie można uznać za umowę sprzedaży. Otrzymane kwoty posiadacz rachunku powinien potraktować jako przychód z innych źródeł i opodatkować PIT na ogólnych zasadach według skali podatkowej.
Ministerstwo Finansów już wcześniej zajmowało takie niekorzystne stanowisko w interpretacjach podatkowych. Były one jednak kierowane do indywidualnych podmiotów i tylko do nich miały zastosowanie. Tym razem resort wyraźnie, na forum publicznym, wskazał, że sektor bankowy (czy szerzej – usługowy) w ogóle nie może korzystać ze zwolnienia dla sprzedaży premiowej.
Nic dziwnego, że podejście to wywołało duże poruszenie, zarówno w branży finansowej, jak i wśród klientów otrzymujących takie gratyfikacje. Biorąc pod uwagę liczbę założonych rachunków premiujących klientów, a także dotychczasową praktykę stron, można szacować, że konsekwencją stanowiska Ministerstwa Finansów jest uznanie za przestępców skarbowych kilku milionów osób w Polsce. Tak, tak, czytelniku, ty też zrób rachunek sumienia – czy nigdy nic od banku nie dostałeś? A czy zgłosiłeś ten przychód w swoim zeznaniu podatkowym i zapłaciłeś podatek?
Co na to sądy
Składy orzekające sądów administracyjnych dostrzegają na szczęście wady stanowiska fiskusa i odpowiednio je korygują.
W wyroku z 16 stycznia 2013 r. (I SA/Wr 1416/12) Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu uznał, że bonusy od banków mogą być objęte zwolnieniem dotyczącym sprzedaży premiowej. Jak wskazał sąd, w razie braku definicji legalnej danego pojęcia na gruncie konkretnej ustawy podatkowej, w pierwszej kolejności należy szukać jego sensu podatkowego, a dopiero w razie braku możliwości jego ustalenia, można przyjąć definicję cywilistyczną.
WSA słusznie podkreślił, że rolą sprzedaży premiowej jest motywowanie kontrahenta do dokonywania zwiększonych zakupów, intensywniejszego korzystania z określonej rodzajowo oferty przedsiębiorcy, wyrobienie określonych, korzystnych z punktu widzenia sprzedawcy przyzwyczajeń klienta oraz zwiększenie jego lojalności i zainteresowania oferowanymi produktami.
Ocena zachowań handlowych usługodawcy oraz sprzedawcy towarów z punktu widzenia celu gospodarczego nie prowadzi do ujawnienia istotnych różnic pomiędzy premiową sprzedażą towarów oraz premiową sprzedażą (świadczeniem) usług. Tym samym, zgodnie z zasadą obiektywności, nie ma przesłanek przemawiających za ich zróżnicowaniem podatkowym. Sąd wskazał również na zasadę autonomii prawa podatkowego oraz niemożliwe do racjonalnego zaakceptowania skutki przyjęcia na gruncie całej ustawy o PIT, że „sprzedaż" dotyczy tylko towarów.
Analogiczny wyrok został wydany przez WSA w Warszawie 25 stycznia 2013 r. (III SA/Wa 2106/12). Wraz z rozstrzygnięciem bliźniaczym do powyżej opisanego, tj. wyrokiem WSA we Wrocławiu z 16 stycznia 2013 r. (I SA/Wr 1417/12 – sprawy były dwie, ponieważ dotyczyły dwóch różnych programów premiowych), można mówić już o ukształtowanej linii orzeczniczej w tym zakresie. Sądy konsekwentnie stoją na stanowisku, że niewielkie bonusy wypłacane przez banki w ramach zachęcania klientów do korzystania z usług finansowych nie podlegają PIT.
Klienci korzystający z usług bankowych i otrzymujący związane z tym premie nie mogą spać całkowicie spokojnie. Ministerstwo Finansów nie zmieniło na razie swojego stanowiska.
Wszystko zależy od NSA
Wnioskując z faktu, że orzeczenia sądów wojewódzkich są wciąż nieprawomocne, należy uznać, że została złożona kasacja do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Spór nie jest więc całkowicie zakończony, ale argumentacja przedstawiona przez WSA w dotąd wydanych wyrokach jest na tyle przekonująca, że prawdopodobieństwo negatywnego rozstrzygnięcia NSA wydaje się niewielkie.
Jeżeli zatem NSA wykaże podobną racjonalność jak sądy wojewódzkie, to zmiana podejścia MF będzie tylko kwestią czasu. Wypada tylko mieć nadzieję, że MF na orzecznictwo zareaguje nieco szybciej, niż miało to miejsce w odniesieniu do premii pieniężnych na gruncie VAT i że nie powtórzy się sytuacja, w której przez wiele lat sądy administracyjne konsekwentnie mówią jedno, a fiskus drugie.

Władysław Varga doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii Taxpoint
Komentuje Władysław Varga doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii Taxpoint „Sprzedaż" dotyczy nie tylko towarów
Ministerstwo Finansów stosuje dość restrykcyjną i zwężającą wykładnię pojęcia "sprzedaż". Odwołuje się w tym zakresie do kodeksu cywilnego, który za sprzedaż rzeczywiście uznaje tylko transakcje dotyczące rzeczy. Jednak definicje kodeksowe nie zawsze znajdują zastosowanie na gruncie podatkowym.
Wręcz przeciwnie, zgodnie z zasadą autonomii podatkowej, często akcentowaną przez sądy, pojęcia z zewnętrznych dziedzin prawa nie są nigdy automatycznie stosowane dla celów podatkowych. Owszem, można je w niektórych przypadkach zastosować, np. gdy są zgodne z celami norm podatkowych lub wprost odsyła do nich przepis podatkowy, ale każdy tego rodzaju przypadek należy poprzedzić dokładną analizą.
Tymczasem w opisywanym przypadku nawet pobieżna lektura i analiza przepisów prowadzi do wniosku, że definicja kodeksowa nie powinna być stosowana, bo po prostu nie pasuje do prawa podatkowego. Pojęcie sprzedaży pojawia się w wielu miejscach w ustawach o podatkach dochodowych.
Przykładowo, za małego podatnika na gruncie PIT i CIT uważa się podmiot, u którego wartość przychodu ze sprzedaży nie przekroczyła w poprzednim roku podatkowym wyrażonej w złotych kwoty odpowiadającej równowartości 1 200 000 euro. Uznanie, że sprzedaż może dotyczyć tylko towarów, oznaczałoby, że podmioty świadczące tylko usługi byłyby uznawane za małych podatników, bo nie dokonują sprzedaży w rozumieniu kodeksu cywilnego (albo dokonują jej w niewielkim wymiarze, np. sprzedając używane środki trwałe).
Wielkie spółki informatyczne, centra finansowo-księgowe, zatrudniające setki osób firmy audytorskie byłyby w tym ujęciu małymi podatnikami. Brak racjonalności takiej interpretacji jest oczywisty nawet dla laika. Terminem „sprzedaż" posługuje się przecież także ustawa o VAT. Tam definicja obejmuje wprost zarówno towary, jak i usługi. Niezrozumiałe jest zatem, dlaczego Ministerstwo Finansów sięga do kodeksu cywilnego, zamiast wykorzystać definicję określoną w znacznie bliższym zakresowo akcie prawnym.