To zmiana filozofii prawa upadłościowego: złagodzenie twardej zasady, że silniejsze firmy wypierają słabsze z rynku.
Nie pisałbym o tym w tonie pochwalnym, gdyby nie dość radykalna decyzja rządu o zniesieniu przywileju fiskusa w upadłościach, polegającego na tym, że podatki syndyk spłaca przed wierzytelnościami przedsiębiorstw, dla których w najlepszym razie zostają resztki z masy upadłości, co pociąga kolejne upadłości.
Mając taki przywilej Urzędy Skarbowe nie są zainteresowani postępowaniem układowym z firmą w kłopotach, wolą jej upadłość, gdyż z bankruta ściągną więcej niż restrukturyzowanego przedsiębiorcy, przynajmniej w krótkim czasie. Wątpię by urzędnicy wybiegali w przyszłość, liczyli ewentualne dochody po udanej sanacji firmy. Wątpię, by liczyli koszty społeczne upadłości: zwolnienia, nieraz zapaść miasta czy regionu.
Od strony upadłości wolny rynek ma więc szansę uzyskać bardziej ludzką twarz. Jest też druga strona medalu: po pierwsze są ograniczenia unijne w zakresie pomocy państwa dla przedsiębiorstw, po drugie utrzymywania na kroplówce przedsiębiorstwa też kosztuje. Jedno jest pewne, czy to będzie sanacja firmy czy jej likwidacja (upadłość) operacja powinna być przeprowadzona sprawnie.
Dobrze byłoby też aby firmy nie czekały zbyt długo na nowe prawo, gdyż niektóre mogą go nie doczekać. Lepiej zaś ratować funkcjonującą firmę niż stawiać, że ktoś może otworzy nową.