Zasady prowadzenia działalności gospodarczej mają być stabilniejsze. Przepisy, które mają wpływ na jej podejmowanie i wykonywanie, będą  wchodziły w życie tylko dwa razy w roku. Wprowadzenie takiej zasady proponuje resort gospodarki. Chce, by o zmianach prawa przedsiębiorcy dowiadywali się np. 1 stycznia i 1 czerwca (ewentualnie 1 lipca), choć głównym terminem ma być 1 stycznia.

Sztywne reguły

Nowe przepisy wchodziłyby w życie 1 stycznia pod warunkiem uchwalenia ich do końca listopada roku poprzedniego. W razie uchwalenie aktu po 30 listopada, a przed końcem kwietnia, mogłyby wejść w życie dopiero 1 czerwca.

– Wczoraj wicepremier Janusz Piechociński przyjął projekt, a dziś Ministerstwo Gospodarki rozpoczyna konsultacje społeczne i uzgodnienia międzyresortowe – powiedział „Rz" wiceminister gospodarki Mariusz Haładyj.

30 listopada to ostatni dzień na wydanie przepisów dla biznesu, aby mogły zacząć obowiązywać od nowego roku – tak przewiduje projekt

Zasada dwóch terminów byłaby stosowana do wszystkich aktów prawa mających wpływ na wykonywanie działalności gospodarczej, nie tylko inicjowanych przez rząd, ale także projektów obywatelskich, poselskich, prezydenta RP oraz prawa miejscowego. Reguła ta byłaby zapisana w ustawie o swobodzie działalności gospodarczej.

Liczba uchwalanych w Polsce ustaw rośnie (94 w I kadencji Sejmu, 952 w poprzedniej VI), a Dziennik Ustaw jest coraz grubszy: 1346 pozycji w 2000 r. i 1778 w 2011 r. Ta wzmożona „produkcja" prawa to m.in. efekt wprowadzania nowych technologii oraz implementacji prawa unijnego. Nie zmienia to faktu, że częsta zmiana prawa to nieraz więcej kosztów niż korzyści dla społeczeństwa i przedsiębiorców, a nadmiar przepisów z pewnością uniemożliwia ich przyswojenie i egzekwowanie.

Wśród przedsiębiorców ankietowanych przez Ministerstwo Gospodarki 66 proc. stwierdziło, że liczba zmian w prawie jest częsta i bardzo częsta, a 86 proc. opowiedziało się za zmianami przepisów raz – dwa razy w roku.

Zasada dwóch terminów dotyczyłaby też ustaw wprowadzających regulacje unijne (w zeszłej kadencji Sejmu dotyczyło ich 18 proc. ustaw), chyba że zagrożona byłaby terminowość implementacji. Dwóch terminów nie stosowałoby się zaś w razie usuwania luk prawnych, realizacji wyroków TK czy ze względu na nadzwyczajny interes państwa.

Czy wystarczy woli

– Obawiam się, czy uda się ograniczyć konieczne doraźne zmiany do zupełnych wyjątków – wskazuje adwokat Maciej Gutowski, profesor w Katedrze Prawa Cywilnego, Handlowego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Dodaje, że sam pomysł się mu podoba.

– Do zrealizowania takiej zasady z pewnością nie wystarczy jednak zapisanie jej w ustawie, wymagałoby to porozumienia i wytrwałości głównych sił politycznych, a co do tego jestem sceptykiem – podkreśla.

– To bardzo dobry pomysł, bo przedsiębiorcy niemal codziennie dowiadują się o zmianach w przepisach, wielu z nich nie zdoła na bieżąco zapoznać się z nimi, co zwiększa ryzyko związane z prowadzeniem firmy – ocenia mec. Katarzyna Urbańska z PKPP Lewiatan. Jej zdaniem wprowadzenie stałych dat wchodzenia przepisów w życie da firmom większe poczucie stabilności.

Adwokat Andrzej Michałowski nie kryje ironii. – Może ograniczmy ustawowo liczbę wprowadzanych w ciągu roku ustaw. Wiemy przecież, że nie poniesiemy z tego powodu żadnej straty – mówi.

W Europie zasada dwóch terminów nie jest nowością. Wprowadziły ją Wielka Brytania, Francja, Holandia i nasz sąsiad Litwa. Doświadczenia brytyjskie (najdłuższe) pokazują, że przedsiębiorca oszczędza dzięki niej nawet do trzech godzin miesięcznie.

etap legislacyjny: uzgodnienia międzyresortowe